Cykl tematyczny: Kwiecień 2019
Hasło miesiąca: Szczęście

W dzisiejszym konsumpcjonistycznym świecie sądzimy, że szczęście może nam przynieść „coś” lub „ktoś”. Traktujemy je jako jeden z naszych wielu życiowych celów i zapominamy, że w największej mierze to nie rzeczy zewnętrzne odpowiadają za jego poczucie, lecz my sami – nasze cechy charakteru i wartości. Tylko my jesteśmy panami własnego życia, a więc i własnego szczęścia.

Jak się okazuje, wzmacnianie naszego subiektywnego poczucia szczęścia można ćwiczyć i wzmacniać. Jak dostrzegać jasne strony otaczającej nas rzeczywistości? Jakie cechy i związane z nimi wartości budują w nas tendencję do odczuwania szczęścia? Czy szczęście jest dane raz na zawsze? Odpowiedzi szukamy razem z Maciejem Frasunkiewiczem – psychologiem z Uniwersytetu SWPS.

1. Miłość

Miłość jest jednym z najpiękniejszych, najsilniejszych doznań w naszym życiu. Zdolność do kochania, budowania bliskich relacji i cenienie bliskich nam ludzi, rodziny, przyjaciół, znajomych, budzi w nas troskę, która jest później wobec nas odwzajemniana. – Pojęcie miłości możemy rozumieć w różny sposób – zauważa psycholog Maciej Frasunkiewicz. – Jako związek romantyczny z drugą osobą czy opiekowanie się najbliższymi lub zwierzęciem. Możemy też jednak kochać samo życie. Kiedy doceniamy jego trud, jego wystarczalność, kochamy to, że po prostu jesteśmy i cieszymy się z tego, co mamy. Wtedy łatwiej nam odczuwać szczęście. Niestety bardzo często porównujemy się z innymi i stawiamy siebie niżej od nich, przez co tracimy tę miłość do siebie samych – mówi Maciej Frasunkiewicz.

Kochając, jesteśmy szczerzy, możemy wyrażać to myślimy i czujemy w sposób zgodny naszą z rzeczywistością, co toruje nam drogę do szczęścia. Chęć bycia blisko, dzielenie się swoimi emocjami, problemami, szukanie wsparcia, zadziała zbawiennie nasz dobrostan emocjonalny. Podobnie jak życzliwe dbanie o innych, wyświadczanie im przysług czy robienie dobrych uczynków. – Warto być świadomym tego, że dobro wraca. To, że jesteśmy na co dzień serdeczni, pomocni, otwarci na innych – i że ludzie się nam później odwdzięczają i odwzajemniają – sprawia, że również sami też czujemy się lepiej – zauważa Maciej Frasunkiewicz.

2. Wdzięczność

Szczęście odczuwamy, gdy jesteśmy świadomi nie tych złych, lecz dobrych rzeczy, które nam się przydarzają i jesteśmy za nie wdzięczni. Warto też poświęcić czas, by wyrazić swoje podziękowania wobec osób, którym możemy wiele zawdzięczać.

Nawet jeśli w naszym życiu pojawiają się sytuacje trudne i nieprzyjemne, powinniśmy traktować je jako zadanie i mimo wszystko przyjąć postawę pozytywną – bo wnioski wyciągnięte z negatywnego doświadczenia w przyszłości mogą przyczynić się do naszego lepszego odczuwania szczęścia. – Warto być wdzięcznym za to, co się niedobrego stało. Porażki nas uczą. Gdyby nie one, nie doszlibyśmy do miejsca, gdzie jesteśmy. Chodzi o to, by przeanalizować, co niedobrego się stało i jak można temu zapobiec w przyszłości – twierdzi Maciej Frasunkiewicz.

– Trzeba uważać na swoje pragnienia, szczególnie jeśli chodzi o posiadanie danych dóbr – dodaje. – Aby nie przejęły one nad nami kontroli. Materialne podejście do życia jest niestety promowane dziś w mediach i nie warto się na nim wzorować. Cieszmy się tym, co mamy.

Przeczytaj także: Czy praca daje szczęście?

3. Nadzieja

Nasza nadzieja i optymizm sprawi, że będziemy oczekiwać, że przyszłość przyniesie to, co najlepsze. Przez pesymistyczną i zalęknioną postawę, to, co sie dzieje wokół nas, będziemy interpretowali na swoją niekorzyść. W życiu każdy musi i będzie musiał stawić czoła wielu wyzwaniom i przeszkodom, warto więc budować optymistyczne nastawienie – wkładać wysiłek w to, by pielęgnować swoje potrzeby i osiągać cele. Nie warto mieć wszystkiego w pełni obmyślonego i realizować określony plan, plan również na dojście do pełni szczęścia. Jak wskanują naukowcy, to mrzonka. – Wierzmy, że dobra przyszłość jest czymś, co możemy osiągnąć. Nie nastawiajmy się na to, że mamy przed sobą coś złego czy niewiadomą. Stawiajmy sobie wyzwania, róbmy nowe rzeczy, w myśl zasady: kiedy ostatnio zrobiłeś coś po raz pierwszy? – podkreśla Maciej Frasunkiewicz.

4. Ciekawość

Uważanie wielu rzeczy za interesujące, fascynujące, eksplorowanie i odkrywanie nowego, zaciekawienie tym, czego się doświadcza, bycie otwartym – to wszystko może utorować nam drogę do szczęścia. – Warto się rozwijać, odkrywać świat, odkrywać siebie, a nie siedzieć w miejscu, bo stagnacja nie sprzyja szczęściu. Cel życia polega właśnie na poszukiwaniu. Zdobycie doświadczeń, nowych wspomnień i przeżyć tylko nas ubogaci, a także wiele nauczy na przyszłość – zauważa Maciej Frasunkiewicz.

Przeczytaj także: W pogoni za (nie)szczęściem

5. Entuzjazm

Entuzjazm ma istotny wpływ na jakość naszego życia. Jak jednak patrzeć na przyszłość z pasją i zapałem, kiedy znów odnieśliśmy porażkę? Często niełatwo z niej się podnieść. – I może nam się znowu coś nie udać. Zaakceptujmy to i bądźmy na to gotowi. Nie róbmy niczego na siłę, czasem warto się poddać i odpuścić, bo to może nam pomóc – mówi Maciej Frasunkiewicz. Często entuzjazmu brakuje nam w pracy zawodowej. – Za często się spinamy, walczymy o swój status w pracy, zarobki i gubimy siłę radości. Cieszmy się z tego, co robimy, bądźmy świadomi, dla kogo to robimy i dlaczego, a nie walczmy o to, by być jakąś osobą i zdobyć określoną rzecz. Takiemu nastawieniu będzie sprzyjać nasze poczucie humoru i radość – bycie zbyt poważnym nigdy nie sprawi, że staniemy się szczęśliwsi – twierdzi Maciej Frasunkiewicz.

6. Mądrość

Rozsądek i otwartość umysłu pomoże nam wnikliwiej rozważać rzeczy i badać zagadnienia z wielu stron. To zaś sprawi, że będziemy podejmować mądrzejsze decyzje, bo będziemy zdolni zmienić swoje poglądy w obliczu dowodów. Również pasja do zdobywania wiedzy, poszerzanie horyzontów umysłowych i działania kreatywne skutecznie pomogą nam poczuć się szczęśliwszymi. – Poza tym, że tworzymy jakieś dzieło, coś trwałego, z czego możemy się później cieszyć, z twórczością wiąże się odrzucenie porażki przed robieniem nowych rzeczy – zauważa Maciej Frasunkiewicz. Człowiek kreatywny odkrywa nowe, efektywne sposoby robienia danej rzeczy. – Nowe rozwiązania i pobudzenie kreatywności można później wykorzystać w różnych dziedzinach życia – dodaje.

7. Uważność

Skupienie się na sobie, własnych uczuciach, przeżyciach i wyciąganie z nich lekcji sprawi, że będziemy bardziej świadomie postrzegać siebie i swoje życie, a więc i własne poczucie szczęścia. Świadomość motywów swoich działań i pozwoli nam lepiej poczuć się „tu i teraz”. – Trzeba być uważnym na swoje życie. W czasach sprzed cywilizacji każdy dzień był dla człowieka celebracją, a dziś wszystko robimy w biegu, ze smartfonem w ręku, podłączeni do sieci. Warto zwolnić – mówi Maciej Frasunkiewicz.

Dzisiejsze „życie online” nas rozprasza. Szczególnie social media mają swoją ciemną stronę. – W sieci kreujemy swoje „ja” wirtualne, czyli swoją wersję upiększoną, formę pośrednią między „ja” idealnym a „ja” realnym. Porównujemy się później z fałszywymi wizerunkami innych, w internecie widzimy tylko „dobre życia” innych – pozbawione niepowodzeń, porażek, konfliktów, które są naturalną częścią życia każdego z nas. Prowadząc relacje online, mamy również pozorne wrażenie, że jesteśmy z ludźmi cały czas, co jest tak naprawdę złudzeniem – zauważa Maciej Frasunkiewicz. – Cieszmy się więc z tego, co mamy, doceniajmy to, nie czujmy wewnętrznego przymusu. Wtedy możemy się poczuć wolni – dodaje.

Ćwiczmy nasze szczęście

Okazuje się, że wymienione wyżej cechy z powodzeniem możemy w sobie wzmacniać i je ćwiczyć. – Szczęście możemy rozwijać, to tylko kwestia podejścia i tego, jak myślimy o życiu i o sobie. Na każdym etapie życia możemy postrzegać daną rzecz, zdarzenie, relację w inny sposób, inaczej ją odczuwać, nawet jeśli w danym momencie nie do końca to do nas trafia. Może jeszcze to nie jest nasz czas – twierdzi Maciej Frasunkiewicz.

Pamiętajmy, że nie musimy być szczęśliwi i nie dążmy do niego na siłę. – Szczęście to coś, co przychodzi i odchodzi. Można mieć ogólne poczucie szczęścia, rozumiane jako zadowolenie ze swojego życia, ale cały czas szczęśliwi nigdy nie będziemy. Zresztą smutek też jest nam bardzo potrzebny – wtedy możemy docenić te momenty, w których byliśmy szczęśliwi – stwierdza Maciej Frasunkiewicz.

258 Maciej Frasunkiewicz

 

Maciej Frasunkiewicz – psycholog. Zajmuje się zachowaniami społecznymi dzieci i młodzieży, wykorzystywaniem nowych technologii oraz gier wideo w edukacji i wychowaniu. Naukowo interesuje się relacjami rówieśniczymi, budowaniem szczęścia, poczucia pewności siebie, wychowaniem pozytywnym, a także relacjami i tworzeniem więzi pomiędzy rodzicami i dziećmi. Pracuje jako psycholog szkolny, prowadzi zajęcia indywidualne i grupowe z dziećmi, poradnictwo dla rodziców oraz tworzy warsztaty psychoedukacyjne. Doświadczenie zawodowe zdobywał w strukturach organizacyjnych związanych z zarządzaniem zasobami ludzkimi, opiekując się wielowymiarowo kwestiami dotyczącymi HR. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z zakresu wychowania i edukacji dzieci i młodzieży.

Obejrzyj webinar „Szczęście – jak je osiągnąć?”

Czy istnieje przepis na szczęście? Jak na jego poczucie wpływa porównywanie się z innymi i social media? Czy trudne emocje niosą NIEszczęście? Psycholog i psychoterapeutka Joanna Gutral rozmawia o tym z dr. Maciejem Frasunkiewiczem – psychologiem społecznym z Uniwersytetu SWPS.

„Szczęście – jak je osiągnąć?”

Cykl tematyczny: Kwiecień 2019
Hasło miesiąca: Szczęście
  • https://itunes.apple.com/pl/podcast/jak-uczy%C4%87-dziecko-szcz%C4%99%C5%9Bliwie-%C5%BCy%C4%87-joanna-stroemich/id1437994794?i=1000422027185&l=pl&mt=2
  • https://open.spotify.com/episode/2AgEOoUFTKQQO2S0MGs24Q
  • https://soundcloud.com/swpspl/jak-uczyc-dziecko-szczesliwie-zyc-joanna-stroemich
  • https://lite.lstn.link/audiobook/47a57ac3-4806-480b-abf1-1f3e5b1a7947?shareSource=grid&country=PL

Czym skorupka za młodu nasiąknie… – tak brzmi początek przysłowia. Rodzice, wychowawcy dokładają starań, aby wpajane wzorce zachowań, przynosiły jednak owoc pozytywny. W jaki zatem sposób nauczyć dziecko radości z życia? Czy poczucie samozadowolenia w życiu to również relacje z bliskimi, pozytywne myślenie? Na te i szereg innych pytań odpowiadała podczas wykładu Joanna Stroemich, dyrektor Niepublicznej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej przy Uniwersytecie SWPS w Poznaniu.

Prelegentka

258 joanna stroemich

Joanna Stroemich – psycholog, psychoprofilaktyk i psychoterapeuta, dyrektor Niepublicznej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej przy Uniwersytecie SWPS w Poznaniu. Posiada doświadczenie w prowadzeniu terapii, diagnozy psychologicznej, interwencji kryzysowej, grupowych zajęć terapeutycznych i psychoedukacyjnych z uczniami, studentami, rodzicami i nauczycielami.

Obejrzyj webinar „Szczęście – jak je osiągnąć?”

Czy istnieje przepis na szczęście? Jak na jego poczucie wpływa porównywanie się z innymi i social media? Czy trudne emocje niosą NIEszczęście? Psycholog i psychoterapeutka Joanna Gutral rozmawia o tym z dr. Maciejem Frasunkiewiczem – psychologiem społecznym z Uniwersytetu SWPS.

„Szczęście – jak je osiągnąć?”

Cykl tematyczny: Kwiecień 2019
Hasło miesiąca: Szczęście

„Mam doła”, „wstałam lewą nogą”, „mam zły dzień” – słyszmy to i doświadczamy na co dzień. Smutek to wyjątkowo nieproszony gość naszego życia, stanowi jednak nieodzowną część wyposażenia emocjonalnego każdego człowieka. W trudnych chwilach wiemy, że są wokół nas ludzie, dla których nasz los nie jest obojętny i którzy będą chcieli wyciągnąć do nas pomocną dłoń. Nastrój smutku i przygnębienia daje nam znak, że potrzebujemy życzliwego i nieobojętnego systemu wsparcia: kręgu przyjaciół, którzy nie pozwolą naszemu samopoczuciu zjechać po równi pochyłej – wprost w czeluści depresji.

Przyjaźń znaczy szczęście

Smutek pokazuje niechcianą stronę nas samych i dlatego nie jest łatwo dzielić się nim z innymi. Kiedyś na krąg najbliższych nam ludzi składała się rodzina. Dziadkowie, rodzice i dzieci tworzyli wielopokoleniową rodzinę, mieszkali blisko siebie lub często w jednym domu. Relacje rodzinne były więc silniejsze, ktoś pełnił funkcję głowy rodziny lub mentora, każdy bardziej zależał od siebie nawzajem. Można było zatem liczyć w trudnych chwilach na szybkie wsparcie i poradę. Osoby związane z nami więzami krwi i wychowane w podobnym środowisku są też z natury rzeczy podobne do nas, dobrze nas znają, wiedzą, czego nam potrzeba i jak nas pocieszyć. We współczesnym świecie, kiedy rodzina zwykle mieszka daleko od siebie, trudniej o pielęgnowanie wzajemnych relacji. Dlatego trzeba szukać ludzi w swoim bezpośrednim otoczeniu – osób, którym na nas zależy, czyli przyjaciół. Przyjaźń, to element życia, dzięki któremu wiemy, co to jest szczęście.

Znamy się tylko z widzenia…

Już tak zwani „znajomi-nieznajomi” wpływają zbawiennie na nasze samopoczucie. To ludzie, których możemy nawet nie znać z imienia – sklepikarz, dozorca, fryzjerka. Ktoś, kto się cieszy na nasz widok, nawiązuje rozmowę, jest powierzchownie miły, zaciekawiony nami. Już to daje nam poczucie więzi, więzi z ludźmi w ogóle, i poczucie bezpieczeństwa. Zaczynamy być przekonani, że cokolwiek się zdarzy, nie będziemy sami. To zwiększy naszą pewność siebie i poczucie wartości.

Przyjaciel – rozszerzone „ja”

Przyjaciel pomoże nam rozproszyć smutki i odwróci uwagę od przykrego wydarzenia, z którym się zmagamy. Podzieli się również swoimi kłopotami, dzięki czemu problem, z którym do niego przyszliśmy, wyda nam się mniejszy. Dobry przyjaciel uspokoi nas, doradzi, poprze naszą decyzję, jakakolwiek by ona nie była, i zaoferuje pomoc. Podczas szczerej rozmowy z nim czujemy się swobodnie, możemy się wiec odprężyć i zrelaksować, a wtedy łatwiej znajdziemy rozwiązania, na jakie wcześniej nie wpadliśmy.

Nie oczekujmy jednak, że słowa bliskiej osoby będą zawsze miodem na nasze serce. Dobry przyjaciel powie wprost, co robisz źle. W końcu zależy mu na tobie i nie będzie chciał, żebyś działał na własną szkodę. Można skorzystać z jego wartościowej opinii i zapytać: „Jak mnie widzisz, jak się zachowałem w tej sytuacji?”, „Czy postępuję inteligentnie czy z zawzięciem, rozsądnie czy autodestrukcyjnie?”. Może to być pierwszy krok do podjęcia treningu samoświadomości, który ułatwi nam rozszyfrowywanie, zrozumienie i ulepszenie własnych sposobów reagowania.

Biologiczny koktajl szczęścia

Każda relacja oparta na więzi, nie tylko przyjaźń, pobudza wydzielanie się oksytocyny. Jest to hormon, którego podstawową rolą biologiczną jest nawiązanie więzi matki z dzieckiem, które przychodzi na świat. Dzięki oksytocynie, zwanej też „hormonem przytulania”, organizm może walczyć ze stresem.

Szczęście płynące z aktywności towarzyskiej sprawia, że mniej chorujemy i mamy wyższą subiektywną ocenę zadowolenia z życia. Jak pokazują badania z University of Virginia i z University of Utah opublikowane w „Psychological Science”, przyjaźń w okresie dojrzewania zmniejsza ryzyko depresji w przyszłości i redukuje stres, a także skutkuje lepszą kondycją psychofizyczną.

Bo człowiek jest jak spadochron

Bycie w relacji sprawia, że wymieniamy się swoją radością, spędzamy razem czas na rozrywkach, budujemy się wzajemnie. Warto pamiętać, że kontakty interpersonalne – w dużo większym stopniu niż nam się wydaje – decydują o jakości naszego życia. Pamiętajmy, że aby tworzyć dobre i trwałe relacje trzeba być jak spadochron – czyli być ciągle otwartym.

Kiedy mamy chandrę, pozwólmy innym zaopiekować się nami. Warto prosić o pomoc, nawet gdy się wstydzimy i uważamy, że okazujemy w ten sposób swoją bezradność. Kiedy zaś trudno o krąg zaufanych nam osób i jesteśmy przekonani, że na dobre wpadliśmy w pajęczą sieć smutku, niezbędne wsparcie „bliskiego” możemy znaleźć u psychologa lub u psychoterapeuty.

Zapraszamy na spotkanie

Wiele mówi się o depresji, jednak wciąż niewiele o niej wiemy. Panuje przekonanie, że depresja to lenistwo, w rzeczywistości nie różni się od innych chorób. O destygmatyzacji depresji porozmawiamy z psychiatrą prof. Bogdanem de Barbaro, psychologiem dr Agnieszką Mościcką-Teske oraz certyfikowanym psychoterapeutą mgr. Adamem Elżanowskim. Zapraszamy.

15 lutego
17.30
Sopot

Zapraszamy na webinar

Interesuje Cię tematyka depresji? Zapraszamy Cię na webinar dotyczący depresji u nastolatków. Postaramy się wyjaśnić m.in. jak objawia się depresja u nastolatków, jak można ją leczyć oraz jak jej zapobiegać.

Gospodarzem spotkania będzie psycholog i psychoterapeutka Joanna Gutral, a gościem webinaru będzie dr Barbara Arska-Karyłowska – psycholog i psychoterapeuta dzieci i młodzieży.

20 lutego
18.00
online

Obejrzyj webinar „Depresja u nastolatków – zapytaj, o co chcesz”

Depresja młodzieńcza – w Polsce choruje na nią ok. 4 proc. nastolatków. Czy depresja wśród dzieci i młodzieży różni się czymś od tej, na którą cierpią dorośli? Dlaczego coś, co nazywamy buntem nastolatka może być objawem choroby? Podczas spotkania online psycholog i psychoterapeuta Joanna Gutral rozmawia na ten temat z dr Barbarą Arską-Karyłowską – psychologiem i psychoterapeutą dzieci i młodzieży.

.

„Depresja u nastolatków – zapytaj, o co chcesz”

Pochwała to najtańsze narzędzie wzmacniania pożądanych lub przyjemnych dla nas zachowań. Wcale jednak nie najprostsze. Kiedy, jak i dlaczego działa? Opowie o tym dr Jarosław Kulbat, psycholog społeczny, adiunkt w Katedrze Psychologii Społecznej wrocławskiej filii Uniwersytetu SWPS.

Artykuł pochodzi z magazynu „Newsweek Psychologia 4/18”

Chwalenie pracowników pozwala na podtrzymywanie wysokiego morale, wzbudza motywację i sprzyja utrzymaniu wysokiej produktywności. Dzięki wyrazom uznania dla wysiłków innych osób kreujemy pozytywne środowisko życia czy pracy, w którym ludzie są gotowi dawać z siebie to, co najlepsze. Chwalenie przyjaciół i najbliższych dowodzi zainteresowania i troski, wzmacnia poczucie interpersonalnej bliskości, intensyfikuje pozytywne uczucia. Pochwały czy komplementy wzbudzają sympatię i – oprócz podobieństwa poglądów, postaw albo wyglądu – są jednym z głównych czynników zwiększających naszą atrakcyjność interpersonalną.

Przyjemne wzmocnienie

Ludzie chcą wiedzieć, że to, co robią, ma znaczenie i jest doceniane przez innych. Uznanie można okazać na różne sposoby, podobnie jak nagrodzić za wysiłki czy zachowania. Jednym z najsilniejszych jest wzmocnienie społeczne. Może przyjąć formę pochwał, kom¬plementów czy wyrazów uznania. Ludzie chcą być chwaleni i doceniani za wysiłki czy zaangażowanie. Mark Leary i Roy Baumeister na podstawie obszernego przeglądu literatury opisali kilka funkcji samooceny, które mogą wpływać na różne aspekty naszego funkcjonowania psychologicznego. Jednocześnie uzasadnili znaczenie, jakie dla poczucia własnej wartości mogą mieć pochwały czy wyrazy uznania. Wysokość samooceny jest powiązana z poczuciem dobrostanu psychicznego – im jest wyższa, tym lepiej się czujemy. Wskazuje też ona na to, jak dobrze radzimy sobie z różnymi zagrożeniami psychologicznymi: lękami czy obawami związanymi np. z tym, jak odbierają nas inni. Gdy ludzie mają poczucie, że efektywnie radzą sobie z zagrożeniami, ich samoocena rośnie. Samoocena zależy również od tego, na ile zachowujemy się w zgodzie z wewnętrznym potencjałem czy możliwościami – im bardziej jesteśmy niezależni w działaniach czy decyzjach, tym wyższą mamy samoocenę. Może być też powiązana z naszymi przekonaniami na temat własnego statusu w relacjach z innymi i może jej towarzyszyć przekonanie o własnej wyższości oraz chęć dominacji.

Samoocena może pełnić funkcję „socjometru”, który odzwierciedla stopień naszego dopasowania do grupy. W tym ujęciu jej obniżenie sygnalizuje ryzyko odrzucenia przez grupę związane na przykład z tym, że nasze poglądy czy postępowanie odbiegają od obowiązujących w niej standardów. Wysoka samoocena wskazuje na pełną akceptację w społeczności. Poza oddziaływaniem na poczucie własnej wartości pochwały, komplementy czy wyrazy uznania mogą być źródłem niezwykle cennych informacji zwrotnych odnośnie do sposobu czy poziomu wykonania zadania. W praktyce stają się dla ludzi ważnym elementem uczenia się lub osobistego rozwoju w domu, pracy czy szkole.

W relacjach interpersonalnych pochwały i komplementy często sygnalizują zainteresowanie oraz sympatię. Nie jest więc zaskakujące, że wykorzystujemy je często do nawiązywania, zacieśniania i podtrzymywania znajomości.

Przy tylu zaletach i zastosowaniach chwalenia może wydawać się zaskakujące, że ludzie nie korzystają z niego częściej. W jednym z badań zrealizowanych w 2017 r. z udziałem amerykańskich pracowników przez Jacka Zengera i Josepha Folkmana okazało się, że 37 proc. respondentów nie chwali swoich współpracowników. Z innego badania wynikło, że 82 proc. amerykańskich pracowników ma poczucie, że ich praca nie spotyka się z uznaniem zwierzchników. Jednocześnie 40 proc. respondentów jest przekonanych, że przykładaliby się do pracy bardziej, gdyby ich wysiłki były dostrzeżone i docenione. Jak zwracają uwagę autorzy badania, menedżerowie zdecydowanie częściej interesują się tym, jak konstruktywnie krytykować podwładnych, niż jak skutecznie udzielać im pozytywnej informacji zwrotnej.

Formę uznania trzeba dopasować do osoby, którą chcemy pochwalić. Skuteczne będą pochwały odnoszące się do tych aspektów zachowania, których chwalony nie jest pewien albo które mają dla jego poczucia własnej wartości szczególne znaczenie

Kto chwali szybko, chwali dwa razy

Aby chwalić skutecznie, starajmy się doceniać wysiłek, a nie umiejętności. Wyniki badań psychologicznych prowadzonych przez Carol Dweck pokazują, że chwalenie uczniów za wytężoną pracę motywuje ich do podejmowania wyzwań bez strachu przed porażką. Chęć nauczenia się czegoś nowego okazuje się większa niż lęk przed słabą oceną. W efekcie uczniowie wolą podjąć wyzwanie, niż wybrać łatwiejsze wyjście. Są również bardziej zmotywowani do starania się w kolejnych testach. W konsekwencji rosną ich szansę na sukces. Nawet jeśli im się nie powiedzie, będą skłonni przypisać niepowodzenie temu, że niedostatecznie przyłożyli się do pracy. Unikną dzięki temu poczucia bezradności, które pojawia się, gdy porażki tłumaczymy wrodzonym brakiem uzdolnień.

Chwalenie za zdolności niesie ze sobą ryzyko, że kolejne wyzwania będą traktowane jak test, który w razie porażki może udowodnić, że jednak nie jesteśmy tacy zdolni. Wyniki badań Dweck stoją więc w pewnej sprzeczności z popularnym przekonaniem, że każda pochwala jest dobra.

Pochwały czy wyrazy uznania powinny być precyzyjne i konkretne. Prosty komunikat w rodzaju: „Dobra robota” albo „Świetnie” ma niewielką wartość informacyjną, o ile nie wskażemy, co konkretnie zostało dobrze zrobione i dlaczego. Dokładne określenie powodów uzasadniających pozytywną informację zwrotną zwiększa szansę na to, że w przyszłości zadanie zostanie wykonane w podobny sposób. Wyrazy uznania powinny być też proporcjonalne do osiągnięć. Pochwałom nie powinny towarzyszyć krytyka czy zastrzeżenia, które sprawiają, że komunikat staje się niespójny. Przekazanie negatywnych informacji zwrotnych warto zostawić na później. Oddziaływanie każdego wzmocnienia, także społecznego, traci moc wraz z upływającym czasem, który dzieli zachowanie i wzmocnienie. Im szybciej więc pochwalimy, tym silniejsze będzie oddziaływanie pozytywnej informacji zwrotnej, niezależnie od tego, czy rozważamy jej wpływ na samoocenę lub potencjał informacyjny. Starajmy się, aby wyrazy uznania były szczere i autentyczne. Za wymuszone mogą zostać uznane pochwały lakoniczne, nazbyt częste lub niezróżnicowane – gdy na przykład wszystkich chwalimy w ten sam sposób. Wartość informacyjna lakonicznych pochwał zwykle nie jest zbyt duża, ponieważ zazwyczaj nie są precyzyjne, a poza tym mogą wskazywać na brak należytej uwagi czy staranności analizy zachowania, za które chwalimy.

Formę wyrażania uznania, zarówno w zakresie treści, jak i formy, warto dopasować do osoby, którą chcemy pochwalić. Skuteczne będą zwłaszcza pochwały odnoszące się do tych aspektów zachowania, których osoba chwalona nie jest pewna albo które mają dla jej poczucia własnej wartości znaczenie szczególne. W odniesieniu do formy nie zapominajmy, że dla niektórych ludzi chwalenie może być krępujące. Inni natomiast mogą niezbyt dobrze znosić uwagę ze strony innych, której uniknąć nie sposób, gdy pochwały mają charakter publiczny. Jeszcze inni szczególnie sobie cenią pochwały pisemne.

Komplement dla zysku

Z chwaleniem innych wiąże się pewne ryzyko: ludzie czasem komplementują ich tylko po to, żeby zrobić pozytywne wrażenie i zyskać sympatię. Wyniki badań psychologicznych pokazują jednak, że chociaż ludzie lubią być chwaleni i darzą sympatią chwalących, to nie chcą, żeby nimi manipulowano.

Amerykański psycholog Edward E. Jones, który badał to zjawisko w latach 60., zdefiniował ingracjację jako intencjonalne próby wzbudzenia do siebie sympatii osoby o wyższym statusie. Można to robić przynajmniej na cztery sposoby. Po pierwsze, prezentując się jako ktoś zasługujący na sympatię innych ze względu na pozycję społeczną, osiągnięcia czy przymioty charakteru. Można oddawać innym przysługi, które za sprawą normy wzajemności mogą zostać nagrodzone sympatią obdarowanych. Można podkreślać podobieństwo poglądów, postaw czy opinii, które jest jednym z najsilniejszych korelatów wzajemnej atrakcyjności interpersonalnej. W końcu można też próbować wzbudzić sympatię, komplementując czyjeś poczynania lub przymioty charakteru. Ludzie, którzy stosują ingracjację w relacjach z innymi, umieją rozpoznać tego rodzaju działania. W praktyce można założyć, że im większe znaczenie ma dla nas sympatia jakiejś osoby, tym większa szansa, że będzie ona kwestionowała szczerość naszych pochlebstw, podejrzewając, że próbujemy zyskać sympatię poprzez ingracjację. Ryzyko, że będziemy o to podejrzewani, rośnie zwłaszcza wtedy, gdy nasze pochwały są nieuzasadnione albo nieproporcjonalne do zasług czy osiągnięć albo gdy można przypuszczać, że dzięki pochlebstwom możemy coś zyskać. Szansę na zdemaskowanie ingracjatora wzmacnia oczywiście to, że poza pochlebstwami używa też innych opisanych taktyk ingracjacyjnych. Skuteczni ingracjatorzy mogą próbować zmniejszyć ryzyko zde¬askowania, prezentując opinie sprzeczne z poglądami adresata ingracjacji w mało ważnych kwestiach, a pochlebstwa wobec niego przekazując przez pośredników.

Artykuł pochodzi z magazynu "Newsweek Psychologia 4/18”.
Czasopismo dostępne na stronie »

 

jarosław kulbat

dr Jarosław Kulbat

Psycholog społeczny. W pracy badawczej koncentruje się na problematyce wpływu społecznego. Analizuje czynniki, które oddziałują na funkcjonowanie psychologiczne i modyfikują to, co myślimy i czujemy, a co często pozostaje niezauważone. Interesuje się także genezą, dynamiką i rozwiązywaniem konfliktów interpersonalnych, zwłaszcza w bliskich związkach. Jest autorem licznych publikacji, uczestnikiem konferencji i recenzentem czasopism naukowych poświęconych tym dziedzinom. Naukę popularyzuje również na autorskim blogu Korporacyjne Piekło. Działalność akademicką łączy z pracą trenera i konsultanta – realizuje szkolenia m.in. dla biznesu i administracji publicznej. Na wrocławskim wydziale Uniwersytetu SWPS prowadzi zajęcia z zakresu metod oddziaływań psychologicznych, konfliktów społecznych, psychologii popularnej, grup społecznych, przezwyciężania oporu psychologicznego i metodologii nauk społecznych.

Obejrzyj webinar „Rozwój osobisty – instrukcja obsługi”

Rozwój osobisty zyskuje w naszym kraju na popularności, jednak co trzeci Polak nie potrafi powiedzieć, co dla niego oznacza rozwój. Czym jest rozwój osobisty, a czym nie? Czy powinniśmy dążyć do niego za wszelką cenę? Jakie są najczęstsze mity z nim związane? Psycholog i psychoterapeuta Joanna Gutral dyskutuje o tym z Mateuszem Banaszkiewiczem – psychologiem zdrowia, wykładowcą na Uniwersytecie SWPS.

.

„Rozwój osobisty – instrukcja obsługi”

Cykl tematyczny: Maj 2019
Hasło miesiąca: Miłość

„Przecież powinieneś wiedzieć”, „Przecież już ci kiedyś mówiłem”, „Przecież mogłeś pomyśleć” – najwięcej konfliktów i napięć bierze się z założenia, że o oczywistościach się nie dyskutuje. A to one stanowią obszar nieporozumień. O paradoksach komunikacji oraz sposobach konstruktywnego porozumiewania się w związku opowiada Magdalena Sękowska, psycholog z Kliniki Uniwersytetu SWPS Rodzina – Para – Jednostka w Poznaniu.

Marzymy szczęściu i bliskości z druga osobą, o związkach spełnionych. Mamy dobre intencje i chcemy, aby w naszym życiu dobrze się działo. Realia pokazują jednak, że w wielu przypadkach partnerzy nie komunikują istotnych spraw, uczuć czy potrzeb, sądząc, że są wiadome i znane drugiej stronie.

Często naszym partnerom przypisujemy także negatywne intencje, nie słuchamy ich, nie ujawniamy naszych potrzeb i pragnień oraz przyjmujemy założenia bez sprawdzania ich adekwatności do sytuacji. Tymczasem w budowaniu związku ważna jest wzajemna ciekawość oraz otwarta komunikacja. Często partnerzy uczą się ich wspólnie, by zbudować szczęśliwy związek.

 

Prelegentka

Magdalena Sękowska – psycholog, psychoterapeuta, konsultant zarządzania, dyrektor Kliniki Uniwersytetu SWPS Rodzina – Para – Jednostka. Specjalizuje się w pracy z parami wykorzystując analizę skryptów międzypokoleniowych oraz metodę kontraktowania. Pomaga parom w procesach wspierania rozwoju dzieci poprzez konsultacje oparte na autorskiej metodzie prowadzenia obserwacji dziecka i relacji dziecka z rodzicami w warunkach naturalnych – w domu. Ma doświadczenie w pracy z parami, które mają problemy związane z bezpłodnością. Pracuje zarówno z parami heteroseksualnymi, jak i homoseksualnymi. Prowadzi konsultacje, psychoterapię oraz interwencje w sytuacjach kryzysowych dla par. Posiada ponad 30- letnie doświadczenie w pracy terapeutycznej.

Cykl tematyczny: Maj 2019
Hasło miesiąca: Miłość
  • https://itunes.apple.com/pl/podcast/kobiece-wn%C4%99trze-oraz-sztuka-budowania-relacji-dr-joanna/id1437994794?i=1000423535155&l=pl&mt=2
  • https://open.spotify.com/episode/1GtGfbpgA6InQDYXsIqZMz
  • https://soundcloud.com/swpspl/kobiece-wnetrze-oraz-sztuka-budowania-relacji-wyklad-dr-joanny-heidtman-i-jacka-maslowskiego
  • https://lectonapp.com/audiobook/a425e76d-7fbb-49ba-ad9a-569ddd1624fe

Ideały kobiecości – narzucone, a może wrodzone, wymyślone, a może czasem wpajane nam wraz z wychowaniem. Czy istnieje kobiecość, która jest poza społecznym standardem? Co warunkuje kobiecość – biologia, wychowanie, kultura? Czy to, co nazywamy kobiecością istnieje bez tego, co nazywamy męskością we współczesnym świecie? Czy kobiecość ulega zmianie, kiedy kobieta jest sama, w relacji z mężczyzną, w gronie tylko kobiecym? Czy bycie matką, żoną, to także wymiary kobiecości, czy raczej pozostają z nimi w opozycji? Dlaczego w życiu gubimy naszą kobiecość i co sprawa, że znowu czujemy się kobietami? Na powyższe tematy dyskutowali psycholog i socjolog dr Joanna Heidtman oraz Jacek Masłowski – filozof, psychoterapeuta, coach.

O prelegentach

dr Joanna Heidtman - psycholog i socjolog, doktor nauk humanistycznych. Pracuje w Zakładzie Badania Procesów Grupowych w Instytucie Socjologii UJ. Wiedzę i doświadczenie zdobywała, m.in. w University of South Carolina i Cornell University w USA. Zajmuje się badaniami eksperymentalnymi władzy i konfliktu. Od wielu lat prowadzi treningi interpersonalne, treningi twórczości oraz zajęcia z negocjacji i technik pracy z grupą. Jest członkiem Amerykańskiego Stowarzyszenia Socjologicznego (sekcja Psychologia Społeczna) oraz Stowarzyszenia Konsultantów i Trenerów Zarządzania MATRIK. Jej prywatne zainteresowania to nowe techniki uczenia się i samorozwoju.

Jacek Masłowski – filozof, psychoterapeuta, coach. Studiował psychologię na Uniwersytecie SWPS w Warszawie i na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz filozofię na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Brał także udział w wielu szkoleniach specjalistycznych, m.in. w Instytucie Terapii Gestalt w Krakowie w 3-letniej Szkole Trenerów i Psychoterapeutów, której program spełnia kryteria Ministerstwa Zdrowia w zakresie kształcenia psychoterapeutów. Pełni funkcję prezesa Fundacji Masculinum. Współtworzy Warszawski Ośrodek Psychoterapii i Psychiatrii. Specjalizuje się w problemach współczesnych mężczyzn. W terapii dąży do rozpoznania głębokich przyczyn problemów oraz odkrywania, w jaki sposób można na nie wpływać, dając sobie dzięki temu szansę na znaczną poprawę jakości życia.

Rzeczywistość jest coraz bardziej płynna, zmienna. Młodzi ludzie nie mają pewności, co będą robić, gdzie mieszkać czy pracować za kilka lat. Brak im poczucia bezpieczeństwa – mówi prof. Katarzyna Popiołek, psycholog, dziekan katowickiego wydziału Uniwersytetu SWPS. – Małżeństwo zaczyna budzić lęk jako ten rodzaj stabilizacji, który zamyka inne drogi życiowe, odbiera wolność. Dlatego młodzi ludzie coraz częściej wybierają luźniejsze rodzaje związków, które nie łączą się z poczuciem, że to decyzja raz na zawsze – dodaje. 

 

Prelegent

dr hab. Katarzyna Popiołek, prof. Uniwersytetu SWPS - psycholog, dziekan katowickiego wydziału Uniwersytetu SWPS. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki relacji międzyludzkich w bliskich związkach, sposobów udzielania pomocy i wsparcia, zachowań w sytuacjach kryzysowych. Prowadzi badania nad percepcją czasu i jej konsekwencjami. Lubi przekładać wiedzę naukową na język praktyki: prowadzi działalność popularyzatorską i szkoleniową. Jako katowiczanka angażuje się w sprawy ważne dla Śląska i jego mieszkańców („wszędzie jej pełno”, jak mówią przyjaciele) – jest współzałożycielką Fundacji Pomocy „Gniazdo”, a także Instytutu Współczesnego Miasta. Stale współpracuje z mediami, w których jako psycholog komentuje wydarzenia, działa też w teatrze, prowadząc autorskie warsztaty psychologiczne z widzami

Seksualność jest naturalna i wrodzona, a jej odkrywanie to bardzo ważny etap rozwoju. Seksualizacja natomiast łączy się z pojęciem obiektu seksualnego. To gadżety, akcesoria, narzucony z zewnątrz przymus bycia „sexy”. Obydwa pojęcia często są mylone. O tym, gdzie przebiega granica między wrodzoną seksualnością a fałszywie ukształtowaną seksualizacją, pisze Aleksandra Żyłkowska, psycholog i edukatorka seksualna.

Normy wpływające na seksualność

Seksualność umyka jednoznacznym określeniom. To pojęcie wielowymiarowe, na które wpływają różnorodne normy. Według normy statystycznej zachowanie przejawiane i akceptowane przez większość populacji można uznać za normatywne, a przez mniejszość – za nienormatywne. W ten sposób przez dziesięciolecia patologizowano homoseksualność. Na marginesie, nikt nie dyskredytuje osób wyróżniających się – wybitnie inteligentnych, osiągających ponadprzeciętne sukcesy.

Zgodnie z normą statystyczną nawet zagrażające zjawisko (zwłaszcza z psychologicznego punktu widzenia) można uznać za naturalne i normalne. W rzeczywistości okazuje się ono sztuczne i destrukcyjne dla osoby wchodzącej w etap dojrzewania – tak jak seksualizacja, często mylona z seksualnością.

W obrębie danej kultury na seksualność wpływa także norma społeczno-kulturowa. Czasem jej oddziaływanie przybiera dość ekstremalną postać. W Chinach, Indonezji, Malezji, Sudanie i Izraelu obserwuje się koro – zaburzenie psychiczne, którego objawem jest silny lęk przed śmiercią na skutek wciągnięcia penisa w głąb brzucha lub utraty nasienia u mężczyzn, a u kobiet – zapadnięcie się piersi w głąb klatki piersiowej lub kurczenie warg sromowych. Narządy płciowe oraz nasienie są utożsamianie z ośrodkami siły życiowej. Objawom czasem towarzyszy utrata świadomości, a stan ten może trwać od kilku godzin do nawet kilku dni.

Z kolei norma partnerska zakłada, że zachowania seksualne powinny być konsensualne, czyli podejmowane za obopólną zgodą, świadome i bezpieczne. Co to oznacza? W związku nie ma miejsca na jakąkolwiek formę szantażu, np. „jesteśmy już ze sobą tak długo, jak nie będziesz robić, czego chcę, zerwę z tobą”, wywoływanie w drugiej osobie poczucia winy: „jak długo jeszcze z tobą mam chodzić? Inni już dawno uprawiają seks”. Świadomość w normie partnerskiej oznacza, że zachowania seksualne nie powinny być podejmowane pod wpływem substancji psychoaktywnych: alkoholu, narkotyków, dopalaczy, itp. Bezpieczeństwo to troska o komfort psychiczny. Warto więc zadbać o miejsce, w którym dochodzi do kontaktu seksualnego. Uprawianie seksu, gdy za ścianą są rodzice, może wywoływać stres i napięcie. Co innego kameralny hotel, w którym można poczuć się swobodnie i odprężyć.

Na seksualność oddziałuje także norma religijna, obejmująca system wartości, poglądy i zasady, wyznaczone przez wiarę, przekazywane z pokolenia na pokolenie w obrębie danej rodziny. Mogą to być przekonania silnie utrwalone w rodzinie, nierzadko szkodliwe, np. „o seksie się nie rozmawia”, „seks to temat tabu”. Często rodzice w ten sposób ucinają rozmowy z dzieckiem lub nastolatkiem. Młody człowiek nie ma więc wyboru, informacji o seksie i seksualności zaczyna szukać w internecie lub dopytuje rówieśników, tak samo jak on kiepsko zorientowanych w tej tematyce.

Mimo różnorodnych norm, które wpływają na kształtowanie się seksualności, niezmienne pozostaje jedno: jest ona wrodzonym atrybutem i wrodzoną funkcją ludzkiego organizmu. To naturalna potrzeba człowieka. Ciało domaga się jej tak jak pożywienia, snu i płynów. Pozostaje jeszcze jedna kwestia: jak seksualność łączy się z seksualizacją?

Mimo różnorodnych norm, które wpływają na kształtowanie się seksualności, niezmienne pozostaje jedno: jest ona wrodzonym atrybutem i wrodzoną funkcją ludzkiego organizmu. To naturalna potrzeba człowieka. Ciało domaga się jej tak jak pożywienia, snu i płynów. 

Wymiary seksualiacji

Seksualizacja to proces, w wyniku którego wartościowanie drugiej osoby oraz siebie samego/ siebie samej dokonywane jest przez pryzmat atrakcyjności seksualnej. Odbywa się w trzech wymiarach: społeczno-kulturowym, interpersonalnym i intrapsychicznym.

Wymiar społeczno-kulturowy najlepiej objaśnić na przykładzie telewizji. Na szklanym ekranie przedstawia się świat zdeterminowany głównie męskim sposobem odbioru seksualności. Dotyczy to zwłaszcza programów adresowanych do nastolatków. Ich bohaterami są zwykle kobiety, oczywiście atrakcyjne, często ubrane prowokacyjnie. Do uszu młodego widza docierają liczne komentarze i uwagi o podtekście seksualnym i jak pokazują badania, niewspółmiernie częściej uprzedmiotawiane są w nich kobiety. Pod tym kątem L. Monique Ward, psycholog z University of Michigan, przeanalizowała programy popularne wśród dzieci i młodzieży, emitowane w czasie najwyższej oglądalności. Z jej badań wynika, że 11,5% słownych przekazów seksualnych miało zakodowane komentarze uprzedmiotawiające pod względem seksualnym, z czego prawie wszystkie dotyczyły kobiet.

Seksualizacja kobiet jest w szczególności widoczna w świecie reklamy. Z badań Carolyn A. Lin, badaczki z University of Connecticut, wynika, że w reklamach emitowanych w czasie największej oglądalności kobiety częściej niż mężczyźni były rozebrane, ukazywane jako bardziej seksowne. Słowem, przedstawiane jako obiekty seksualne.

Wymiar interpersonalny wskazuje na kontekst rodzinny i tutaj badania pokazują, że sposób myślenia rodziców o innych w kontekście płci ma znaczący wpływ na to, w jaki sposób dziecko postrzega samego siebie, swoją płeć oraz wpływa na jego zachowania w stosunku do innych. Z punktu widzenia psychologa interesujące jest badanie Mimi Nichter, antropolożki społeczno-kulturowej ze School of Anthropology (University of Arizona), przeprowadzone w grupie 13-15-latków. Badaczka zauważyła, że białe matki często rozmawiają o „kilogramach” i że rozmowy dotyczą albo ich samych, albo córek. W artykule „Fat talk: What girls and their parents say about dieting” pisze: „Wydaje się, że wokół dziewcząt panuje atmosfera nadmiernej troski o wygląd, a częstym tematem rozmów jest to, czy czują się grube”.

Do seksualizacji dziewcząt mogą przyczyniać się także nauczyciele. Badania etnograficzne w przedszkolach pokazują, że dziewczynki są częściej niż chłopcy zachęcane przez nauczycieli do zabawy w przebieranki i że są w tych zabawach namawiane do odgrywania ról zseksualizowanych dorosłych kobiet.

Ostatnim wymiarem seksualizacji jest wymiar intrapsychiczny, który zachodzi w percepcji danej osoby. To swego rodzaju wewnętrzy konflikt dotyczący codziennych wyborów. Jest sztucznie narzucony przez kulturę, specjalistów od marketingu, którzy chętnie dowiedliby, że dziewczynki chcą mieć ubrania i dodatki, dzięki którym będą „sexy” oraz że trudno przekonać nastolatki i młodsze dziewczynki do dokonywania mniej zseksualizowanych wyborów.

Trzeba zaznaczyć, że każdy może stać się obiektem seksualizcji, czemu jak nigdy przedtem sprzyja otoczenie. Reklamy, rówieśnicy, media zachęcają młodzież do niemal nieustannego bycia „sexy”. Dziewczęta uczą się ról kobiecych zgodnych z obowiązującą normą społeczno-kulturową. Szybko dowiadują się, że jeśli im sprostają i spełnią oczekiwania społeczeństwa, odniosą określone korzyści i poczują satysfakcję. A co jeśli nie podporządkują się kanonom? Zapewne spotka je dezaprobata, oczernianie, a nawet przemoc. W ten sposób utrwala się w nich błędne rozumienie kobiecości. Nie definiują jej jako wrodzony, naturalny atrybut, lecz bliżej nieokreślone „coś” nabywane w toku rozwoju, jako konstrukt, który się buduje, między innymi czerpiąc informacje z otoczenia.

Negatywne skutki seksualizacji

Seksualizacja jest zatem seksualnością narzuconą z zewnątrz i w niewłaściwy sposób, co wywołuje negatywne konsekwencje. Destrukcyjnie wpływa na zdrowie psychiczne i fizyczne, a także postawy i przekonania. Prowadzi do samouprzedmiotowienia, powszechnego wśród kobiet i dziewcząt, które uczą się myśleć o swoim ciele i traktować je jako przedmiot pożądania innych osób. Badaczki Amy Slater i Marika Tiggemann spostrzegły, że już 12-latki bardziej skupiały się na wyglądzie niż możliwościach swojego ciała.

Najbardziej podstępną konsekwencją samouprzedmiotowienia jest dezintegracja świadomości, co dobitnie pokazuje eksperyment z udziałem studentek college’u. Pozostawiono je same w szatni, a następnie poproszono, aby przymierzyły oraz oceniły strój kąpielowy i sweter. Mając na sobie jedno z ubrań, wypełniały przez ok. 10 min test matematyczny. Okazało się, że studentki, które rozwiązywały test w kostiumie kąpielowym, osiągnęły gorszy wynik niż studentki ubrane w swetry. W analogicznym eksperymencie z udziałem mężczyzn nie zanotowano różnic. Z eksperymentu wynika, że myślenie o ciele: zastanawianie się, czy wygląda dobrze i stosownie, porównywanie go do zseksualizowanych ideałów kulturowych, w dużym stopniu ograniczyło możliwości umysłowe dziewcząt.

Skoro przed wszechobecna seksualizacją trudno uciec, to może warto ją wykorzystać w celach edukacyjnych? Tłumaczyć dziecku lub nastolatkowi, że w reklamie lub filmie, który właśnie wspólnie oglądamy, bohater zamiast cieszyć się własną seksualnością próbuje sprostać zseksualizowanym pseudonormom? Zjawisko pozostawione bez komentarza, bez reakcji, przy jednoczesnej powszechności występowania, może być błędnie interpretowane jako norma statystyczna. A z czasem prowadzić do poważnych zaburzeń psychicznych, w tym zaburzeń odżywiania, z anoreksją i bulimią na czele.

Granica między seksualnością a seksualizacją

W rozważaniach o seksualności i seksualizacji nie można nie wziąć pod uwagę norm społecznych, kulturowych, religijnych, czy partnerskich. W końcu są one dla nas istotne i wartościowe. Z kolei od seksualizacji trudno uciec – przybiera rozmaite formy i jest obecna niemal wszędzie. Rodzi się jednak pytanie, gdzie leży granica między naturalną, wrodzoną seksualnością a tą fałszywie ukształtowaną? Otóż… w nas samych.

Jeśli dziecko dorasta w rodzinie, w której wzmacnia się jego system wartość, jego cielesność i seksualność jest w pełni akceptowana, a relacja oparta na bezpieczeństwie i zaufaniu, to będzie ono bardziej krytyczne w stosunku do zmieniających się co chwilę trendów. I bardziej skłonne do szczerej rozmowy. Dotychczas nie wymyślono lepszego sposobu na budowę zdrowej, pełnej bliskości relacji.

 

258 ola zylkowska

O autorce

mgr Aleksandra Żyłkowska – psycholog, edukator seksualny. Pracuje w Zagłębiowskim Centrum Onkologii im. Sz. Starkiewicza w Dąbrowie Górniczej, Instytucie Psychoterapii i Seksuologii w Katowicach, a także w projekcie Strefa Młodzieży Uniwersytetu SWPS. Jest w trakcie czteroletniego, rekomendowanego przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne, kursu Systemowej Terapii Rodzin w Ośrodku Psychoterapii Systemowej w Krakowie oraz studiów podyplomowych z seksuologii klinicznej na katowickim wydziale Uniwersytetu SWPS.

Czym jest bliskość? Jak to słowo rozumieją mężczyźni? W jaki sposób buduje się bliskość z mężczyzną (ale też pomiędzy mężczyznami)? Jakiego rodzaju bariery pokonać musi mężczyzna, aby pozwolić sobie na bliskość w relacji i jakie są źródła tych barier? To tylko niektóre z kwestii, które omówione zostają w wykładzie filozofa, psychoterapuety i coacha Jacka Masłowskiego.

 

Prelegent

Jacek Masłowski – filozof, psychoterapeuta, coach. Studiował psychologię na Uniwersytecie SWPS w Warszawie i na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz filozofię na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Brał także udział w wielu szkoleniach specjalistycznych, m.in. w Instytucie Terapii Gestalt w Krakowie w 3-letniej Szkole Trenerów i Psychoterapeutów, której program spełnia kryteria Ministerstwa Zdrowia w zakresie kształcenia psychoterapeutów. Pełni funkcję prezesa Fundacji Masculinum. Współtworzy Warszawski Ośrodek Psychoterapii i Psychiatrii. Specjalizuje się w problemach współczesnych mężczyzn. W terapii dąży do rozpoznania głębokich przyczyn problemów oraz odkrywania, w jaki sposób można na nie wpływać, dając sobie dzięki temu szansę na znaczną poprawę jakości życia.

Święta są dogodnym czasem na uaktywnienie gier psychologicznych. Mogą one odbywać się przez samymi Świętami, w ich trakcie oraz po ich zakończeniu. W gry grać może każdy - od młodych po starych, mogą się odbywać wśród rodziny i wśród przyjaciół, ze znajomymi i z nieznajomymi, w domu, w pracy. Zapewniają wiele przeżyć i wprowadzają dramaturgię w nasze życie. Potem mamy co przeżywać, o czym myśleć, na co narzekać - kolekcjonując swoje stałe przekonania o sobie i o świecie.

O tym, w jakie role się wcielamy podczas świąt, jak wyglądają nasze relacje z innymi oraz jakie emocje nam wówczas towarzyszą opowiada Magdalena Sękowska, psycholog, dyrektor Kliniki Uniwersytetu SWPS.

Życzenia – początek gry psychologicznej?

Okres przedświąteczny związany jest z przesyłaniem sobie życzeń – kiedyś poprzez kartki świąteczne, aktualnie z wykorzystaniem maili bądź smsów. O grach powiemy wtedy, gdy życzenia są wysyłane osobom, którym tak faktycznie nie chcemy dać żadnego wzmocnienia, którzy nie wzbudzają w nas pozytywnego nastawienia ani nie żywimy wobec nich żadnej sympatii. Wysyłamy życzenia, bo myślimy, że powinniśmy je wysłać bądź dlatego, że wzbudza się w nas współczucie wobec danej osoby. Gry są więc związane z naszymi ukrytymi motywami a nie z autentyczną potrzebą kontaktu.

Odbiorca kart i życzeń świątecznych może też wejść w swoją grę. Tym bardziej tak będzie, im mniej miłości odczuwa on od innych. Jeśli ciągle poszukuje oznak akceptacji i miłości, tym pewniejsze jest, że skierowane do niego życzenia odbierze jako oznakę ilości zainteresowania sobą ze strony innych. Ważniejsze staną się dla niego życzenia a nie ludzie, którzy te życzenia prześlą. Jakakolwiek ilość życzeń nie jest w stanie zaspokoić takiego gracza, choć każde życzenie jest obietnicą kontaktu z innym. Same w sobie karty świąteczne oraz maile i smsy nie mają wartości – nie można ich zjeść, porozmawiać z nimi, pójść z nimi do łóżka, jak twierdzi Eric Berne, twórca koncepcji Analiza Transakcyjna. Gdy nic za nimi nie stoi, to stanowią tekturowe wzmocnienia, działające na krótką chwilę. Gdy gracz ma tendencję do intensywniejszych przeżyć, może robić listę osób, które nie przesłały mu życzeń i z tego spisu dostarczyć sobie przeżyć smutku, złości, wrogości - spójnych z jego wizją siebie i świata.

Prezenty jako przedmiot gier psychologicznych

Innym obszarem aktywizującym gry psychologiczne jest dawanie prezentów. Prezenty stają się przedmiotem gier, gdy na ich otrzymanie reakcją nie jest „oj, wspaniałe”, lecz „ile?”. Oznacza to zogniskowanie uwagi na cenie i na dokonywaniu porównań typu „moje czy twoje lepsze?”, „ kto ma lepszy samochód?”. Gdy jeden z graczy myśli w kategoriach pieniędzy, to w relacjach z innymi może wiele tracić, ponieważ pieniądz jest czymś innym niż międzyludzka wymiana. Jednakże pieniądze są bezpieczniejsze i niektórzy ludzie wolą je bardziej, niż autentyczne relacje z innymi. Pieniądze trudno dostać, ale łatwo jest je wziąć. Ze znakami rozpoznania od innych, ze wzmocnieniami jest natomiast tak, że łatwo jest je dostać, ale trudno przyjąć w sposób odpowiedni. Dlatego tak trudno jest starać się o jedno i drugie w tym samym czasie, jak twierdzi Berne.

Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają. (Szekspir)


Kolacja wigilijna jako plansza gier psychologicznych

Przyjęcia około świąteczne są kolejną okazją do pojawiania się gier. Imprezy same w sobie są już wzmocnieniem, ale też są okazją do zdobycia wielu wzmocnień w krótkim czasie. Są okazją do intensywnego „ pogrania sobie” i możliwości przejścia z jednej gry w drugą. Dla tych, którzy są „ wielbicielami” gier, imprezy są jak narkotyk – przyciągają ich i obiecują atrakcyjne przeżycia. Tym bardziej są atrakcyjne, że umożliwiają pojawienie się zachowań wychodzących poza codzienną etykietę. Wszystkie hamowane w trakcie całego roku gry mają okazję ujawnić się z całą siłą. To, co myślimy o innych, jak naprawdę ich traktujemy, co wielokrotnie chcieliśmy im powiedzieć, jak bardzo nam z nimi nie po drodze – wszystko to może ujawnić się poprzez zachowania typu „ niechcąco cię potrąciłem”, „ oj, tak mi przykro, że..”, czy „ja tylko dzielę się swoim spostrzeżeniem”. Jednym z wytłumaczeń nagłych i nietypowych zachowań na imprezie jest komunikat: „przecież byłem pijany”, co stanowi w grze przykrywkę dla faktycznych intencji.

Święta – czy aby na pewno to czas pełen szczęścia?

Czas Świąt to czas przeżyć. Niektórzy łączą ze Świętami przeżywanie smutku, depresji i wydają się być „skazani” na bycie przegranymi. Przyczyną może być na przykład to, że wydali pieniądze, których nie zarobili bądź, że nie mogli wydać więcej niż to, co zarobili. Obie grupy osób mogą martwić się tym, „co to znaczy wystarczająco dużo”, „ile będzie oznaczało już dosyć”. Święta są czasem przyzwoleniem na dawanie i branie i ci, którzy ponoszą porażkę w obu obszarach bądź w jednym z nich mogą pogardzać sobą i wpadać w żal i rozpacz.

Właściwy duch Świąt tkwi we wspólnocie, w łączności z innymi. W byciu mojego „Ja” z Twoim „Ty”. Autentyczne związki realizują się bezpośrednio, bez ukrytych motywów, z umiejętnością dzielenia się radością, smutkiem, złością, lękiem. Tam, gdzie istnieje trudność tworzenia takich relacji pojawiają się nieprawdziwe transakcje, w których duma, wrogość, chciwość przejmują dominację a kalkulacja otrzymuje przywilej i panowanie ponad dobrą wolę. Grający w gry realizują relacje w ciągu powtarzających się ruchów, które zmierzają do jednej wypłaty: przegranej. Każdy kolejny ruch gracza, obiecujący uwolnienie, tak naprawdę jeszcze bardziej go wiąże. Jedną z przyczyn gier jest ucieczka przed zatraceniem się w bezpośredniej, intymnej relacji – rozmowie, wspólnym byciu. Jak twierdzi Berne, dla niektórych ludzi łatwiej jest haustem wypić szklankę whisky niż spotkać się wprost z czyimś spojrzeniem. Gry zastępują intymność, pojawiają się tam, gdzie jej brak. Są zastępstwem, które produkuje tylko poczucie osamotnienia i zranienia. Rosną na ukrytych motywach, niewypowiedzianych komunikatach, utajonych i niezaspokojonych potrzebach.

Jakie są nasze ulubione role w tej grze?

W Święta gry mogą żywić się przesłaniem, że należy kochać wszystkich. Gdy zachowujemy się zgodnie z tym przesłaniem, choć przez cały rok jego nie respektowaliśmy, to jest duże prawdopodobieństwo, że gramy….

Gdy kobiety wchodzą w rolę „ Ach, jaka jestem zabiegana”, „Tylko próbuję ci pomóc”, „ A nie mówiłam ci”, „Zobacz, jak bardzo się staram”, „ Zobacz, co mi zrobiłeś”, „Dlaczego to zawsze mi się przytrafia”, to jest duże prawdopodobieństwo, że grają…

Gdy ojcowie nie mogą znaleźć swojego miejsca, bo Święta to czas dla Świętego Mikołaja, który ma uszczęśliwić wszystkich i on jest najważniejszy, gdy wchodzą w rolę, która przypomina którąś z wymienionych – Patryjarchę, Barmana, Kumpla, Clowna – to jest duże prawdopodobieństwo, że grają…

Gdy dzieci, otrzymując prezenty zadają pytania rodzicom „ czy to już wszystko dla mnie?” bądź z wyrzutem mówią „a przecież mi obiecałeś”, to jest duże prawdopodobieństwo, że zapraszają do gier….
W czasie Świąt to właśnie rodzice są bardzo podatni na zranienie – ponieważ tak bardzo się starają i tak bardzo mają nadzieję na dobre skutki tego starania się. Uważni rodzice mogą wiele nauczyć się z tego, jak ich dzieci zachowają się w czasie Świąt, bo często jest to efekt tego, co w ich relacjach działo się w ciągu całego roku. „Wypłata” jest bardzo odczuwalna – albo przeżyjemy chwile szczęścia w te Święta albo porażkę, smutek, żal, poczucie krzywdy. To, co zadzieje się w Święta jest bardzo często konsekwencją całego roku: typu relacji w jakie wchodzimy, sposobu naszego komunikowania się, sposobu dawania i brania w każdej relacji z drugą osobą, sposobu myślenia o sobie i o innych.

A po Świętach zadamy innym pytanie „ Czy miałeś dobre Święta?” bądź opowiemy „Czyż to nie było okropne”. Wtedy jest duże prawdopodobieństwo, że zastosujemy którąś z gier… I może tym rozpoczniemy kolejny rok….

Jak bronić się przed grami?

Gry są bardzo mocno zakorzenione w naszym scenariuszu życiowym i przenosimy je z naszego dzieciństwa w dorosłe życie. Kiedyś, gdy byliśmy mali i zależni od świata dorosłych, gry były sposobem na nasze przystosowanie się do warunków, w których przyszło nam żyć. Jako ludziom dorosłym są dostępne różne sposoby tworzenia i realizowania relacji międzyludzkich. Mimo to, często wracamy to tych nawykowych form.

Co i jak możemy zrobić, by nie kontynuować gier? Takimi sposobami są:

  • konfrontowanie sytuacji - wyrażanie swoich uczuć, myśli, wątpliwości, wyjaśnianie danej sytuacji, wskazywanie na to, że jest się w grze,
  • ignorowanie gier – odmowa wejścia w rolę komplementarną, np., gdy ktoś ma tendencję do bycia w roli Ofiary – odmowa wejścia w rolę Ratownika,
  •  zapraszanie innych do szczerej rozmowy, zadawanie pytań o ukryte motywy (jeśli je odczuwamy),
  • odwoływanie się do faktów, do sytuacji „ tu i teraz”,
  • zaprzestanie obniżania własnej wartości oraz wartości innych – akceptacja możliwości oraz ograniczeń swoich oraz innych osób,
  • dokonywanie refleksji nad własnym zachowaniem,
  • uświadamianie sobie własnych tendencji do przyjmowania określonych ról w grach (Prześladowca, Ratownik, Ofiara, Bierny Świadek),
  • świadomość niezaspokojonych potrzeb oraz poszukiwanie sposobów bezpośredniego ich zaspokojenia,
  • nastawienie na słuchanie innych,
  • gotowość do uczenia się – „czego mogę się nauczyć z roku, który mija”.

Przepisem na radość jest prawdziwa i bezpośrednia komunikacja z innymi. Jest ona wypadkową tego, co było wcześniej. Nie jest dobrą obietnicą założenie, że jeśli teraz zaczniesz się komunikować wprost, to będzie lepiej. Zmiana wymaga pokory i wiary w jej sens.

Tak mocno myślimy o magicznej mocy Świąt i nawet reklamy do tego się odwołują. Większość tych przekazów operuje na założeniu o tym, że istnieje jakaś Moc, która jest poza nami. Moc gier psychologicznych pokazuje, że ciągle nie doceniamy siebie, swoich możliwości, szczególnie tych, które są do zastosowania od razu, szybko , wobec każdego. Czy nasze życie będzie proste czy połamane, czy kolęda będzie w krzywdzie czy w dumie, czy będziemy myśleć o tym, że następny rok będzie udany czy nie, czy uwierzymy w siebie, czy nadal będziemy tkwić w naszych przekonaniach – o tym, między innymi zadecydujemy w trakcie tych Świąt. Czy chcemy, czy nie. I nawet Święty Mikołaj nic na to nie poradzi….

 

258 magdalena sekowska

O autorce

Magdalena Sękowska - psycholog, psychoterapeuta, trener, konsultant, coach, dyrektor Kliniki Uniwersytetu SWPS. Jest członkiem ITAA (International Transactional Analysis Association) oraz prezesem PITAT (Polskie Integratywne Towarzystwo Analizy Transakcyjnej). W latach 2009-2016 pełniła funkcję Wiceprezydenta EATA 2009-2016 (European Association for Transactional Analysis).

Cykl tematyczny: Maj 2019
Hasło miesiąca: Miłość

Gdy myślimy o seksie często wyobrażamy sobie ludzi młodych, atrakcyjnych. Trudno nam myśleć o aktywności seksualnej naszych rodziców, dziadków. A przecież seks może być udany niezależnie od wieku. Tym bardziej, że z wiekiem stajemy się bardziej dojrzali, świadomi siebie i swoich potrzeb. O potrzebie bliskości, która nie zanika wraz ze wczesną młodością mówi podczas wykładu „Stary dobry seks” dr hab. Wojciech Kulesza, prof. Uniwersytetu SWPS.

Seks i jego uprawianie są sterotypowo przypisywane i kojarzone z młodymi (i pięknymi!) osobami. Seks i seksualność osób starszych niesłusznie nie istnieją w przestrzeni publicznej i ten wykład ma temu przeciwdziałać. Niesłusznie, gdyż potrzeba spełnienia (również seksualnego), bliskości (również seksualnej), dotyku (również erotycznego) nie zanika wraz z wczesną młodością a korzyści z "dobrego seksu" nie są zastrzeżone jedynie dla młodych ludzi.

 

O prelegencie

dr hab. Wojciech Kulesza, prof. Uniwersytetu SWPS – w pracy naukowej koncentruje się na zagadnieniu mimikry, czyli naśladownictwa zachowań i mowy ludzi. Silnie angażuje się również w zagadnienia psychologii miłości. Autor wielu artykułów dotyczących efektu kameleona opublikowanych w polskich i międzynarodowych czasopismach. Jest autorem książki pt. „Efekt kameleona. Psychologia naśladownictwa" (2016), w której skupił się na analizie naśladownictwa i zysków oraz strat, jakie niesie to zjawisko. Publikuje w naukowych czasopismach zachodnich i krajowych. Wiele uwagi przywiązuje również do publikacji popularnonaukowych (których napisał kilkadziesiąt m.in. dla Tygodnika Polityka i Gazety Wyborczej). Stara się również aplikować wiedzę z zakresu psychologii społecznej w praktyce.
Stypendysta tygodnika „Polityka”. Był przewodniczącym i członkiem Zespołu Interdyscyplinarnego do spraw działalności upowszechniającej naukę powołanym przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbarę Kudrycką. W latach 2012-2013 stypendysta w USA - Florida Atlantic University.

 

Dlaczego tak trudno nam być życzliwym wobec siebie? Dlaczego tak często nasz „wewnętrzny krytyk” wygrywa, a my czujemy się źle? Co może być przyczyną kompleksów i braku wiary w siebie? Skąd bierze się destrukcyjne poczucie winy? Czym są porównania „w górę” i dlaczego lepiej ich unikać? O zniekształconym myśleniu, które może przyczyną wielu problemów z samooceną i pewnością siebie opowiada mgr Zofia Szynal, psycholog, absolwentka Uniwersytetu SWPS. Przedstawia również kilka prostych zasad, których przestrzeganie ułatwia pozytywne myślenie o sobie i otaczającym nas świecie.

 

O prelegentce

mgr Zofia Szynal – psycholog (absolwentka Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu), specjalizuje się w seksuologii i diagnozie psychologicznej. Wiedzę z zakresu psychoterapii zdobywa w czteroletniej Szkole Psychoterapii Poznawczo-Behawioralnej. Przyjmuje pacjentów w Centrum Psychoterapii Poznawczo-Behawioralnej, udziela wsparcia psychologicznego podopiecznym Stowarzyszenia „Nadzieja”. Prowadzi również warsztaty psychoedukacyjne dla uczniów szkół średnich w ramach współpracy ze Strefą Młodzieży Uniwersytetu SWPS.

 

Cykl tematyczny: Maj 2019
Hasło miesiąca: Miłość

Seksualność to najbardziej delikatna sfera ludzkiego rozwoju. I chociaż kryje wiele tajemnic, jedno jest pewne - człowiek jest istotą seksualną przez całe swoje życie. Od momentu poczęcia do późnej starości - wyjaśnia dr Dorota Kalka, psychoseksuolog z sopockiego wydziału Uniwersytetu SWPS.

Seksualność interesuje człowieka od zawsze. Jest tematem dla mitów, zafałszowań i społecznego tabu. Chociaż jesteśmy społeczeństwem coraz bardziej otwartym, o seksualności nie potrafimy jeszcze otwarcie mówić. Wstydzimy się ujawniać problemy, jakich doświadczamy w tej sferze, a według prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza dotyczą one aż 43% procent kobiet i 46% mężczyzn. Kłopot z mówieniem o seksualności mają niemal wszyscy, nawet lekarze.

Z raportu prof. Zbigniewa Izdebskiego „Seksualność Polaków na początku XXI wieku" wynika, że 73% pacjentów lekarz nigdy nie zapytał o zdrowie seksualne. Dowodzi to, jak ogromną rolę powinna odegrać prawidłowo prowadzona edukacja seksualna, której mamy w Polsce spory deficyt.

Konstelacja wpływów

Często sprowadzana jest do zachowań ściśle związanych z seksem, a to bardzo wąski sposób rozumienia naszej seksualności. W taki sposób pojmuje ją np. John Bancroft, wieloletni dyrektor Instytutu Kinseya, autor książki „Seksualność człowieka". Seksualność bowiem nie ogranicza się do jednego aspektu, ale jest traktowana wielowymiarowo. Ze sferą biologiczną łączą się w seksualności postawy i zachowania emocjonalne, parametry psychiczne i społeczne - w zależności od wieku, tworząc swoistą konstelację wpływów. Takie ujęcie seksualności promuje Światowa Organizacja Zdrowia. W definicji zdrowia seksualnego uznaje, że jest ono integracją biologicznych, emocjonalnych, intelektualnych i społecznych aspektów życia seksualnego, ważnych dla pozytywnego rozwoju osobowości, komunikacji i miłości. Mówiąc o seksualności, myślimy o wszystkim, co wiąże się z poznawaniem swojego ciała i ciała innych, rozwojem tożsamości płciowej, rolą seksualną, orientacją seksualną, potrzebą bliskich intymnych relacji, poczuciem bezpieczeństwa i jedności w kontakcie z partnerem, wzajemną akceptacją, uczuciem spełnienia i czerpaniem przyjemności z kontaktów czy też prokreacją oraz ochroną tej delikatnej sfery.

W Polsce nadal panuje pogląd, że osoby w starszym wieku nie są już aktywne seksualnie. A badania pokazują, że one również mają potrzeby seksualne i z powodzeniem je realizują.

W cyklu życia

Człowiek jest istotą seksualną przez całe życie. Często jednak wiążemy sferę seksualności z okresem nastoletnim i częścią dorosłości. Małe dzieci i seniorzy postrzegani są jako osoby aseksualne. Tymczasem nasza seksualność rodzi się już w okresie prenatalnym i towarzyszy nam do końca życia. Dopuszczalny rodzaj ekspresji seksualnej regulują normy wyznaczone osobno dla dzieci i dorosłych. Ważne, aby umieć odróżnić to, co jest w danym momencie normą rozwojową, od zachowań spoza normy. Zupełnie inaczej seksualność manifestują dzieci, inaczej dorośli. Dzieci są niedojrzałe fizjologicznie do momentu zakończenia procesu dojrzewania płciowego, a ich seksualność, w związku z ciągłymi przemianami rozwojowymi, nie koncentruje się na sferze genitalnej, ale wokół innych związanych ze zmysłowością - a zatem wrażliwych - sfer ciała.

Pomiędzy zachowaniami seksualnymi dzieci i dorosłych występuje ważna różnica, a dotyczy ona motywacji. U dzieci mamy do czynienia z niesprecyzowanymi potrzebami: ciekawością, poszukiwaniem przyjemności i miłych doznań czy odkrywaniem swojej tożsamości. W wypadku dorosłych motywacja wiąże się z realizacją popędu seksualnego oraz prokreacją. Dziecko musi samo stopniowo odkryć swoją seksualność. Czasem jednak zamiast zdrowego rozwoju seksualności, mamy do czynienia z procesem seksualizacji - zbyt szybkiego włączania dziecka w seksualne normy dorosłych. Przykładem są konkursy piękności dla dzieci, ubrania stylizowane na odzież dorosłych czy gry komputerowe z przekazem zawierającym ładunek seksualny.

Kiedy seksualność wchodzi na świat

Pierwszym istotnym faktem dla rozwoju naszej seksualności jest oczywiście proces różnicowania płci rozpoczynający się w początkowym trymestrze ciąży. W momencie określenia płci dziecka zaczynamy myśleć o nim w sposób przez nią wyznaczony. Przyjęcie dziecka na świat wraz z jego płciowością jest poprzedzone najpierw tworzeniem wyobrażeń, później - oczekiwań. W trzecim trymestrze ciąży dziecko odbiera już wszystkie bodźce i na nie reaguje. To niezwykle istotny czas dla komunikacji pomiędzy dzieckiem i rodzicami - wtedy zaczynają się tworzyć podstawy więzi. Człowiek buduje swoją seksualność, obserwując sibie i innych. Początkowo niezbędnym elementem tego procesu są właśnie mama i tata. Dlatego też więź między dzieckiem i rodzicami pozostaje istotnym czynnikiem dla jego rozwoju. W okresie wczesnodziecięcym tworzą się zręby seksualności, dziecko zdobywa odrębność fizyczną i podstawy odrębności psychicznej. Dzięki kontaktom z rodzicami, szczególnie mamą, maluszek zaczyna budować swoją cielesność. Dzieje się to w czasie, kiedy dziecko odbiera przyjemne wrażenia w trakcie przewijania, kąpieli, kołysania, noszenia na rękach czy karmienia. Gdy rozpoczyna ono trening czystości, pojawia się ważny dla seksualności moment - maluch zaczyna potrzebować określenia osobistej przestrzeni intymności. Przestrzeni, do której w ciągu całego życia człowiek nie będzie dopuszczać nikogo bez wyraźnego przyzwolenia. Określanie tej przestrzeni jest długim procesem, kształtuje się stopniowo wraz z rozwojem świadomości siebie i innych.

Przedszkolak odkrywca

Rozpoczynając okres przedszkolny, dziecko, dzięki informacjom od dorosłych, potrafi przyporządkować siebie do określonej płci. Za chwilę odkryje, że płeć w trakcie życia nie zmienia się bez względu na okoliczności.

Każdy przedszkolak bardzo intensywnie eksploruje świat. Elementem tych poszukiwań jest również poznawanie siebie i swojego ciała, ciała innych oraz próba zrozumienia różnic w jego budowie u przedstawicieli obu płci. Rodziców często niepokoją właśnie zachowania dzieci w tym obszarze. Tymczasem są one jak najbardziej rozwojowe. Wraz z odkryciem przyjemności płynącej z dotykania okolic genitalnych pojawiają się zachowania masturbacyjne. Nie powinny budzić niepokoju, jeśli nie mają charakteru eksperymentalnego lub instrumentalnego. W pierwszym przypadku zachowania te wynikają z ciekawości poznawczej i mogą doprowadzić do uszkodzenia ciała. W drugim natomiast dziecko zaspokaja w ten sposób jakąś sfrustrowaną potrzebę, zazwyczaj związaną z brakiem odpowiednich emocji ze strony dorosłych.

Przedszkolaki często eksponują swoje ciało, porównując je z ciałem innych. Dotykają i rozbierają siebie nawzajem, podejmują dziecięce zabawy seksualne. Zainteresowanie seksualnością i odkrywanym ciałem widać często w dziecięcych rysunkach. W tym czasie mamy tendencję do tłumienia ekspresji seksualnej maluchów, zapominając, iż powinny one poznawać swoją seksualność w naturalny sposób, tak jak poznają inne aspekty świata.

Po tym burzliwym okresie następuje krótki czas uśpienia - przeniesienie zainteresowania na płaszczyznę społeczną i życie szkolne. Jednak ok. 10. roku życia można już zaobserwować uwypuklenie się jednego z aspektów seksualności. U dziewczynek jest on emocjonalny, związany z potrzebą romantycznej miłości, u chłopców to zachowania związane z agresją, przejawiające się w obscenicznych dowcipach, rysunkach i wulgaryzmach.

Nastolatek w procesie inicjacji

Intensywny rozwój seksualności pojawia się znowu w okresie nastoletnim. Młody człowiek musi zintegrować wszystkie aspekty życia seksualnego. Odczuwa rodzący się popęd i na nowo odkrywa swoje zupełnie inne już teraz ciało. Dąży także do poznania ciała drugiego człowieka. Typową formą ekspresji seksualnej jest masturbacja młodzieńcza, związana w tym czasie z zaspokojeniem popędu, a także pierwsze kontakty polegające na zbliżeniu się do seksualności drugiej osoby - pieszczoty ciała z pominięciem kontaktu genitalnego. Niestety, niewielu rodziców potrafi rozmawiać z dorastającymi dziećmi o tym, co ich niepokoi - o szczególności pierwszego kontaktu seksualnego, antykoncepcji czy niechcianej ciąży. Inicjacja seksualna - jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu człowieka, jak wynika z raportu prof. Izdebskiego w Polsce, odbywa się u mężczyzn średnio w wieku 18,1, a u kobiet w wieku 18,7. Jednocześnie odsetek nastolatków, u których inicjacja miała miejsce przed 15. rokiem życia, stale się powiększa. W grupie chłopców jest to 27,3%, w grupie dziewcząt - 16,8. Fakt ten budzi niepokój specjalistów w związku z utrudnieniem procesu integracji wszystkich aspektów seksualności w tym czasie.

Aktywni seniorzy

Nasza seksualność w okresie dorosłości - wczesnej i średniej - i zachowania z nią związane, o ile spełniają przyjęte normy, nie budzą wątpliwości. Jesteśmy gotowi do tworzenia związków seksualnych i trwania w nich. Obserwując społeczeństwa krajów cywilizowanych, widzimy coraz większy przyrost ludności w wieku powyżej 60 lat. Seksualność ludzi starszych będzie zatem coraz bardziej aktualnym tematem. W naszym społeczeństwie nadal panuje mylny pogląd, iż osoby w tym wieku nie są już aktywne w tej sferze. Tymczasem osoby starsze także mają potrzeby seksualne i realizują je. Seksualność i związane z nią miłość, przyjaźń oraz poczucie intymności pozostają ważną częścią życia. Badania skandynawskie przeprowadzone przez zespół Kiveli pod koniec lat 80. pokazały, że 53% mężczyzn i 26% kobiet w wieku 60-70 lat pozostaje aktywnych seksualnie. W przypadku małżeństw odsetek ten, zgodnie z wynikami amerykańskich badań Marsiglio i Donnelly z lat 90., wynosi 65% w grupie wiekowej 60-70 lat, powyżej 70. roku życia natomiast - 24 proc. Badania prof. Izdebskiego pokazują, iż w Polsce grupa około 53% mężczyzn i 26% kobiet po 50. roku życia pozostaje seksualnie aktywna. Oczywiście należy pamiętać, iż seksualność osób starszych opiera się na specyfice okresu rozwojowego oraz zasobów, jakimi dysponują. Intymnym kontaktom w tym wieku często towarzyszy obawa przed niemożnością sprostania wymaganiom, szczególnie gdy ma się młodszego od siebie partnera.

 

Artykuł był publikowany w styczniowym wydaniu "Newsweek Psychologia 1/16”.
Czasopismo dostępne na stronie »

258 dorota KALKA2

O autorce

Dr Dorota Kalka - adiunkt na Uniwersytecie SWPS na Wydziale Zamiejscowym w Sopocie. Kierownik pierwszych w Polsce studiów z zakresu psychoseksuologii. Zajmuje się zagadnieniami związanymi z rozwojem i jego wspomaganiem w różnych okresach życia człowieka, między innymi dobrostanem i seksualnością osób z cukrzycą, a także seksualnością młodzieży w kontekście rozwoju tożsamości.

Ma 1,55 m wzrostu, długie włosy i kobiecą figurę. Gdy wchodzi na spotkanie, emanuje energią, której – wydawałoby się – ludzkie ciało nie jest w stanie pomieścić. Raz na jakiś czas zarzuca na plecy trzydziestokilogramowy plecak i idzie zdobywać górski szczyt. Kilimandżaro, Mount Blanc, Elbrus. Teraz nadszedł moment na Aconcaguę. Zuzanna Andruczyk, studentka I roku psychologii biznesu na Uniwersytecie SWPS podpowiada, co przydaje się do osiągnięcia sukcesu, nie tylko wspinaczkowego.

Po pierwsze – pasja

Marta Nizio, redaktorka strony internetowej Uniwersytetu SWPS: Skąd się w Tobie wziął pomysł na góry?

ZUZANNA ANDRUCZYK: Na pewno duża zasługa rodziców, bo to oni zaszczepili we mnie sport, który zresztą sami bardzo chętnie uprawiają. Ponieważ zawsze lubiłam jeść, doszłam do wniosku, że muszę znaleźć dla tej „przypadłości” jakiś balans. W liceum zaczęłam jeździć na rowerze, najpierw mniejsze odległości, a potem coraz dalsze. Apetyt rośnie w miarę jedzenia – to moje ulubione przysłowie. Szybko znalazło swoje zastosowanie w kolarstwie. Potem przerzuciłam się na jazdę po górach. Trafiłam też na kilka zbójeckich książek, które odmieniły moje życie.

Czyli tak naprawdę wspinaczka zrodziła się z inspiracji?

– Tak. Wanda Rutkiewicz, Agnieszka Bielecka, Martyna Wojciechowska to silne kobiety, z pasją, prawdziwe bohaterki, które udowodniły, że MOŻNA. I właśnie to słowo – MOŻNA jest moim życiowym credo. Wiele przeczytałam o tych niezłomnych kobietach i doszłam do wniosku, że można być i silną i kobiecą, i że udowadnianie komukolwiek, że jest się właśnie taką, to niekoniecznie najlepszy sposób na motywowanie siebie. Dlatego skupiam się na wizualizacji celu i na tym, co mi osiągnięcie sukcesu da.

Z na szlaku 1

Po drugie – siła

No właśnie, a jak to jest z tą siłą fizyczną? Masz bardzo kobiecą figurę, a przecież taka wyprawa na kolejny szczyt Korony Ziemi wymaga nie lada przygotowań, organizacyjnych i fizycznych.

– Poniekąd obalam krążący stereotyp, że kobieta, która oddaje się tego typu pasji, zaniedbuje siebie. Chodzę kilka razy w tygodniu na siłownię, wyciskam siódme poty i robię to, owszem, bo wiem, że muszę być przygotowana kondycyjnie na wspinaczkę – to jedno, a drugie – zwyczajnie dzięki temu dbam o swoje ciało. Kobieta w górach to nie oksymoron, dlatego nie czuję potrzeby chowania swojej kobiecości. Wręcz ją eksponuję i cieszy mnie to szczerze, gdy moi kompani, w czasie drogi, mogą mnie traktować partnersko. Ostatecznie i tak najważniejsze jest to, co się ma w głowie.

Tak, bo siła fizyczna powinna iść w parze z siłą psychiczną.

– Sukces w górach to wypadkowa zarówno siły fizycznej, jak i psychicznej. Psychika to tak naprawdę 75 proc. gwarancji osiągnięcia celu. Jeśli w głowie przekroczysz samego siebie, to Twoje ciało zrobi to samo. Mam dość duży kontakt z różnymi osobami, prowadzę wykłady motywacyjne, w trakcie których opowiadam m.in. o swojej pasji do gór, o stawaniu się coraz lepszą wersją siebie samego, o przekraczaniu własnych granic. Ponieważ studiuję psychologię i wiążę z nią swoje życie, fascynuje mnie człowiek, a przede wszystkim praca z nim nad nim. To, co wydarza się po drodze do celu, jest czasami dużo ważniejsze niż cel.

Gdy już zrzuci się z człowieka pozory tych współczesnych prawd o świecie, natrafia się na istotę najczęściej poszukującą. I ja tak chcę patrzeć na ludzi właśnie. A gdy już się czegoś w życiu poszukuje, to bez ciężkiej pracy się nie obejdzie. Ciężka praca to podstawa w osiągnięciu celu, niezależnie od tego, czy jest to wspinaczka, czy też projektowanie ubrań.

Po trzecie – ciężka praca

No właśnie, jak na dwudziestolatkę dużo mówisz o ciężkiej pracy, chociaż żyjemy w czasach, w których dominuje pragnienie szybkiego i łatwego dorabiania się wielkich pieniędzy, bez wielkich poświęceń.

– Rzeczywiście, mogłoby się wydawać, że żyjemy w takich czasach. Ale to jest generalizowanie. Gdy już zrzuci się z człowieka pozory tych współczesnych prawd o świecie, natrafia się na istotę najczęściej poszukującą. I ja tak chcę patrzeć na ludzi właśnie. A gdy już się czegoś w życiu poszukuje, to bez ciężkiej pracy się nie obejdzie. Ciężka praca to podstawa w osiągnięciu celu, niezależnie od tego, czy jest to wspinaczka, czy też projektowanie ubrań. Jeszcze zależy wszystko od tego, na jakim poziomie zawodowstwa chcesz się znaleźć. Zakładam, że na szczycie. A na pewno w korespondencji do własnych możliwości.

Ale na idei ciężkiej pracy nie można zajechać bez jakichś dodatkowych profitów. Co Ci te góry dają, poza satysfakcją z drogi i osiągnięcia celu?

– Chyba nikt by mi nie uwierzył, gdybym powiedziała, że wystarczają mi piękne widoki i miłość do gór. Z tą miłością to też jest ciekawa sprawa, bo czasami się zdarza, że w trakcie podróży myślę sobie: „po co mi to wszystko?”. Tak jak w każdej relacji, tak i w tej, z górami, jest moment kryzysu, pogłębionej analizy, bo w górach raczej nie rozmawiasz z towarzyszami, nie zawiązujesz przyjaźni opartych na pokrewieństwie intelektów, prędzej przeżyć. Paradoksalnie – jesteś w grupie, ale przede wszystkim spędzasz czas ze sobą. Słyszysz własne myśli, planujesz, marzysz, kłócisz się ze sobą. Góry pozwalają mi na samotność, w której rodzą się dobre rzeczy.

Nie trzeba jednak się w te góry wybrać, żeby czuć się samotnym.

– Niby tak, ale to jest inny rodzaj samotności, niż być samotnym w mieście. Otacza cię nieobliczalna natura, nie możesz tak naprawdę kontrolować całkowicie sytuacji, bo nigdy nie wiesz, czym cię np. zaskoczą warunki pogodowe. Sprawdzasz siebie w najbardziej nieoczekiwanych momentach i ta silna koncentracja na jednym – by przetrwać, w dobie tak wielu zewnętrznych bodźców, które ciągle wyrywają cię z koncentracji nad jedną rzeczą, jest dla mnie czymś bezcennym. Góry dały mi pewność siebie, nigdy nie cierpiałam na jakieś wielkie jej deficyty, ale wzmocniły moją wewnętrzną konstrukcję. Też są sposobem na życie, bo mam silną potrzebę identyfikowania się z jakąś wyższą ideą niż tylko ja i mój dobrostan.

Z na szlaku 2

Po czwarte – służba innym

Tak, i właśnie pewnie dlatego każdą swoją podróż dedykujesz jakimś społecznym akcjom.

– Zgadza się. Wspomagam fundację Rak’n’Roll Wygraj Życie. Moja ukochana babcia zmarła na raka, więc temat jest mi szczególnie bliski. Zachęcam ludzi do zbiórki na ten szczytny cel i kwota, którą wyznaczam, jest tej samej wysokości, co szczyt, na który się wspinam. Moja pierwsza wyprawa została sfinansowana przez różne firmy z Suwałk, rodzinnego miasta. Samodzielnie chodziłam na spotkania z różnymi ważnymi i decyzyjnymi ludźmi, żeby zainwestowali we mnie i w moje marzenie. To właśnie wtedy, gdy napotkałam dobrą wolę, doszłam do wniosku, że skoro mi udzielono pomocy, chcę podać pałeczkę w sztafecie dalej.

 I zbliżającą się wyprawę także dedykujesz walce z rakiem?

– Tak. Wchodząc na Aconcaguę, postaram się wspomóc fundację Rak’n’Roll, zbierając na jej rzecz 6962 zł - czyli dokładnie tyle, ile mierzy mój kolejny szczyt. Na ten moment udało się zebrać prawie 5,5 tysiąca, trochę jeszcze brakuje, więc zachęcam do przekazywania funduszy na ten niezwykle ważny cel.

Czy to motywuje bardziej? Pomoc innym?

– To motywuje przede wszystkim! Właśnie wtedy, kiedy opadasz z sił, kiedy już myślisz, że nie jesteś w stanie, dociera do Ciebie, że gdzieś tam, na dole, w bardziej wydawałoby się sprzyjających warunkach, jest ktoś w bardzo niesprzyjającej sytuacji, ktoś, kto być może chętnie by się z tobą zamienił, pomimo tej chwilowej niewygody, którą odczuwasz. Zapominamy o tym często, że samo życie jest wartością. Niestety, niektóre refleksje rodzą się w bólu.

Z na szlaku 3

Po piąte – optymizm

Ale nie dajesz się. I chyba większość ludzi się nie daje. Mamy zbiórki publiczne, jest tyle możliwości pomocy, wsparcia.

– Tak, i to jest piękne. Gdy myślisz utopijnie – że jesteś tylko elementem machiny zwanej państwem, możesz zatracić ten naturalny humanizm. Co nam pozostaje, tak naprawdę, gdy już trafiasz na swojego przeciwnika, czy to w postaci złego nawyku czy to w postaci choroby? Walczysz! Bo można! Bo życie jest naprawdę fascynujące. Nawet najbardziej przykre doświadczenie jesteś w stanie przekuć w coś wartościowego. I to mnie napędza.

Więc wierzysz, że ludzie są dobrzy?

– Ja to wiem!

Informacje o zbiórce

Aby wspomóc zbiórkę pieniędzy na walkę z rakiem, zapraszamy na profil Zuzany Andruczyk – Z na szlaku.

fot. Zuzanna Andruczyk, Arkadiusz Maliński

 

Zazdrość i zawiść. Większość ludzi stosuje te pojęcia zamiennie. A różnica pomiędzy nimi decyduje o tym, czy jesteśmy zmotywowani do działania, czy w stosunku do innych nakręca nas niska samoocena i myślenie życzeniowe, żeby powinęła im się noga. 

Różnicę te objaśnia dr Magdalena Łużniak-Piecha, psycholog społeczny, wykładowca Uniwesytetu SWPS.

Skąd wiemy, że jesteśmy kobietą lub mężczyzną, osobą wysoką lub niską, gadatliwą lub małomówną, wybitną specjalistką lub średnio zaawansowanym adeptem? Skąd bierzemy informacje o własnych cechach i charakterystykach? Otóż prawie w całości pochodzą one z porównań społecznych. Widziałam mamę i tatę - i wiem, że bardziej podobna jestem do mamy niż do taty, czyli jestem dziewczynką, a nie chłopcem. Wiem, czego może dokonać w mojej dziedzinie wybitny specjalista, a jak pracuje adept, i wiem, że moje wyniki bliższe są poziomowi eksperckiemu niż średniemu. Widziałam osoby uważane pod moją szerokością geograficzną za wysokie i za niskie, więc wiem, że jak na Polkę jestem średniego wzrostu, ale w Azji uchodziłabym za wysoką.

Z punktu widzenia rozwoju własnej tożsamości i gromadzenia informacji o sobie - kim i jacy jesteśmy - porównania społeczne są nam bardzo potrzebne. A zatem fantastycznie, że człowiek - istota społeczna - nauczył sie je tworzyć, prawda? Jest z nimi tylko jeden drobny problem. W proces porównań społecznych angażujemy się w każdej niemal relacji, często nieświadomie. „Naprawdę dobrą prezentację zrobiła Ewka, zwłaszcza to rozwiązanie problemu było super" lub „Ja nie wiem, jak można było coś takiego powiedzieć na spotkaniu" - oceniamy kogoś, ale zawsze przez pryzmat porównania: „To prezentacja na poziomie, który JA uważam za ekspercki, JA też tak przedstawiłabym sprawy" lub „JA bym się nigdy tak nie zachowała".

Co się jednak dzieje, gdy Ewka jest w swoich działaniach znacznie lepsza ode mnie i JA może nawet też bym tak chciała jak ona, ale nie potrafię? Otóż wtedy mogą się w nas obudzić uczucia dwojakiego rodzaju: zazdrość lub zawiść

Uczucie zazdrości rodzi się u mężczyzn głównie w sytuacjach, w których rywal zagraża ich statusowi i dominacji. Kobiety zazdroszczą głównie w sytuacjach rywalizacji o atrakcyjność społeczno-towarzyską.

Zazdrość dodaje skrzydeł

Zazdrość to uczucie pojawiające się, gdy na skutek porównań społecznych zauważamy, że w jakiejś istotnej dla nas dziedzinie, na ważnym poziomie ktoś nas przewyższa, a naszą reakcją jest chęć dorównania mu, nauczenia się od niego. Myślimy wtedy: „Też tak chcę".

A zatem owa kategoria musi być dla nas istotna, a przy tym w naszej ocenie możliwa do osiągnięcia. Nie jestem zazdrosna o sukcesy sportowe Kamila Stocha, darzę go ogromnym szacunkiem, ale realnie rzecz biorąc, w życiu nie weszłabym na skocznię, nie mówiąc już o tym, że nikt nie zmusiłby mnie do zeskoczenia z niej. Jednak już fantastycznych umiejętności prowadzenia spotkań mogę zazdrościć Ewce i chętnie się takiego działania nauczę. Zazdrość może zatem być uważana za rodzaj mechanizmu motywacyjnego. Stąd w środowisku zawodowym wprowadza się czasem odrobinę rywalizacji. Tak długo, jak długo jest to rywalizacja zdrowa, a więc przebiegająca w dziedzinie ważnej dla wszystkich i w kulturze pracy, w której wszyscy mają szansę się doskonalić i uczyć  od siebie nawzajem, tak długo mamy do czynienia z organizacją uczącą się i ze zmotywowanym zespołem. 

A zawiść ściąga w dół

Zawiść natomiast to mechanizm działający nieco inaczej. W wyniku porównań społecznych dochodzimy do wniosku, że ktoś nas przewyższa w ważnej dla nas dziedzinie, ale z różnych powodów nie widzimy możliwości osiągnięcia tego samego. Żeby jakoś ratować swoje samopoczucie i samoocenę, możemy w sobie wykształcić przekonanie, że ta osoba osiągnęła sukces nie w wyniku własnego wysiłku, równej walki, ale raczej nie fair: „No tak, Kryśka fantastyczne buduje relacje z klientami, ale ona się zawsze wkręci na jakieś spotkanie, gdzie niby przypadkowo pozna ważne osoby, i ma w tym więcej szczęścia niż rozumu. A poza tym, jak się ma w rodzinie słynnego reżysera, to zawsze łatwiej...". Zawiść niestety jest mechanizmem, który najbardziej szkodzi osobie zawiszczącej. Nie wzbudza w nas bowiem motywacji do samodoskonalenia i rozwoju, tylko uruchamia rodzaj myślenia życzeniowego: „Kiedyś się jej nie uda i nawet sławny wujek nie pomoże". W związku z tym wytwarza się w nas szereg negatywnych emocji, na widok Kryśki wydziela się adrenalina i noradrenalina, a to powoduje, że nasze funkcjonowanie społeczne i poznawcze jest zakłócone, choćby dlatego, że w towarzystwie chwalącym Kryśkę zaczynamy się zachowywać „dziwnie". Niestety rzadko udaje nam się ukryć negatywne emocje. Zdradza nas ton głosu, pomijanie zasług pewnych osób, czasem wyolbrzymianie niedopatrzeń na jakimś innym gruncie. Prędzej czy później (raczej prędzej) otoczenie zauważa i reaguje - w najlepszym wypadku - zdziwieniem lub komentarzem: „Masz jakiś problem sama ze sobą?" W środowisku zawodowym, gdy w dodatku jesteśmy na pozycji wyższej od osoby, w stosunku do której odczuwamy zawiść, kończy się to niestety podważeniem naszego wizerunku profesjonalisty, wizerunku osoby motywującej zespół i wspierającej rozwój pracowników. Komunikacja społeczna składa się między innymi z mikrokomunikatów, tonu i zawieszenia głosu, spojrzeń i grymasów, nawet zmiany rozmiaru źrenic, gdy patrzymy na kogoś, kogo nie lubimy. Otoczenie to widzi. Mózg ludzki potrafi te mikrokomunikaty odczytywać, bo to nasza kompetencja atawistyczna - od niej zależało kiedyś przetrwanie gatunku. A my możemy zyskać etykietkę „osoby negatywnie wpływającej na klimat organizacyjny", czyli krótko mówiąc „zołzy".

Ona jest zołzą, on zdrowo rywalizuje

Skoro mówimy „zołza" i borykamy się z męskim odpowiednikiem tego określenia (zołziak? zołziej?) - czy to oznacza, że „zołza" ma postać żeńską, bo zawistne są głównie kobiety? Nie ma męskiego odpowiednika „zołzy"? Czy może po prostu w przypadku obu płci mówi się o takich odczuciach nieco inaczej? Może u mężczyzn w wyniku porównań społecznych rodzi się „zdrowa rywalizacja" i „twarda, męska przyjaźń"? Co by kazało postawić pytanie - czy mężczyźni raczej zazdroszczą i to ich napędza oraz motywuje, a kobiety zawiszczą i stają się „zołzami"?

Abraham P. Buunk i Pieternel Dijkstra z Uniwersytetu Groningen zadali sobie pytanie o różnice genderowe w sposobach odczuwania zazdrości. W latach 2002-2015 przeprowadzili na ten temat szerokie badania międzykulturowe. Zwracają oni uwagę, że zazdrość może mieć pięć podstawowych wymiarów, a zatem powodami zazdrości mogą stać się:

  1. dominacja społeczna, status (cudza wyższa pewność siebie i większa kontrola),
  2. atrakcyjność społeczno-towarzyska (cudza „lepsza" osobowość, większa łatwość w kontaktach społecznych),
  3. atrakcyjność fizyczna (cudza lepsza muskulatura lub smukłejsze nogi),
  4. uwodzicielskość (cudze zachowania przyciągające uwagę płci preferowanej),
  5. dominacja fizyczna (cudza większa siła fizyczna i sprawność).

Z badań tych wynika, że w świecie cywilizacji tzw. zachodniej (Europa i Ameryka Północna) uczucie zazdrości rodzi się u mężczyzn głównie w okolicznościach, w których rywal zagraża ich statusowi i dominacji. Kobiety zazdroszczą głównie w sytuacjach rywalizacji o atrakcyjność społeczno-towarzyska.

Trzeba tu zaznaczyć, że atrakcyjność społeczna nie równa się fizycznej, choć jedna może wpływać na drugą. Atrakcyjność społeczna to bycie osobą cenioną i mile widzianą w danym środowisku w związku z jej przymiotami i zaletami. A zatem urocze dołeczki to zaleta fizyczna, która oczywiście może podnieść atrakcyjność społeczną. Inne jednak zalety społeczne to choćby: „mająca najlepszą oglądalność", „najpopularniejsza", „najbardziej przyciągająca otoczenie", „najlepsza słuchaczka", „najciekawszy rozmówca".

Oczywiście we wszystkich pięciu wyżej opisanych aspektach może się pojawić również zawiść, gdy zamiast motywacji do samodoskonalenia i pracy nad własnymi przymiotami potwór pokaże inne oblicze. Podobnie jak zazdrością, Buunk i Dijkstra zajęli się również zawiścią i opisali jej objawy:

  1. ważna staje się moja wyższość nad inną konkretną osobą/osobami, a nie generalnie moja sprawność w danej dziedzinie,
  2. pracuję ciężko, żeby prześcignąć innych, „pokazać im, kto tu jest kim", a nie dla własnej satysfakcji czy osiągnięcia własnego celu,
  3. gdy odniosę sukces, myślę o sobie: „jestem lepsza/ lepszy niż inni", zamiast czuć, że jestem po prostu w czymś dobra/dobry,
  4. gdy ktoś inny odnosi sukces, odczuwam frustrację, bo mam uczucie, że pokazał mi, że jest lepszy,
  5. odczuwam satysfakcję, gdy osoba „zawsze najlepsza" dostanie wreszcie nauczkę, bo coś jej się nie uda - najlepiej, jeśli skompromituje się publicznie.

Co ciekawe, nie udało się udowodnić, że generalnie kobiety są bardziej zawistne w stosunku do innych kobiet niż mężczyźni w stosunku do innych mężczyzn. Skąd zatem stereotyp mówiący o zdrowej rywalizacji między mężczyznami i zawistnych „zołzach" wśród kobiet?

Badania kolegów z Uniwersytetu Groningen wydają się wskazywać możliwe źródła tej „popularnej mądrości". Oto kobiety częściej rywalizują w kontekście atrakcyjności towarzyskiej, popularności, atrakcyjności społecznej. A co jest głównym narzędziem budowania kontaktów i relacji społecznych?

Cóż - komunikacja - czyli np. mówienie do kogoś albo o czymś. Skoro rywalizacja odbywa się zatem w obszarze komunikacji i mówienia... więcej się o niej mówi i słyszy. Panowie zazdroszczący innym pozycji społecznej i statusu używają odmiennych narzędzi w rywalizacji. Zdobywają kolejne stopnie awansu, kolekcjonują okrągłe sumy, medale. Pozornie zatem może to wyglądać tak, jakby kobiety „zołzowały" a mężczyźni w tym czasie „zdrowo rywalizowali". Najważniejsze pytanie, na które jednak powinien sobie odpowiedzieć każdy z nas, dotyczy pobudek naszych działań, bo tak naprawdę w nich tkwi różnica między konstruktywną zazdrością a toksyczną zawiścią.

Czy zatem pracuję nad czymś, bo chcę osiągnąć jakiś własny cel, czy może celem jest prześcignięcie Jacka i pokazanie Jolce, kto tu rządzi? Ktoś mógłby powiedzieć, że to w sumie wszystko jedno - najważniejsze, że pracuję i mam rezultaty. Ale kto sprawuje kontrolę nad moimi decyzjami i działaniami? W sytuacji, gdy realizuję własne ambicje, kontrolę mam ja. A gdy pracuję, bo ścigam się z Jackiem i Jolką?

Zawiść zatem nie tyle ubiera się u Prady, co nas „ubiera" w różne niewygodne sytuacje i projekty, nie zawsze dobrze dla nas „skrojone", ale konieczne, żeby pokazać je Jackowi i Jolce. A co, jeśli Jacek i Jolka wskoczyli w dresy i wzięli wolne?

 

Artykuł był publikowany w styczniowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/17”.
Czasopismo dostepne na stronie sklep.newsweek.pl

piecha luzniak

O autorce

Dr Magdalena Łużniak-Piecha - psycholog społeczny, wykłada na Uniwersytecie SWPS w Warszawie, współpracuje z uniwersytetami w Londynie i Monterrey. Wprowadza i tworzy techniki gamifikacji w praktyce szkoleniowej, doradczej i badawczej. Zajmuje się badaniem i niwelowaniem patologii organizacyjnych. Za szczególnie interesujące uważa techniki radzenia sobie z patologiami osobowości i zaburzeniami komunikacji w organizacjach.

Zdrowy egoizm pomaga nam zmierzać do autentyczności poprzez poznawanie siebie. Autentyczność to również akceptacja własnej słabości i wrażliwości. Być może kluczowe na tej drodze to samego siebie po prostu pokochać? - mówi Joanna Zapała, psycholog i psychoterapeta, kierownik studiów podyplomowych „Psychosomatyka i somatopsychologia" na Uniwersytecie SWPS

„Nie istniejemy dla siebie samych (jako centrum wszechświata) i dopiero wówczas, kiedy osiągamy co do tego głęboką pewność, zaczynamy kochać samych siebie w sposób właściwy, a stąd też, zaczynamy kochać innych. Co mam na myśli mówiąc o kochaniu siebie w sposób właściwy? Mam przede wszystkim na myśli pragnienie życia, akceptację życia, jako wspaniałego daru i wielkiego dobra – nie z tego powodu, że może ono nam coś dać, ale dlatego, że dzięki niemu to my mamy możliwość dawania innym”.
Thomas Merton

To, że stanowimy nierozłączną całość z wszystkim i ze wszystkimi, jest pewne. Żaden człowiek, jego potrzeby czy zdrowie nie są ważniejsze ani mniej ważne niż inni ludzie, ich potrzeby i zdrowie. Wszyscy ponosimy taką samą odpowiedzialność za to, w którym kierunku zmierza człowieczeństwo, społeczeństwo i cywilizacja dlatego, że MY to INNI.

Tylko wzajemne uświadamianie sobie współodpowiedzialności za rozwój i wzrost świadomości daje nam podstawę do życia w pełni naszych możliwości i samorealizacji, o której w swoich pracach pisał Abraham Maslow – jeden z najwybitniejszych psychologów, autor teorii hierarchii potrzeb.

Na siebie samych mamy wpływ największy

W naturze człowieka drzemie ciekawość, odkrywanie świata, poznawanie samego siebie i szacunek do własnej osoby a nieodłącznym elementem bycia jest zmiana, czy nam się to podoba czy nie. Zmiana, z której wynika rozwój. Która niesie w sobie potencjał jutra i motywuje nas do tego, by ciągle przystosowywać się do nowego. Amerykański psycholog, twórca pojęcia „psychologia pozytywna”, Martin Seligman podkreśla, że człowiek wyposażony jest w szereg zasobów takich jak: optymizm, miłość, ciekawość, pragnienie, szczerość, zdumienie, które pomagają nam zmierzać ścieżką samorealizacji. I nie jest to dążenie jednostkowe lecz każdej żywej istoty, która osiąga pełnię człowieczeństwa poprzez samorealizację i urzeczywistnienie.

Zatem czy zdrowy egoizm nie zaczyna się od uświadomienia sobie własnych autentycznych potrzeb i wartości? No bo od czego najprościej nam zacząć jak nie od siebie? Na wszystko mamy jakiś wpływ, tylko że ograniczony. Na siebie samych mamy wpływ największy. A dzięki świadomej pracy nad sobą wpływamy na całe otoczenie. Innymi słowy zdrowy egoizm to zdrowa troska o siebie i wszystkich i wszystko.

Zdrowy egoizm zaczyna się od uświadomienia sobie własnych autentycznych potrzeb i wartości. Od czego najprościej nam zacząć jak nie od siebie? Na wszystko mamy jakiś wpływ, tylko że ograniczony. Na siebie samych mamy wpływ największy.

Światła są zapalane a nikogo nie ma w domu

Wielu z nas spędza sporą część życia na martwieniu się o rezultaty różnych działań, na które nie mamy większego wpływu. Angażujemy swoją energię w myśli o sprawach, których większość i tak się nigdy nie wydarzy generując w ten sposób niepokój codziennego doświadczenia. Oczywiście, dla wielu ten sposób funkcjonowania jest racjonalnie uzasadniany jako odpowiedzialność i kontrola życiowego chaosu, ale raczej jest to ucieczka przed kontaktem z sobą i odcięcie od realnego doświadczania życia tu i teraz. Trochę jak efekt – światła są zapalane a nikogo nie ma w domu. Być może jest to chęć zaspokajania potrzeb innych ludzi i zyskania ich aprobaty? Wartością przecież dzisiaj jest działanie i „zajętość”, którą mylimy z „byciem kimś ważnym”. No i paradoksalnie popadamy w coraz większe przemęczenie i przerażenie.

Czy w naszym rozpędzonym życiu nie potrzebujemy czasu, żeby mniej robić i więcej być? Ale jak być? Nikt specjalnie nas tego nie uczy. Co więcej, od wczesnego dzieciństwa dostajemy sprzeczne komunikaty, kiedy rodzice krzyczą „Uspokój się!”, przywołując nas do poprawnego zachowania zgodnego z ich oczekiwaniami a nie naszymi potrzebami.

Do siebie pierwszy krok

Może łatwiej przyjąć z góry, że zewnętrzne okoliczności zawsze będą wywoływały w nas frustrację? Jednak kiedy tracimy z sobą kontakt, zmierzmy ku bezradności i rozpaczy. Będąc w relacji ze sobą i światem budujemy autentyczne poznanie, które daje nam oparcie w radzeniu sobie z codziennością. Ten potencjał ma każdy z nas. Żeby go realizować, potrzebna jest odwaga i ciekawość, w innym wypadku czujemy się osamotnieni, słabi, bezsilni, pozbawienia autentycznego Ja, czyli gruntu pod nogami. Chyba jednak lepiej pozbyć się pragnienia, żeby kontrolować, posiadać czy dominować i zadbać o to, żeby inni nas tak nie traktowali. Ale jak to zrobić? Każdą nawet najdalszą podróż zaczynamy od pierwszego kroku - tę maksymę Lao Tsy, twórcy taoizmu, znają chyba wszyscy. No to do dzieła! Weźmy najpierw odpowiedzialność za siebie!

Dobrze uświadomić sobie, że najpierw potrzebujemy zaakceptować siebie, takimi jacy jesteśmy, by móc zaakceptować życie i innych ludzi. Dalajlama wielokrotnie powtarzał, że jego religią jest dobroć: „Zwalczanie destrukcyjnych emocji i praktykowanie miłującej dobroci nie jest czymś, co powinniśmy robić z myślą o następnym życiu, niebie lub nirwanie, ale o tym, jak żyć tu i teraz. Jestem przekonany, że możemy się stać szczęśliwszymi jednostkami, szczęśliwszymi społecznościami i szczęśliwszą ludzkością dzięki życzliwości, jeśli tylko pozwolimy, aby nasze lepsze „ja” zwyciężyło”.

Empatii można się nauczyć

Łatwiej czynić dobro kiedy dostrzeżemy, że inni ludzie są tacy jak my. Łatwiej dostrzec innych kiedy jesteśmy bardziej empatyczni. Czym jest empatia? Jak pisał o niej twórca Porozumienia bez Przemocy, Marshall Rosenberg, to umiejętność wyjścia poza siebie i wejścia w doświadczenie drugiej osoby. To również uleczanie ran psychicznych poprzez otworzenie serca na drugą osobę. Transformujące doświadczenie dla obu stron bycia w pełni obecnym i wysłuchanym, które daje akceptację i zrozumienie. Bycie empatycznym oznacza dobry kontakt ze sobą i świadomość własnych emocji i potrzeb.

Empatii można się nauczyć! Zacznij teraz od siebie. Skup uwagę. Zatrzymaj się na chwilę.

  1. Co obserwujesz? Jak oddychasz? Jakie doznania dostrzegasz w swoim ciele?
  2. Jakie uczucia są w tobie? Nazwij je.
  3. Rozpoznaj swoje potrzeby. Które z nich są zaspokojone a które nie?
  4. Sformułuj prośbę do siebie, która pomoże ci zająć się twoimi niezaspokojonymi potrzebami. Czego potrzebujesz, co zależne jest od ciebie?

Radość z wdzięczności

Badaczka Brene Brown, w poradniku dla osób z zaniżoną samooceną „Dary niedoskonałości”, powołuje się na swoje badania nie tylko nad wstydem ale i nad uczuciem wdzięczności. Odkryła w nich, że wszyscy, którzy uważali siebie i swoje życie za radosne – okazywali wdzięczność i temu właśnie przypisywali swoją radość. Badani zarówno radość jak i wdzięczność traktowali jako praktykę duchową związaną z wiarą w związki międzyludzkie i siłą potężniejszą od nich samych. Brown podkreśla, że „wdzięczność bez okazywania, pozostaje równie martwa, jak wiara bez dobrych uczynków”.
A to ćwiczenie wdzięczności od benedyktyńskiego mnicha, brata Dawida Steindl – Rasta z jego książki „Gratefulness, The Heart of Prayer”:

Codziennie wieczorem, przed pójściem spać, podziękuj za coś, za co nigdy wcześniej nie dziękowałeś. To ćwiczenie może wydawać się proste przez pierwszych kilka tygodni, ale później naprawdę trzeba się nagłowić, żeby coś nowego wymyślić. To transformujące ćwiczenie, wzmacnia naszą uważność i umożliwia dostrzeganie w ciągu dnia coraz to nowych rzeczy, za które można wyrażać wdzięczność wieczorem.

Wybacz i sprawdź jak się z tym czujesz

Wybaczenie może zająć nam trochę czasu, ale jest to jedna z najcenniejszych rzeczny potrzebnych nam do odczucia wewnętrznego spokoju. Kiedy jesteśmy skupieni na intencji wybaczenia, musimy zrezygnować z roszczenia osoby posiadającej rację w sporze, czy postawienia siebie wyłącznie w roli poszkodowanego. Wybaczanie rozwija w nas zdolność do współczucia, gdy starasz się poznać własny ból i ograniczenia osób, które Cię skrzywdziły.

A teraz praktyka wybaczania:

Skoncentruj się na oddechu. Wyobraź sobie, że znajdujesz się w bezpiecznym i świętym miejscu, do którego inni mogą wchodzić tylko za twoim przyzwoleniem. Wyobraź sobie, że zapraszasz tam osobę, której chcesz wybaczyć czy też tę, którą - jak masz nadzieję - może wybaczyć tobie. Przeprowadź szczerą rozmowę. Skoncentruj się na wyrażeniu swoich uczuć a potem na słuchaniu odpowiedzi. Jak się czujesz?

Myśl o sobie i zdrowiej!

Istnieje szereg badań, potwierdzających fakt, że sposób w jaki myślimy o sobie i patrzymy na świat, może predysponować nas do chorób lub sprzyjać dobremu zdrowiu. Szczególnie niezdrowe wydają się przekonania dotyczące poczucia bezradności i beznadziejności a także wrogość i cynizm. Także czynniki społeczne, czyli jakość naszych związków z innymi ludźmi i światem, mają duże znaczenie dla naszego dobrostanu psychosomatycznego.

Jak wynika z wielu badań nad jakością życia - izolacja zdecydowanie nam nie służy. Oczywiście, błędne byłoby założenie, że skoro wykryto jakiś związek pomiędzy pewnymi cechami osobowości czy zachowaniem a chorobą, to w stu procentach zachorujemy. Często etiologia chorób tak zwanych psychosomatycznych jest wieloczynnikowa i nie do końca poznana. Wciąż daleko nam do zrozumienia, jaka dawka przewlekłego stresu zwiększa naszą podatność na choroby.

Podejście prezentowane przez psychoneuroimmunologów opiera się na związku stresu z chorobami. Zakładają oni, że uruchomienie reakcji stresowej (uwolnienie glikokortykoidów, adrenaliny itd.) tłumi reakcję immunologiczną i zwiększa prawdopodobieństwo powstawania chorób poprzez zakłócenie obronności organizmu. Mimo wielu badań na tym polu, w dalszym ciągu mamy sporo wątpliwości. Znacząco różnimy się między sobą pod względem tego, co doświadczamy jako stres. Wynika to z różnic indywidualnych pomiędzy nami. Być może w tym miejscu warto wrócić do poszukiwania odpowiedzi na kluczowe pytania o nasze potrzeby i życie zgodne z wartościami?

Zdrowy egoizm pomaga nam zmierzać do autentyczności poprzez poznawanie siebie. Autentyczność to również akceptacja własnej słabości i wrażliwości. Być może kluczowe na tej drodze to pokochać siebie? Niełatwo jest przecież przekazać naszym dzieciom coś, czegoś sami nie mamy. Zatem, cytując Howarda Thurmana: „Nie pytaj, czego świat potrzebuje. Pytaj o to, co sprawia, że chce ci się żyć, i właśnie tym się zajmuj. Bo świat przede wszystkim potrzebuje ludzi, którym chce się żyć”. To zaledwie pierwsze kroki, ale jak ważne. Jakie będą twoje plany na kolejne?

 

Artykuł był publikowany w kwietniowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/18”.
Czasopismo dostępne na stronie »

258 joanna zapala

O autorce

Joanna Zapała - psycholożka kliniczna, psychoterapeutka, psychoonkolożka i superwizorka psychoonkologii. Jest dyrektorką Centrum Psychoterapii Integralnej, prezeską Stowarzyszenia Psyche Soma Polis w Poznaniu oraz kierowniczką studiów podyplomowych „Psychosomatyka i somatopsychologia" na Uniwersytecie SWPS.

Cykl tematyczny: Marzec 2019
Hasło miesiąca: Mózg

Mindfulness to ostatni krzyk mody w sferze rozwoju osobistego. Jak każda moda podlega urynkowieniu, zbanalizowaniu i mitologizacji. A umiejętnie stosowana uważność pomaga zmniejszyć cierpienie, sprzyja zdrowiu i poczuciu szczęścia - mówi Paweł Holas, psychoterapeuta, psychiatra i nauczyciel uważności, wykładowca Uniwersytetu SWPS.

Badania wskazują, że uważność korzystnie działa na zdrowie i zwalczanie skutków stresu, poczucie szczęścia i życie seksualne. Poprawia świadomość ciała i związaną z tym zmianę poczucia „ja" (mniej osadzone w myśleniu, a bardziej w odczuwaniu siebie), regulację uwagi, emocji i zwiększenie samoświadomości. Towarzyszą temu zmiany w neuroplastyczności mózgu.

Fundamenty uważności

Uważność (mindfulness) wywodzi się z psychologii buddyjskiej sięgającej 2500 lat wstecz, choć jest obecna również w innych tradycjach kontemplatywnych, nie wyłączając judeochrześcijańskiej. W starożytnych tekstach medytację uważności opisywano jako dostępną dla każdego metodę, która pomaga zmniejszyć cierpienie i wspiera rozwój pozytywnych jakości, takich jak mądrość, współczucie i równowaga emocjonalna. Jest to stan świadomości, w którym przyciągamy uwagę do tego, czego doświadczamy w bieżącym momencie, włączając w to myśli, doznania, uczucia oraz otoczenie, z zachowaniem postawy otwarcia, nieoceniania i zaciekawienia.

Jeśli więc właśnie bierzesz wdech, uświadom to sobie, a jeśli akurat pijesz herbatę, poczuj jej dotyk, temperaturę, smak i aromat. Staraj się zauważyć to, co się dzieje w ciele i głowie, zwróć uwagę na pojawiające się myśli oraz wyobrażenia, ale nie angażuj się w nie i nie oceniaj. Wróć do doświadczenia oddechu (picia herbaty etc.) takim, jakim ono jest. Staraj się przez moment po prostu być, nie próbując niczego szczególnego osiągnąć. Najlepszym sposobem rozwijania uważności jest regularne praktykowanie ćwiczeń. Mają one formę medytacji. Badania pokazują, że spędzanie w taki sposób regularnie chociaż kilku minut w ciągu dnia dobrze wpływa na zdrowie, równowagę psychiczną, relacje z innymi i mózg. A jeśli na ćwiczenia medytacyjne poświęcimy regularnie 20-40 minut dziennie, pozytywne efekty mają szansę przejawić się w większym stopniu. Można praktykować klasyczne formy medytacji według tradycji kontemplatywnych, ale osoby z trudnościami emocjonalnymi mogą wziąć udział w treningu uważności typu MBSR (Mindfulness-Based Stress Reduction - Program Redukcji Stresu Oparty na Uważności) lub MBCT (Mindfulness-Based Cognitive Therapy - Terapia Poznawcza Oparta na Uważności, powstała ok. 2000 r. jako metoda zapobiegania nawrotom depresji). Programy te mają charakter rozwojowy i terapeutyczny. Opracowano je na podstawie tradycyjnych form medytacji, zaadaptowanych do formatu przyjaznego zapracowanym, zestresowanym i cierpiącym na rozmaite dolegliwości ludziom kultury zachodniej.

Nawet kilka minut ćwiczeń uważności w ciągu dnia dobrze wpływa na nasze zdrowie, równowagę psychiczną, relacje z innymi i mózg.

Mity o uważności

Po pierwsze, uważność nie jest praktyką religijną, lecz metodą pracy z własnym umysłem i może ją praktykować każdy, niezależnie od wyznania. Jon Kabat-Zinn, twórca pierwszego treningu uważności (MBSR), ponad 30 lat temu zrezygnował z używania słowa „medytacja", aby nie budzić niepotrzebnych konotacji religijnych.

Po drugie, praktykowanie uważności nie służy rozwijaniu odmiennych stanów świadomości, nie jest też hipnozą ani treningiem relaksacyjnym (relaksacja jest częstym efektem ćwiczeń uważności, ale nie celem samym w sobie). Mówimy o świadomości, a nawet o metaswiadomości: zdolności do zauważania (uświadamiania sobie) wszystkiego, co dzieje się właśnie w naszym bieżącym doświadczeniu, nie dając się porwać nawykowemu myśleniu czy reakcjom.

Po trzecie, praktykowanie uważności nie służy izolowaniu się od życia i jego problemów, nie prowadzi do niemyślenia ani nie odrywa od rzeczywistości. Przeciwnie: odwraca nawykową tendencję unikania doświadczenia (często występuje u osób z zaburzeniami emocjonalnymi), aby nie przeżywać i nie dopuszczać do siebie trudnych przeżyć (np. myśli lub emocji). Działanie uważności, które przybliża nas do doświadczenia takim, jakim ono jest - odbierane jako przyjemne lub nieprzyjemne - z otwartością i akceptacją, ale bez utożsamiania się z nim, to mechanizm pozytywnie wpływający na zdrowie. Zmniejsza lęk i osłabia skłonność do zamartwiania się. Badania pokazują, że umiejętność ta poprawia samoregulację emocjonalną.

Mitem jest również, że uważność to coś oczywistego, można więc nauczać jej bez wieloletniej praktyki medytacyjnej i doskonalenia swoich umiejętności pod okiem nauczycieli. Bez odpowiedniej wiedzy, a przede wszystkim własnego, pogłębionego doświadczenia i utożsamienia się z jakościami związanymi z uważnością, nauczanie jej może nie przynieść efektów, a nawet przeciwnie - prowadzić do zniechęcenia i awersji.

Obecnie w Polsce panuje moda na uważność. Uczą jej często osoby nieprzygotowane. W mediach propagowana jest ona jako prosta technika, służąca osiąganiu osobistego sukcesu i samozadowolenia. Zjawisko to, znane jako McMindfulness, odzierające uważność z etycznych korzeni i odniesienia do uniwersalnych fundamentów takich jak współczucie i mądrość, jest obecne na Zachodzie od ponad dekady. Choć z jednej strony prowadzi do zbanalizowania mądrej spuścizny ludzkości, to z drugiej wiąże się jednak z upowszechnieniem tej idei i praktyki, dzięki czemu więcej osób może ją odkryć dla siebie, pogłębić i zacząć wprowadzać w życie.

Mniej stresu, więcej dobrostanu

Badania nad efektami treningu uważności u osób zdrowych oraz cierpiących na problemy natury psychicznej i psychosomatycznej potwierdzają poprawę dobrostanu psychofizycznego i wzrost pozytywnych jakości: współczucia, otwarcia na innych, akceptacji i samoświadomości, o czym mówią też teksty psychologii buddyjskiej.

Z badań wynika, że cecha uważności jest powiązana z poczuciem własnej wartości, satysfakcją z życia, otwartością na doświadczenie i zdolnością do samowspółczucia. A to cechy, które kojarzą się z dobrostanem psychicznym. Wykazano również, że trening uważności przynosi pozytywne efekty dla zdrowia, np.: przeżywanie pozytywnych emocji, zmniejszenie stresu i negatywnych stanów związanych z doświadczaniem lęku i depresyjności, zmniejszenie nadmiernej reaktywności emocjonalnej i poprawę regulacji zachowania (np. obniżenie skłonności do nadużywania substancji psychoaktywnych i nawrotów picia alkoholu). Efekty te potwierdzone są dziesiątkami badań z udziałem tysięcy osób, które uczestniczyły w 8-tygodniowych programach uważności typu MBSR i MBCT. Można stwierdzić, że w obecnym stanie wiedzy naukowej, również neurobiologicznej, mamy niezbite dowody na to, że rozwijanie uważności jest korzystne dla zdrowia, równowagi psychicznej i relacji z innymi.

Parktykowanie uważności a seks

Seks to ostatnia czynność, podczas której chcielibyśmy być zdekoncentrowani. Badania pokazują, że rzadziej błądzimy myślami podczas tej aktywności niż np. w czasie wykonywania pracy. Jednak również w tej sferze zdarza się, że zamiast skupiać się na partnerze i doznaniach zmysłowych umysł roztrząsa problemy, martwi się czy fantazjuje. Jeśli cierpimy na dysfunkcje seksualne, to ucieczki umysłu w negatywne myślenie (np. o porażce w osiągnięciu erekcji u mężczyzn z zaburzeniem erekcji) oraz zamartwianie się zdarzają się zdecydowanie częściej i upośledzają jakość życia w tej dziedzinie. Z badań wynika, że dysfunkcje dotykają w ciągu życia ok. 40 proc. kobiet i 30 proc. mężczyzn. U panów są to najczęściej przedwczesny wytrysk oraz zaburzenia erekcji. U kobiet - zaburzeniaodczuwania podniecenia i orgazmu, obniżone pożądanie (libido) oraz zaburzenia przebiegające z bólem. Praktykowanie uważności ma udokumentowany korzystny wpływ na dysfunkcje seksualne kobiet, na co wskazuje metaanaliza badań opublikowanych w 2015 r. Dotyczy to również mężczyzn, choć tu jest mniej badań empirycznych, a więcej tzw. studiów przypadków. Uważność pozwala na większe dostrojenie i pełniejsze przeżywanie bieżącego doświadczenia. Radość z doznań seksualnych oraz intymnych kontaktów z partnerem jest więc większa. Pozwala też wyjść poza nawykowe nadmierne koncentrowanie się na orgazmie czy sprawności seksualnej. Według badaczki Marshy Lucas orgazm często przesłania wszystkie inne doznania, a uważność pozwala dostrzec wrażenia zmysłowe, myśli, emocje i otoczenie.

Uważny seks wiąże się ze zdolnością do obserwowania i opisywania tego, co się dzieje w naszym ciele i umyśle, bez automatycznego kategoryzowania jako „dobre" bądź „złe" Jeżeli zdobędziemy tę umiejętność, przestaniemy uciekać myślami do innych spraw i będziemy się bardziej cieszyć seksem.

Badania przeprowadzone na amerykańskim Uniwersytecie Browna wskazują, że kobiety praktykujące uważność są bardziej świadome swojego ciała, w tym oznak podniecenia seksualnego, niż te z grupy kontrolnej. Wiąże się to z aktywnością niewielkiej struktury mózgu zwanej wyspą (insula). Sara Lazar i jej zespół z Uniwersytetu Harvarda w swoich badaniach dowodzą, że trening uważności powoduje powiększenie objętości kory wyspy i wzrost jej aktywności oraz że ten wzrost jest ujemnie związany z przeżywanym stresem. Innymi słowy: praktyka uważności przez zwiększenie świadomości ciała wpływa korzystnie na redukcję stresu, a także poprawę zdolności do przeżywania podniecenia i orgazmu. Badacze sądzą, że uważność poprawia funkcjonowanie seksualne i radość z tej sfery u kobiet. Zmniejszając skłonność do negatywnego oceniania się, mogą bardziej akceptować własne ciało i seksualność oraz od czuwać podniecenie w sytuacjach, które uprzednio oceniały jako „brudne" (sprośne).

W podobnym kierunku idą wyniki badań nad efektami treningu uważności u kobiet cierpiących na chorobę nowotworową narządu rodnego i związanymi z tym zaburzeniami pożądania i podniecenia seksualnego. Okazało się, że uważność istotnie poprawia te funkcje seksualne, obniża stres i pozwala tym kobietom czerpać więcej radości ze współżycia. Prof. Lori Brotto, ekspertka w tej dziedzinie, wykazała również poprawę funkcjonowania seksualnego kobiet z historią nadużycia seksualnego. Wyniki badań pokazują także korzystny wpływ uważności na złagodzenie bólu występującego podczas stosunku seksualnego (dyspareunia), co jest dość częstym problem kobiet. Okazało się, że po paru tygodniach praktykowania akceptującej świadomości dźwięków, oddechu i ciała u 200 przebadanych kobiet cierpiących na tak zwaną vestibulodynie (zespół bolesności przedsionka pochwy - jedna z postaci dyspareunii) nastąpiło znaczące złagodzenie dolegliwości.

Uważność oddziałuje na jeszcze jeden kluczowy czynnik udanego życia seksualnego - poprawia jakość komunikacji i relacji partnerskich. Jest też nadzieja, że trening uważności może korzystnie wpływać na ograniczenie uzależnienia od pornografii, które staje się ważnym problemem społecznym dotyczącym mężczyzn. Czy uważność może mieć negatywny wpływ na seks? Żartując, można powiedzieć: owszem, jeśli jeden z partnerów praktykuje medytację zwykle wtedy, gdy drugi ma ochotę na seks, np. rano po obudzeniu.

Artykuł był publikowany w kwietniowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/16”.
Czasopismo dostępne na stronie »

O autorze

Paweł Holas - psychoterapeuta, psychiatra i nauczyciel uważności (MBSR, MBCT). Kierownik studiów podyplomowych Uważność i Współczucie. Fundamenty, Badania i Psychoterapia na Uniwersytecie SWPS. Adiunkt na Wydziale Psychologii UW. Współzałożyciel (2008 r.) i pierwszy prezes Polskiego Towarzystwa Mindfulness.

W Polsce tylko 19 proc. wszystkich par doświadczających niepłodności szuka pomocy u lekarza lub w klinikach. Pozostałe nie podejmują żadnej aktywności zmierzającej ku wymarzonej ciąży, pozostawiając sprawy swojemu biegowi, zdając się na los lub łaskę Boga. A zmiana myślenia i nawyków może pomóc w budowaniu płodności - mówi Joanna Kwaśniewska, psycholog, wykładowca Uniwersytetu SWPS.

Europejskie Towarzystwo Reprodukcji Człowieka i Embriologii ocenia, że w naszym kraju trudności z poczęciem dziecka ma około 15 proc. wszystkich par (ok. 1,5 mln par), czyli prawie 3 mln osób! Problemy z płodnością określają dwa różne pojęcia, które wyznaczają odmienne obszary znaczeniowe, a tym samym różne rokowania dla osób, które ich doświadczają. Niemożność zajścia w ciążę z przyczyn medycznych, o charakterze nieodwracalnym (np. brak macicy), nazywana jest bezpłodnością. Jeśli jednak para nie może zajść w ciążę z powodów, które są odwracalne (np. torbiele na jajnikach, niedrożne jajowody, słaba jakość nasienia, bardzo duże nasilenie stresu w życiu), mówimy o niepłodności. To niepłodność staje się więc wyzwaniem dla lekarzy różnych specjalizacji oraz psychologów i terapeutów - pracują nad tym, które metody diagnostyczne i badawcze, jakie leczenie i wsparcie oraz jakie technologie i procedury mogą zmienić sytuację osób zmagających się z niepłodnością. Medycyna oferuje dzisiaj różne sposoby rozwiązania tego problemu. Warto jednak przyjrzeć się zmianom, które nie są może spektakularne, ale równie ważne. Sama zmiana sposobu rozumienia niepłodności i myślenia o niej oraz zmiana nawyków i stylu życia mogą bowiem znacząco podnieść płodność człowieka.

Mam wpływ na swoją płodność

Uświadomienie sobie, że na płodność mamy wpływ i że wynika ona zarówno ze stanu naszego ciała, jak i psychiki oraz nawyków, jest pierwszym krokiem do urodzenia wymarzonego dziecka. Wiele osób, nawet spośród tych, którzy aktywnie szukają pomocy lekarskiej, popełnia jednak błąd. Na przykład wtedy, gdy całą odpowiedzialność za swoją płodność oddają wyłącznie lekarzom, nie zmieniając trybu życia, stosunku do pracy, żyjąc w ciągłym stresie i - dodatkowo wzmożonym ciągłą diagnostyką i leczeniem hormonalnym, a także powtarzającymi się próbam zajścia w ciążę.

Liczne badania z pogranicza psychologii i fizjologii pokazują, że stres obniża płodność człowieka. U kobiet stres powoduje zaburzenia endokrynologiczne (np. zwiększone wydzielanie endorfin, prolaktyny i glikokortykoidów, oddziałujących na mózg, przysadkę i jajniki), a także obniżenie popędu płciowego (poprzez mniejsze wydzielanie estrogenu). U mężczyzn spada koncentracja LHRH (gonadoliberyna - hormon uwalniający hormon luteinizujący, wydzielany przez podwzgórze, stymuluje wydzielanie gonadotropin LH i FSH z płata przedniego przysadki mózgowej), a po chwili także LH (hormon luteinizujący - lutropina) i FSH (hormon folikulotropowy), co skutkuje obniżonym poziomem testosteronu. Męski stres wpływa także negatywnie na układ nerwowy i erekcję, powodując impotencję lub przedwczesny wytrysk.

To nieprawda, że przy współczesnym rozwoju medycyny macierzyństwo po 35-roku życia jest normalne... najwyższa płodność naszych ciał przypada na okres między 18. a 20. rokiem życia. Z każdym rokiem inwestowania w rozwój osobisty i zawodowy spada naturalna płodność naszego organizmu.

Płodność obniża się wraz z wiekiem

To nieprawda, że przy współczesnym rozwoju medycyny macierzyństwo po 35-roku życia jest normalne. Relacje ze szczęśliwych porodów celebrytek po czterdziestce utwierdzają wiele osób w przekonaniu, że macierzyństwo można odkładać. W naszej kulturze kobiety, od których wymaga się coraz więcej i które same od siebie coraz więcej oczekują, często chcą najpierw skończyć dobre uczelnie, studia podyplomowe, zrobić karierę, dorobić się i znaleźć odpowiedniego partnera. To zajmuje czas i stoi w sprzeczności z naturalnymi możliwościami ludzkich organizmów - najwyższa płodność naszych ciał przypada na okres między 18. a 20. rokiem życia. Chcąc zrealizować wszystkie te cele, musimy zdawać sobie sprawę, że podejmujemy ryzyko. Z każdym rokiem inwestowania w rozwój osobisty i zawodowy spada naturalna płodność naszego organizmu.

Płodność jest jak odporność

Swoją niepłodność warto traktować jak wyzwanie, z którym przyszło się zmierzyć. Etykietowanie siebie poprzez określenie „jestem osobą niepłodną" podnosi poziom stresu, obniża chęć do działania. Dużo lepiej myśleć o sobie jako o osobie doświadczającej niepłodności lub borykającej się z problemem obniżonej płodności. O swojej płodności ludzie są skłonni wnioskować na podstawie tego, czy zachodzą w ciążę i czy mogą urodzić zdrowe dziecko. Analogicznie definiowana jest niepłodność przez Światową Organizację Zdrowia. Według WHO niepłodność to niemożność zajścia w ciążę przez rok mimo regularnych stosunków 4-5 razy w tygodniu. Warto jednak uświadomić sobie, że z płodnością jest jak z odpornością. Możemy ją budować, dbając o swoje zdrowie w sposób holistyczny. To, że nie zapadamy na różne choroby, można uznać za wskaźnik sukcesu. Podobnie jest z płodnością - możemy ją budować, systematycznie redukując stres, uprawiając ćwiczenia fizyczne, odpowiednio się odżywiając.

Do ciązy trzeba dwojga

Niektóre pary pytają: czyja to wina? Po czyjej stronie leży problem? Pytania te, chociaż z medycznego punktu widzenia wydają się zasadne (warto, by obydwoje partnerzy zaczęli od podstawowej diagnostyki niepłodności), przy szerszym spojrzeniu na problem niczemu nie służą. Niepłodność dotyczy pary, ponieważ to interakcja różnych czynników między dwiema osobami sprawia, że pojawiają się kłopoty z zajściem w ciążę. Co ważniejsze, to właśnie konkretna para chce mieć dziecko i jest to wspólne wyzwanie. Postrzeganie płodności jako zmiennej zależnej od różnych czynników otwiera przestrzeń dla wielu potencjalnych zmian u partnerów, mających na celu zwiększenie szansy na spełnienie marzenia o macierzyństwie i ojcostwie. Zmiany te niejednokrotnie samoistnie mogą zaowocować upragnioną ciążą i mogą służyć jako wsparcie dla działań medycznych. Każdy z partnerów w czasie starań o dziecko może szczególnie zadbać o zdrowie, siły i witalność, a tym samym swoją płodność. Zgodnie z modelem Wassera ludzka płodność w niesprzyjających warunkach jest redukowana. Trzeba więc dołożyć wszelkich starań, aby warunki, w których znajduje się dana para marząca o dziecku, były optymalne. Aby prowokowały powstanie informacji z ciała: „Warunki sprzyjające poczęciu, jest bezpiecznie, zasobnie", a nie ostrzegały: „Warunki ekstremalne - skupiamy się na przeżyciu, nie ma sił, energii, wystarczających zasobów na prokreację".

Artykuł był publikowany w kwietniowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 2/15”.
Czasopismo dostępne na stronie »

O autorkach

joanna kwasiewska

dr Joanna Kwaśniewska - psycholog, wykładowca Uniwersytetu SWPS. Jest specjalistą w zakresie stymulowania kreatywności, zajmuje się też psychologicznymi aspektami płodności, działa w Fundacji Instytut Nadziei. Autorka programu wspomagania twórczości „Co ma piernik do wiatraka?”, a także licznych artykułów naukowych i popularnonaukowych poświęconych tematyce kreatywności. Jest pomysłodawczynią i współautorką książki „Nadzieja na nowe życie" (2015), wspierającej kobiety w trudnym okresie bezowocnych starań o dziecko.

justyna kuczmierowska

Justyna Kuczmierowska - doradca ds. niepłodności, psychoterapeutka, specjalizuje się w tematyce niepłodności. Założycielka Fundacji Instytut Nadziei, której celem jest wspieranie osób zmagających się z niepłodnością, a także popularyzowanie wiedzy na temat źródeł i konsekwencji niepłodności,

Kluczem do udanego życia jest dzisiaj sukces. Chociaż nie potrafimy zdefiniować, o jaki sukces nam chodzi, wierzymy, że jego osiągnięcie jest najważniejsze. O porażkach chcemy jak najszybciej zapomnieć. A to błąd, ponieważ to one uczą przezwyciężać słabości i wady - mówi dr Konrad Bocian, wykładowca Uniwersytetu SWPS.

Erin Motz, nauczycielka jogi, która pozwala sobie i swoim uczniom na bycie niedoskonałymi, napisała kiedyś na Twitterze: „Sukces to nagromadzenie wszystkich naszych porażek". Słowa te odzwierciedlają wiedzę współczesnej psychologii na temat tego, jak myślenie, osobiste przekonania oraz zachowanie wpływają na szansę osiągnięcia sukcesu. Zacząć należy oczywiście od oswojenia się z porażkami. Nie jest to łatwe, gdyż mózg dysponuje kilkoma sprytnymi mechanizmami obronnymi, które potrafią nas od porażek szybko uwolnić.

Doskonałe alibi

Głównym celem tych mechanizmów jest ochrona samooceny, a ponieważ - jak pokazały badania prof. Bogdana Wojciszke i jego zespołu - jest ona silnie uzależniona od sprawczości, czyli tego, jak kompetentni i sprawni jesteśmy w wykonywaniu codziennych zadań, informacje o porażce traktowane są jako zagrażające samoocenie, a tym samym szybko neutralizowane. Psycholog społeczny Janusz Czapiński w 2009 roku zapytał reprezentatywną grupę Polaków, od czego lub od kogo zależało, czy poprzedni rok był dla nich udany, czy nieudany. Ponad 81 proc. uczestników podało, że korzystny rok zależał od nich samych, a tylko 29 proc. wzięło odpowiedzialność za rok nieudany. W tym samym roku prof. Wojciszke wraz z kolegami przeprowadził badanie, w którym wykazał, że przekonanie o niesprawiedliwości świata jest silnie uzależnione od sukcesu (zdany egzamin na prawo jazdy) lub porażki (egzamin oblany). Innymi słowy, nie dostanę prawa jazdy, gdyż świat jest niesprawiedliwy, a ludzie nieuczciwi i niegodni zaufania, a nie dlatego, że zabrakło mi odpowiednich umiejętności. W psychologii zjawisko to nazywane jest egotyzmem atrybucyjnym, czyli tendencją do wyjaśniania porażek czynnikami zewnętrznymi (nie miałem czasu na naukę do egzaminu), a sukcesów czynnikami wewnętrznymi (wiadomo, jestem świetnym kierowcą). Inną dobrze znaną każdemu z nas techniką obronną jest samoutrudnianie. Mimo to często nie zdajemy sobie sprawy z jej stosowania. W obliczu niepewności lub zagrożenia własnej wartości potrafimy angażować się w działania, które nasze szansę na sukces obniżą, jednocześnie jednak uwalniają od niewygodnej odpowiedzialności za porażkę. Z tego powodu, zamiast przygotowywać się do czekającego nas wyzwania, przypominamy sobie o nieumytym samochodzie, wiadomościach, na które mieliśmy odpowiedzieć kilka dni wcześniej, zaległych porządkach domowych, a nawet o bliskiej osobie w potrzebie. Gdy już zmierzymy się z porażką, mamy doskonałe alibi pod ręką - to oczywiście nie była nasza wina. Jest jeszcze jedna rzecz, a dokładnie przedmiot, który jak nic innego pomaga przestać myśleć o sobie: nasz stary dobry przyjaciel telewizor. Badania dwójki profesorów - Sophii Moskalenko i Stevena Heinego - które przeprowadzili w 2003 r., dostarczają niezbitych dowodów wyjaśniających, dlaczego tak chętnie oglądamy telewizję. W jednym z eksperymentów uczestnicy rozwiązywali test zdolności intelektualnych, po którym część z nich dowiadywała się, że wypadła powyżej przeciętnej (sukces) lub poniżej (porażka). Później każdy z uczestników zostawał na sześć minut w pokoju z włączonym telewizorem, a badacze rejestrowali ukrytą kamerą ich zachowanie. Okazało się, że osoby przekonane o osiągnięciu sukcesu oglądały telewizję średnio 147 sekund, podczas gdy te, które poczuły smak porażki, wpatrywały się w ekran aż 242 sekundy. Według badaczy myślenie o sobie jest często nieprzyjemne, ponieważ ukazuje rozbieżność pomiędzy tym, jacy jesteśmy, a tym, jacy chcielibyśmy być. Telewizja pozwala więc łatwo skierować myśli na inny tor lub po prostu myślenie wyłączyć. Przypomina to trochę działanie leków przeciwbólowych, których najważniejszą cechą jest szybkość działania i skuteczność w przynoszeniu ulgi.

Przekonanie o niesprawiedliwości świata jest silnie uzależnione od sukcesu lub porażki. W psychologii zjawisko to nazywane jest egotyzmem atrybucyjnym, czyli tendencją do wyjaśniania porażek czynnikami zewnętrznymi, a sukcesów – wewnętrznymi.

Pasja do nauki lub głód aprobaty

Jeżeli już uda się nam na chwilę zastanowić nad poniesioną porażką, niestety nie mamy gwarancji, że czegoś się dzięki niej nauczymy. W dużej mierze zależy to od nastawienia lub - mówiąc precyzyjniej - sposobu myślenia (ang. mindset) o własnej osobowości. Profesor psychologii Carol Dweck z Uniwersytetu Stanforda od ponad 20 lat zajmuje się badaniami, w których sprawdza, jak poglądy na naturę ludzką wpływają na zachowanie, radzenie sobie z porażkami, a nawet relacje w związkach. Profesor Dweck odkryła, że około 40 proc. ludzi wyznaje teorię stałości cech (ang. fixed mindset), czyli uważa, że charakter, inteligencja oraz zdolności kreatywne zostały przez nich odziedziczone i są na tyle stałe, iż nie można ich zmienić. Oznacza to, że dla tego typu osób sukces oraz unikanie porażki za wszelką cenę stanowi główne podłoże ich samooceny. Dzięki sukcesom mogą potwierdzić, że są mądre i utalentowane, ale źle znoszą niepowodzenia. Dla ludzi z takim nastawieniem, jak tłumaczy prof. Dweck, głównym celem w życiu jest ciągłe udowadnianie sobie, że mają charakter, osobowość lub inteligencję. Prawie każda życiowa sytuacja - i nie ma znaczenia, czy chodzi o pracę, czy związek z partnerem - stwarza okazję do sprawdzenia samego siebie i potwierdzenia własnych zdolności. I prawie zawsze kończy się wystawieniem sobie oceny: wygrałem albo przegrałem. Z kolei również 40 proc. ludzi wyznaje teorię wzrostu (ang. growth mindset). Dla nich każde wyzwanie powyżej posiadanych umiejętności to okazja do nauki, a każda porażka postrzegana jest nie jako dowód na brak inteligencji, ale zachęta do cięższej pracy i rozwoju. Osoby o takim nastawieniu do siebie wierzą, że posiadamy podstawowe zdolności, oczywiście każdy na innym poziomie, jednak możemy je rozwijać przez wysiłek i zdobywane doświadczenia. Nie oznacza to wcale, że te osoby są przekonane, iż wszyscy możemy stać się, kim chcemy. Jest to raczej wiara w to, że każdy człowiek ma ukryty potencjał, którego nie można przewidzieć, ponieważ jego odkrycie możliwe jest wyłącznie dzięki pasji, treningowi i ciężkiej pracy. Co istotniejsze, dla osób wyznających teorię wzrostu porażka nie jest zniechęcająca. Sprawia ona, że postrzegamy siebie jako osoby, które się uczą, a nie przegrywają. Taki sposób myślenia o porażce nie jest rozpowszechniony w naszej kulturze. Badania prof. Dweck wykazały, że nastawienie do natury cech rodzi się bardzo wcześnie w naszym życiu. Już czterolatki wykazują mentalność wzrostu lub stałości, co sugeruje, że znaczenie może mieć fakt, wjaki sposób chwalimy dzieci za osiągnięcia. W jednym z eksperymentów prof. Dweck poprosiła ponad 100 nastolatków o rozwiązanie 10 w miarę wymagających zadań z testu na inteligencję. Po skończeniu sprawdzianu połowa uczestników została pochwalona za posiadane zdolności (uzyskałeś X punktów, musisz być bardzo mądry), a pozostali za włożony wysiłek (uzyskałeś X punktów, musiałeś bardzo ciężko pracować). Ta prosta manipulacja skierowała nastolatków w kierunku teorii stałości lub wzrostu. Pierwsza grupa nie chciała podjąć się kolejnego wyzwania, z którego mogła się czegoś nauczyć, podczas gdy w drugiej grupie aż 90 proc. uczniów było gotowych do niego przystąpić. Gdy w kolejnym, trudnym zadaniu wszystkim poszło źle, dzieci z pierwszej grupy (podkreślenie zdolności) przestały wierzyć, że są utalentowane, z kolei dla tych z drugiej (podkreślony wysiłek) był to wyłącznie sygnał do cięższej pracy.

Nigdy się nie poddawaj!

Często słyszymy, że mimo niepowodzeń nie powinniśmy się poddawać. Brzmi to jak oklepany frazes, jednak lata badań profesor psychologii Angeli Lee Duckworth i jej zespołu niezbicie wykazały, że dwie cechy charakteru przewidują, w jakim stopniu możemy osiągnąć postawiony sobie cel: wytrwałość oraz samokontrola. Nie zawsze jednak musimy posiadać obie, aby pokonywać przeciwności losu. O wiele ważniejsze, jak udowodniła prof. Duckworth, jest to, że obie te cechy mają większe znaczenie przy osiąganiu sukcesu niż talent lub posiadane umiejętności. W rzeczywistości okazuje się, że poziom inteligencji czy wyniki w testach nie są najlepszym predyktorem, na podstawie którego możemy określić, że komuś uda się lub nie osiągnąć postawiony cel. W przypadku wytrwałości lub samokontroli sprawa ma się zgoła inaczej. Profesor Duckworth za pomocą stworzonej przez siebie skali wytrwałości przebadała setki osób w różnym wieku, co pozwoliło jej podzielić uczestników ze względu na to, ile wytrwałości i samokontroli posiadają. Okazało się, że to poziom wytrwałości uczestników badań, a nie wyniki ich testów inteligencji pomogły przewidzieć, czy skończą oni trening w akademii West Point, dotrą do rundy finałowej narodowego konkursu ortograficznego, ukończą dobre liceum lub jak szybko odejdą z sił specjalnych armii amerykańskiej albo zrezygnują ze stanowiska sprzedawcy. W każdym z tych badań to uporczywość w działaniu oraz włożony wysiłek, a nie posiadane talenty decydowały o sukcesie lub porażce, co bez wątpienia koresponduje z odkryciami prof. Dweck na temat nastawienia do natury naszego charakteru. Faktycznie z badań wynika, że wytrwałość powiązana jest z wyznawaniem teorii wzrostu oraz optymistycznym stylem wyjaśniania przeżywanych zdarzeń. Badania psychologów jednoznacznie pokazują, że w porażce nie ma nic złego, jednak musimy nauczyć się ją akceptować i traktować jako zachętę do cięższej pracy. Pomagają nam w tym wytrwałość, samokontrola i nastawienie do własnej osobowości jako konstruktu, który ciągle się rozwija, ponieważ nikt, nawet my sami nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co kryje nasz potencjał.

Artykuł był publikowany w kwietniowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 2/16”.
Czasopismo dostępne na stronie »

O autorze

258 konrad bocian

dr Konrad Bocian - psycholog społeczny z sopockiego wyziłu UniwersytetuSWPS. Naukowiec, wykładowca, dziennikarz naukowy oraz student Interdyscyplinarnych Studiów Doktoranckich Uniwersytetu SWPS. W pracy badawczej próbuje zrozumieć, jak egoizm zniekształca sposób wydawania sądów moralnych o świecie i ludziach.

Od chwili narodzin towarzyszy nam chór opinii i przekonań ludzi wokół nas. Niektóre z nich nam pomagają, ostrzegają przed niebezpieczeństwem, inne są jak kula u nogi. Warto rozpoznać, które z nich istotnie należą do nas, a których powinniśmy czym prędzej się pozbyć - mówi Joanna Gutral, psycholog z Uniwersytetu SWPS.

Od dziecka stykamy się z opiniami innych. Ich liczba rośnie wraz z rozwojem naszych sieci kontaktów i kompetencji społecznych. Najpierw swoje oceny przekazują nam rodzice, chcąc, abyśmy za nimi podążali, a z czasem wyznawali podobne poglądy. Oprócz mniej lub bardziej oczywistych norm społecznych, starają się nam przekazać, co jest ładne, a co nie, w jakich ubrankach wyglądamy dobrze, co sądzą o naszym zachowaniu w domu i w szkole. Często zapominają dodać, iż to, co jest ładne, jest ładne ich zdaniem. Młody człowiek widzi wówczas świat skoncentrowany głównie na sobie. Egocentryzm poznawczy sprawia, że wszystko co nie pasuje do obrazu „Ja” zaczyna uwierać, przeszkadzać, budzić sprzeciw. A to przecież dopiero początek zderzania się z opiniami innych, gdyż na horyzoncie macha nam już grupa rówieśnicza ze szkolnej ławy, bliżsi i dalsi koledzy z podwórka, grona znajomych, do których chcemy w mniejszym lub większym stopniu należeć.

Jaki jestem w górę i w dół

Gdy dziecko oznajmia po powrocie ze szkoły: „Dostałem piątkę!”, rodzice zwykle dopytują: „A co dostali inni?” Gdy dziecko wyznaje: „Dostałem dwóję, jak wszyscy w klasie”, rodzice często ripostują: „Ty nie jesteś wszyscy, co mnie obchodzą inni!”. Z jednej strony oczekuje się od nas indywidualizmu, z drugiej, inni stanowią punkt odniesienia dla naszych wyników, osiągnięć, zachowań.

Porównania społeczne, bo o nich właśnie mowa, wg badań Summerville i Roese (2008), zajmują około 7 proc. naszych myśli, nieświadomie i bez dodatkowego wysiłku pomagają przetwarzać napływające do nas informacje.

Dwa główne kierunki porównań społecznych, które w różny sposób przyczyniają się do budowania opinii na własny temat to: porównania społeczne „w dół” i „w górę”. Jeżeli ktoś porównuje się z kimś, kogo uważa za lepszego od siebie, dokonuje porównań „w górę”, jeśli porównuje się z kimś, kogo uważa za gorszego od siebie pod względem określonego kryterium, dokonuje porównań w dół. Oba typy porównań pełnią rolę wartościującą i pozwalają nam na regulację samooceny.

Podwyższeniu samooceny sprzyjają porównania „w dół”: poczuję się pewniej, gdy skonstatuję, że koleżanka jest mniej uzdolniona plastycznie. Odwrotnie wygląda kwestia porównań „w górę”: kiedy w biegu na 100 m osiągnę gorsze wyniki niż koledzy, moja samoocena jako początkującego sportowca spadnie, podobnie jak i zapał do uczestnictwa w tego typu zajęciach.

Najaktualniejszym przykładem porównań społecznych, który stał się opiniotwórczym narzędziem kształtującym poglądy na otoczenie, jak i nas samych są media społecznościowe.

W jednym z badań przeprowadzony przez zespół Vogel, Rose, Roberts i Eckles (2014) proszono studentów o porównywanie siebie z innymi użytkownikami Facebooka. Im dłużej studenci przeglądali konta innych osób, tym częściej porównywali się „w górę”, uważali zatem siebie za gorszych od innych, co istotnie przyczyniało się do obniżenia ich samooceny. Ilu z nas na co dzień przegląda media społecznościowe, mając poczucie, że „podgląda” życie innych? Schudła, czy nadal jest grubsza ode mnie? Kupił nowy samochód, czy to oznacza, że zarabia więcej niż ja? Jest taki uśmiechnięty, czy to oznacza, że jego małżeństwo jest bardziej udane niż moje? Zapominamy, że media społecznościowe to bardzo wyselekcjonowana, sztucznie tworzona rzeczywistość. Nadawca kreuje w nich swój wizerunek, z którym my dokonujemy bardzo subiektywnych porównań. Z kolei zmiana naszego zdjęcia profilowego, otrzymanie atencji w postaci lajków i komentarzy wpływa na podwyższenie samooceny. Tak właśnie nakręca się spirala porównań i opinii na temat nas samych.

Zastanawiając się nad powodami niskiej bądź chwiejnej samooceny, wypełniamy siebie opiniami innych. Z czasem uzależniamy się od ich zdania, pochwały czy aprobaty. Stają się one ważniejsze od własnych myśli. Przypomina to budowanie domu na piasku.

Do przekonania jeden krok

Wróćmy do dzieciństwa. To okres, w którym wchłaniamy wszelakie informacje na temat siebie, innych, zasad funkcjonowania świata. Musimy skądś je czerpać, a któż przekaże nam je lepiej niż nasi najbliżsi? Potrzebujemy ich opinii i sposobu postrzegania otoczenia, aby skonstruować swój własny model istnienia w otaczającej nas rzeczywistości.

Od najmłodszych lat słuchamy przyjemnych komentarzy na swój temat: „Jesteś inteligentny”, „Masz wybitne zdolności muzyczne”, a także tych mniej przyjemnych: „Jesteś niezdarna”, „Masz niezgrabne nogi”. Mogą one dotyczyć nas samych, członków naszego otoczenia, jak i ogólnych reguł rządzących światem: „Do odważnych świat należy”, „Ludzie są fałszywi”, „Nikomu nie można ufać”. Wielokrotnie powtarzane opinie zamieniają się w przekonania, tworzące mapę połączeń, pozwalających sprawniej poruszać się nam po własnym uniwersum.

„Kto z kim przystaje, takim się staje” mówi przysłowie, które także można uznać za swego rodzaju opinię. Znajdzie ona zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Jednakże to, jakimi przekonaniami nasiąkamy, determinuje to, jak widzimy siebie, świat i emocje, z jakimi się zmagamy. Dorastanie w przekonaniu, że ludzie są fałszywi, a świat zagrażający, budzi lęk. Dużo łatwiej funkcjonować z przekonaniami wzmacniającymi obraz własnej osoby. Wpływa to pozytywnie na naszą samoocenę, wiarę w sukces i własne możliwości, o czym w książce „W pułapce myśli” opisują amerykańscy psychologowie Steven C. Hayes i Spencer Smith.

Niektóre przekonania pomogą funkcjonować nam w świecie, ostrzegą przed możliwym niebezpieczeństwem, wskażą drogę na nowych obszarach, inne będą ciążyły niczym kula u nogi. Tylko skąd wiedzieć, które przekonanie jest faktycznym drogowskazem, a które powoduje kręcenie się w błędnym kole nieporozumień? Warto zastanowić się, które z nich faktycznie należy do mnie, jaką rolę pełni, jak często w życiu potwierdza się i sprawdza lub nie. Czy to faktycznie mój lęk, czy trwoga mojej mamy, która skrzywdzona wlała we mnie dystans w stosunku do innych? A może nie jestem beznadziejna z matematyki, jak mi ktoś zasugerował, i zamiast zasłaniać się takim przekonaniem, dzięki któremu poddałam się już na starcie, spróbuję po latach zweryfikować to myślenie, podejmując matematyczne wyzwanie na studiach? Może nie wszystko jeszcze stracone i czasem warto wypaść z utartych schematów, aby odkryć coś na nowo?

Uzależniające opinie

Zastanawiając się nad powodami niskiej bądź chwiejnej samooceny, wypełniamy siebie opiniami innych. Z czasem uzależniamy się od ich zdania, pochwały czy aprobaty. Stają się one ważniejsze od własnych myśli. Przypomina to budowanie domu na piasku. Budując własną tożsamość, paradoksalnie pomijamy siebie, swoje samopoczucie i funkcjonowanie uzależniając od opinii innych.

Gdy patrzymy na świat z własnej perspektywy, wydaje nam się, że pozostali żyją tym, co robimy, myślimy, w jaki sposób postępujemy. Jeśli liczymy się z uczuciami i potrzebami innych, mamy problem z mówieniem „nie”, a pewne opinie czy interwencje wystarczająco często naruszają nasze granice, w końcu zwyczajnie kapitulujemy.

Podążanie za opinią innych może także pełnić funkcje ochronne dla Ja –jeżeli obawiam się popełnienia błędu przy istotnym dla mnie wyborze czy decyzji, mogę zasugerować się zdaniem innych. Wówczas odpowiedzialność ulega pozornemu rozproszeniu: „Przecież to nie ja tak chciałam, to ona mi tak doradziła!” – i już, wymówka gotowa.

Kto to mówi?

Jeżeli każdy z nas nasiąknął już przekonaniami określającymi sposób myślenia o sobie i innych, ciężko z nimi zerwać. Słysząc opinie innych warto więc zastanowić się, dlaczego akurat na te elementy zwracają uwagę, co mieli na celu mówiąc, to co powiedzieli. Warto dopytać, dlaczego tak uważają. Odnosi się to zarówno do opinii, które możemy uznać za pozytywne, jak i do negatywnych.

Gdy od partnera usłyszysz komplement „Wyglądasz pięknie!”, możesz pomyśleć, że powiedział tak, bo wypada (wówczas raz jeszcze przeczytaj akapit o przekonaniach!). Być może jednak faktycznie coś go zachwyciło. Warto dopytać, co, pociągnąć go za język. Możemy wówczas dowiedzieć się, że np. ta sukienka doskonale podkreśla figurę. Nie ma nic złego w radości z pozytywnych opinii czy poszukiwaniu komplementów. Jeżeli odbiorca zgadza się z nimi, utwierdzą go w swoim przekonaniu i wpłyną na poprawę nastroju oraz samooceny. Może zdarzyć się jednak i tak, że przyjaciel zirytuje się na wieść o twoich sukcesach zawodowych i zacznie niepochlebnie wyrażać się o firmach podobnych do twojej, bądź zawodzie jaki wykonujesz. Zamiast oburzać się na jego złośliwość, warto zastanowić się, czy kariera zawodowa kolegi układa się zgodnie z jego myślą? Może potrzebuje wsparcia, o które nie potrafi poprosić wprost, a tłumione emocje rykoszetem odbijają się słowami kierowanymi w twoją stronę?

Szczypta empatii dla opiniodawców i opiniobiorców, uważność, wyważanie tego co moje, a co jest opinią innych, z którą mogę, ale nie muszę się zgodzić, znajomość i stałe tworzenie granic Ja, świadomość istnienia nieświadomości, przyzwolenie na niedoskonałości i pamięć o tym, iż powiedzenie „ile ludzi, tyle opinii” nie wzięło się znikąd ̶ oto przepis na balans w kwestii przekonań i słów, jakie kierują do nas inni. Chociaż, kto wie… może to tylko moja opinia?

Artykuł był publikowany w styczniowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/18”.
Czasopismo dostępne na stronie »

O autorze

Znalezione obrazy dla zapytania joanna gutral swps

Joanna Gutral − psycholożka, doktorantka na wydziale psychologii Uniwersytetu SWPS w Warszawie, psychoterapeutka w trakcie certyfikacji w Szkole Psychoterapii Poznawczo-Behawioralnej Uniwersytetu SWPS, współzałożycielka portalu psychoedukacyjnego www.zdrowaglowa.pl i kampanii społecznej „Mam Terapeutę.

Sympatia lub niechęć, szacunek lub poczucie krzywdy – w szkole, jak na scenie, odbywa się spektakl. Nauczyciele i uczniowie odgrywają ustalone role. Tyle że czasami nie tak, jak powinni. Na szczęście rodzice mogą włączyć się do gry i wyprostować scenariusz – przekonuje dr Marta Majorczyk, pedagog, doradca rodzinny przy Uniwersytecie SWPS.

Artykuł pochodzi z magazynu„Newsweek Psychologia Extra 3/18”

„To, co dzieje się w szkole, to sztuka teatralna", pisał Andrzej Janowski w książce „Uczeń w teatrze życia szkolnego". Aktorami są nauczyciel i uczniowie, scena to szkolna klasa, a kulisy to toaleta, palarnia za szkołą, boisko, pokój nauczycielski i szkolne korytarze. Między aktorami pojawia się relacja oparta na wzajemnym postrzeganiu, porozumiewaniu się oraz atrakcyjności interpersonalnej. Postrzeganie to zdobywanie informacji za pomocą własnych zmysłów, natomiast porozumiewanie się to przesyłanie informacji z jednego miejsca w drugie. Człowiek porozumiewa się werbalnie i niewerbalnie, czyli poprzez kontakt fizyczny, gesty oraz ruchy ciała, ruchy orientacyjne, czyli np. zajmowanie określonego miejsca w pokoju i wygląd zewnętrzny. Wykorzystuje również pozalingwistyczne aspekty mowy, jak np. akcent.

Atrakcyjność interpersonalna to pozytywna postawa w stosunku do innego człowieka, którą Bogdan Wojciszke definiuje jako sympatię (lubienie i chęć przebywania z daną osobą) oraz szacunek (podziw i poszukiwanie opinii tej osoby).

Z badań wynika, że w uczeniu najważniejsza jest dobra relacja między nauczycielem a uczniem. Powstaje ona, gdy uczeń jest podmiotem, a nauczyciel traktuje go w sposób indywidualny. Nie są to warunki ostateczne. O relację trzeba dbać i budować ją na właściwym gruncie.

Sympatia i antypatia nie biorą się znikąd

Sympatia do nauczyciela jest wzbudzana przez różne wyznaczniki, do których zalicza się m.in.: częstotliwość kontaktów i zachowanie wobec ucznia, zalety nauczyciela oraz stopień podobieństwa do ucznia. Jeśli przyjrzeć się każdemu z tych czynników z osobna, widać, że nauczycielowi nie jest łatwo wzbudzić sympatię wśród uczniów.

Na jej ukształtowanie, podobnie jak na zbudowanie niechęci wobec niego, ma wpływ częstotliwość wzajemnych kontaktów. Jeśli uczeń często widuje się z nauczycielem, który od początku wzbudził w nim pozytywne emocje, istnieje prawdopodobieństwo, że sympatia do niego będzie rosła proporcjonalnie do liczby spotkań. Działa to również w drugą stronę: jeśli nauczyciel nie przypadł uczniowi do gustu, najprawdopodobniej kontakty z nim będą nasilać niechęć.

A co, jeśli nauczyciel jest kimś neutralnym? O ile nie zrobi czegoś, co przeważy szalę w kierunku niechęci, częsty kontakt z nim sprawi, że uczeń zacznie odczuwać do niego sympatię. Zachodzi tu zjawisko ekspozycji - im częściej jest nam prezentowany jakiś obiekt, tym bardziej go lubimy. Fakt, że go rozpoznajemy, wzbudza naszą sympatię. Ponadto działa tu mechanizm usuwania niepewności. Częstość kontaktów stopniowo redukuje uczucie niepewności, a to sprzyja powstawaniu sympatii.

Nauczyciel lubiany czyli jaki?

Nauczyciele różnie odgrywają swoje role. Dostrzec to można w autorytarnym lub liberalnym sposobie kierowania klasą, w podejściu do ucznia i postrzeganiu jego działalności, w traktowaniu wykładanego przedmiotu czy preferowaniu określonych metod nauczania. Z badań wynika, że uczniowie u nauczyciela najbardziej cenią:

  • umiejętność nauczania (jasno tłumaczy, podaje przykłady, jest dobrze zorganizowany),
  • „głębokie" rozumienie wykładanego przedmiotu (potrafi wskazać najistotniejsze kwestie, odróżnia rzeczy ważne od błahych, łączy spontanicznie występujące sytuacje w klasie z treściami, których naucza),
  • sposób bycia (pogodny, łagodny, cierpliwy, nie daje się byle czym zirytować),
  • postawę prouczniowską (przyjacielski, koleżeński, nie trzyma się na uboczu),
  • okazywanie zainteresowania i rozumienie uczniów,
  • bezstronność (nie ma swoich „pupilków"), sprawiedliwość w ocenianiu.

W relacji nauczyciel - uczeń chodzi tak naprawdę o maksymalizację zysków. Dla nauczyciela ważne będzie osiągnięcie dużych efektów kształcenia, dla uczniów, oprócz dobrych ocen, praktyczna wiedza, wsparcie, miło spędzony czas na lekcji, ciekawa rozmowa. Dla każdego z aktorów co innego jest zyskiem. Dlatego ta sama cecha nauczyciela może być przez jednego ucznia odbierana jako zaleta, a przez drugiego jako cecha neutralna lub wręcz wada.

To, czy nauczyciel jest lubiany, zależy nie tylko od jego zalet, ale także wad. Działa tu efekt negatywności, polegający na silniejszym uzależnieniu globalnej oceny osoby od informacji negatywnej niż pozytywnej. Jeśli więc np. uczeń dowiaduje się, że nauczyciel od matematyki lubi żartować, jasno tłumaczy materiał, ale jest niesprawiedliwy, to ta ostatnia cecha uruchamia w nim czerwoną lampkę, ponieważ stanowi dla niego potencjalne zagrożenie: nauczyciel stawia niesprawiedliwe oceny.

O ostatecznym stosunku do nauczyciela przesądzi uczniowski bilans zysków i strat. To jednak nie wszystko. To, czy określoną cechę nauczyciela uczeń uzna za zaletę, czy wadę, będzie zależało od kontekstu celu, w jakim buduje z nim relacje. Sympatia do nauczyciela jest większa, gdy jest on choć trochę podobny do własnych uczniów. Zasada podobieństwa odnosi się nie tylko do cech charakteru, ale też nawyków, upodobań, gestów, poglądów, postaw czy opinii. C.R. Snyder i H.L. Fromkin wykazali, że najbardziej lubimy osoby umiarkowanie do nas podobne. Ludzie bardzo podobni lub całkiem różni nie budzą naszej sympatii. Zbyt duże podobieństwo zagraża potrzebie zachowania własnej odrębności.

Wielu dorosłych wychodzi z założenia, że nauka jest obowiązkiem i za wywiązanie się z niego dzieci nie należy nagradzać. Nic bardziej mylnego. Dziecku warto pokazać, że widzi się i docenia jego wysiłek.

Siła pozytywnych wzmocnień

Wielu dorosłych wychodzi z założenia, że nauka jest obowiązkiem i za wywiązanie się z niego nie należy nagradzać. Nic bardziej mylnego. Dziecku warto pokazać, że dorosły widzi i docenia jego wysiłek, cieszy się z jego osiągnięć, rozumie zmęczenie. Tym bardziej że ocena negatywna w szkole często pozbawiona jest wartości informacyjnej. Uczeń nie wie, dlaczego został źle oceniony, co może zmienić i poprawić. W dodatku, gdy zły stopień wystawia uczniowi nauczyciel, który nie darzy go sympatią, pojawia się tendencja do traktowania oceny jako niesprawiedliwej i nieuzasadnionej, a w dziecku rodzi się poczucie krzywdy. Taka sytuacja z kolei może skutkować pojawieniem się u niego tendencji lękowych, do wycofywania się, a niekiedy nawet do agresji.

Jeżeli wzmocnienia płynące ze strony nauczyciela są zbyt sformalizowane, np. w rodzaju uwag „uczeń przeszkadza na lekcji" lub pozbawione zaangażowania emocjonalnego, np. „Nowak, tym razem ci się upiekło", zamiast „Jacek, gratuluję, zaliczyłeś", to uczniowie czują się w szkole traktowani przedmiotowo. Odhumanizowanie, niezależnie od wieku, wywołuje bunt i sprzeciw. U młodzieży dodatkowo chęć „odegrania się", zazwyczaj na bezradnych nauczycielach lub słabszych kolegach.

Rodzicielski coaching

Analiza pracy nauczyciela, negatywnych opinii wygłaszanych przez dziecko na jego temat oraz pomoc dziecku w trudnej sytuacji to naturalne prawa rodziców. Należy to jednak robić w sposób konstruktywny i delikatny. Rodzice nie powinni więc dzielić się z dzieckiem krytycznymi uwagami pod adresem nauczyciela ani w jego obecności rozstrzygać kwestii spornych. Takie zachowania nadwerężają autorytet nauczyciela i mogą popsuć jego relację z dzieckiem. Każdy człowiek potrzebuje czasu na poznanie drugiej osoby. Tym bardziej potrzebuje go nauczyciel, który chce poznać każdego ucznia, jego styl uczenia się i zachowania. Należy mu na to pozwolić.

Trzeba przy tym pamiętać, że dziecko zachowuje się inaczej w domu, inaczej, gdy jest samo, a inaczej w towarzystwie rówieśników podczas lekcji. W budowaniu dobrej relacji ucznia z nauczycielem zadaniem rodziców jest raczej wspierać obie strony, a nie im przeszkadzać. Powinni więc oni aktywnie słuchać komunikatów dziecka związanych z nauczycielem i w ten sposób próbować dotrzeć do istoty problemu, potrzeb i odczuć dziecka.

Czynne słuchanie pomaga dziecku zrozumieć, skąd biorą się jego negatywne odczucia wobec nauczyciela, pobudza je do tego, aby samo myślało, dochodziło do własnej diagnozy problemu i znajdowało własne konstruktywne rozwiązania. Zastosowanie takiej metody wzmacnia też relacje z rodzicem, który ma możliwość wczuć się w sytuację dziecka jako odrębnej osoby przy jednoczesnej gotowości do wsparcia go w momencie, gdy sytuacja się zaognia. Jej zaletą jest również to, że dziecko słucha opinii i poglądów rodziców z większą chęcią i gotowością. W ten sposób buduje się w dziecku większą samodzielność, odpowiedzialność za siebie i niezależność.

Można również z dzieckiem przeprowadzić rozmowę na podstawie modelu rozmowy coachingowej GROW (G - cel, R - rzeczywistość, O - przeszkody i opcje, W - droga naprzód/co dalej). Jest to metoda nastawiona na rozwiązywanie problemów i nie wymaga znajomości coachingu ani psychologii.

 

Artykuł pochodzi z magazynu "Newsweek Psychologia Extra 3/18”
Czasopismo dostępne na stronie »

O autorce

dr Marta Majorczyk - pedagog, wieloletni nauczyciel akademicki, doradca rodzinny, pracuje w Poznaniu w Niepublicznej Poradni Pychologiczno-Pedagogicznej Uniwersytetu SWPS.

Cykl tematyczny: Maj 2019
Hasło miesiąca: Miłość

Gdyby seks potraktować jako rozwojową ścieżkę kariery, okazałoby się, że większość z nas jest dopiero w podstawówce. Dla entuzjastów nowości i eksperymentów poznawanie własnej seksualności jest ekscytującą podróżą w nieznane. O seksualności Polaków opowiada dr Agata Loewe, psychoterapeutka, seksuolożka, absolwentka Uniwersytetu SWPS.

Seksualność nie jest liczbą mechanicznych aktów fizycznych, zaspokojeniem niskich potrzeb ani metodą wyrafinowanego przetrwania. To sfera, gdzie biologia przeplata się z kulturowymi przekazami o zakazach i nakazach. Jest obszarem naszych pierwszych i wtórnych odczuć bliskości, intymności, zranień, odrzucenia i wszystkich elementów, które ułatwiają lub utrudniają wchodzenie w relacje z innymi.

To, jak postrzegamy własną seksualność, jak definiujemy seks, jak go uprawiamy lub nie, jest fundamentem naszego jestestwa. Są osoby, które na myśl o braku seksu w związku albo związku, w którym seks nie dostarcza fajerwerków, dostają ataków paniki. Są też inne - dla których seks mógłby nie istnieć lub jego jakość nie podlega jakiejkolwiek ocenie. Zapytani, czy lubią seks, mówią, że owszem, ale właściwie nie ma to żadnego znaczenia.

Dla każdego człowieka seks i realizacja seksualności spełniają inną funkcję. Seks nie jest aktywnością wyrwaną z kontekstu, to element funkcjonowania człowieka. W piramidzie potrzeb Masłowa seks, poza jedzeniem i snem, jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka.

Debatowanie o seksie nie dostarczałoby być może tylu emocji, gdyby nie wkraczał on w inne obszary życia. Nie da się go odseparować od emocji, poglądów, polityki, kultury, religii, nauki, opinii, relacji, bodźców, które wpływają na to, kim jesteśmy tu i teraz. Czynniki takie jak np. geny, wychowanie, poglądy i indywidualne doświadczenia wpływają na to, jak myślimy o seksie oraz na to jak, z kim i kiedy go uprawiamy lub nie.

Mówimy, że nasza seksualność jest płynna, zmienna w czasie. Postrzegamy ją jako konstrukt, zbiór tych wszystkich niemierzalnych wskaźników. Tymczasem w kontekście tego, jak wygląda nasze życie, w jakich relacjach się znajdujemy, jaki film obejrzymy albo czym natchnie nas rozmowa z kumplami przy piwie - seks jako repertuar fantazji, aktywności i potrzeb weryfikuje nasze myślenie o swoim seksualnym ja.

W zależności od okoliczności czujemy się bardziej przedmiotem niż podmiotem polityki seksu. Miewamy wrażenie, że mówią o nas bez nas. Warto samemu podjąć decyzję o tym, czy temat jest dla nas zagadnień miłości, szczęścia i spełnienia. A w naszej kulturze i szczególnie w dzisiejszych czasach pęd ku stuprocentowej akceptacji w społeczeństwie jest tym, co świadczy o sukcesie. Gdy realizujemy pewien model życia - mamy dobrą pracę, pieniądze, partnera i wakacje - nasz seks również będzie świadczył o tym, że nam się wszystko w życiu udało.

Seks najlepszy na świecie

Deklaratywnie Polacy są jednym z najbardziej zadowolonych z seksu narodów na świecie. Seksuologów bardzo cieszą takie doniesienia, jednak wywołują pewną podejrzliwość. Gdyby polski seks był tak satysfakcjonujący, jak zapewniamy w ankietach, tysiące par nie zmagałoby się z brakiem pożądania, problemami z funkcjonalnością swoich członków, poszukiwaniem magicznych punktów doprowadzających do orgazmicznych halucynacji czy bolesnością aktu, prowadzącymi w konsekwencji do unikania dotyku i bliskości z osobą, którą poza sypialnią kochamy najbardziej.

Seksualność nie jest stała w czasie. To znaczy, że rodząc się jako istota seksualna, jesteśmy przez czas trwania życia wyeksponowani na nieskończoną ilość ważny i w jakim stopniu. Tylko my sami mamy wpływ na to, co potem z tym zrobimy.

Najtrudniejszym krokiem w zmianie dotychczasowej seksualności jest puszczenie wodzy fantazji i zastanowienie się nad tym, czego by się właściwie chciało. Pokonanie wstydu, konfrontacja z głęboko zakorzenionym tabu to pierwszy etap, niezbędny, by w ogóle myśleć o zmianie.

Co się zepsuło?

Do seksuologów przychodzą pacjenci, którzy poczuli, że coś się zepsuło albo uświadomili sobie, że nie realizują w pełni własnego potencjału. Mogli mieć lata udanego, radosnego seksu, jednak po przyjściu na świat dziecka czują, że sypialniane akrobacje to ostatnia rzecz, na jaką mają siłę i ochotę. Mogli nigdy nie doświadczyć legendarnego „O", ale wcześniej było to kompletnie nieistotne. Mogli chodzić rano do pracy i wieczorem kłaść się spać, żeby po kilku miesiącach zorientować się, że nie całowali się zosobą leżącą obok od... no właśnie, od kiedy? Mogli robić wszystko, czego wymagał lub oczekiwał partner i nagle zobaczyć, że ukochana osoba odchodzi z kimś innym. Mogli każdego ranka budzić się u boku kogoś innego, aż któregoś razu uznać, że to już ich nie bawi. Mamy wpływ na życie, a nasze decyzje mają konsekwencje.

Jeżeli seks jest gdzieś na marginesie codziennego zainteresowania, zdarza się, że przychodzi moment na otrząśnięcie się z rutynowych, automatycznych schematów. Czasami budzi nas zmiana libido (potrzebujemy więcej albo mniej), czasami kąśliwa uwaga kochanka, czasami obejrzany film czy przeczytana książka. Gdyby seks potraktować jako rozwojową ścieżkę kariery, okazałoby się, że większość z nas jest dopiero w podstawówce. Dla entuzjastów nowości i eksperymentów poznawanie własnej seksualności jest niekończącym się projektem, ekscytującą podróżą w nieznane.

Seks to temat do rozmowy

Nie istnieje uniwersalny scenariusz idealnej ars amandi. Dla jednych seks jest powodem do lęku i niechęci do zagłębiania się w temat, dla innych to wyzwanie i okazja do sprawdzenia samego siebie. Najtrudniejszym krokiem w zmianie dotychczasowej seksualności jest puszczenie wodzy fantazji i zastanowienie się nad tym, czego by się właściwie chciało. Pokonanie wstydu, konfrontacja z głęboko zakorzenionym tabu to pierwszy etap, zanim zaczniemy sprawdzać, czy w ogóle mamy w sobie przestrzeń na zmianę i możliwości jej dokonania. Często wydaje się nam, że skoro nie jesteśmy w związku, to nie ma okoliczności, które uzasadniałyby sprawdzenie siebie. Czekamy na właściwy moment, zapominając, że seks zaczyna się w nas, że seks solo też jest seksem.

Podobnie jak w relacjach, gdzie zainicjowanie rozmów o modyfikacji przebiegu interakcji wywołuje niepokój, że partner „coś sobie pomyśli" albo że urazimy jego uczucia. Stawiamy więc mury z własnych przekonań, nie dając innym szansy na odniesienie się do naszych potrzeb. Bywa, że chcemy ochronić partnera przed tym, co dla nas samych do tej pory było nieakceptowalne. Boimy się, że zadbanie o swoje potrzeby uruchomi lawinę zdarzeń, które ujawnią tajone przez lata pretensje.

Jeżeli jesteśmy w relacji, gdzie rozmowy o własnych potrzebach są elementem dynamiki, wówczas temat seksu będzie kolejnym do przenegocjowania. Warto zadbać o atmosferę otwartości, bezpieczeństwa i szczerej komunikacji. Potrzeba zmiany jest całkowicie naturalnym elementem przechodzenia przez kolejne fazy związku.

W przypadkach, gdy seks jako temat do rozmów nie istniał, warto skorzystać z oferty edukacji seksualnej dla dorosłych: literatury, warsztatów, filmów. W internecie znajdziemy odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania. Przy zachowaniu zdrowego rozsądku dobierzemy coś, co może się sprawdzić w naszym przypadku.

Z wizytą w gabinecie seksuologa czy seks coacha nie trzeba czekać do chwili, kiedy jesteśmy sfrustrowani i nieszczęśliwi. Pomoc osoby trzeciej w otwarciu dyskusji, negocjacji czy spojrzeniu z innej perspektywy to okazja do pogłębienia relacji z osobą, z którą pragnie się spędzić wiele kolejnych lat życia. Własna wewnętrzna zgoda na możliwość przedefiniowania seksualnego ja jest okazją do wzięcia odpowiedzialności za siebie i swoje relacje. Sama zmiana może nastąpić później - w sferze duchowej, metafizycznej, na poziomie odczuwania emocji, dzielenia się nimi lub w sferze zachowań i realizacji własnych intymnych potrzeb. To są kwestie indywidualne. Życie w świecie, w którym wspierane są zasoby jednostki, z afirmacją własnej płci, orientacji seksualnej, tożsamości płciowej i preferencji seksualnej niezależnie od definicji - akceptacja człowieka takim, jakim jest, jaki był i jaki się staje, to miejsce bez gabinetów psychoterapeutycznych, placówek pomocowych i wojen ideologicznych.

 

Artykuł był publikowany w listopadowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/15”.
Czasopismo dostępne na stronie sklep.newsweek.pl.

258 agata loewe

O autorce

dr Agata Loewe - psychoterapeutka, seksuolożka, absolwentka Uniwersytetu SWPS oraz Institute for Advanced Studies of Human Sexuality, gdzie otrzymała tytuł doktorski. Założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności oraz portalu www.pozytywnaseksualnosc.pl.

Cykl tematyczny: Maj 2019
Hasło miesiąca: Miłość

W ciągu ostatnich 20 lat relacje wykraczające poza model monogamii stały się powszechne – wynika z badań Jean Williams i Jasny Jovanovic opublikowanych w „Sexuality and Culture” w 2015 roku. Czy relacje określane mianem „to skomplikowane” zastąpią związki monogamiczne? To, jak zmienia się nasze podejście do związków wyjaśnia Michał Pozdał, psychoterapeuta z Uniwersytetu SWPS.

Louis Allen, w artykule opublikowanym w „Culture, Health & Sexuality - An International Journal for Research, Intervention and Care” stwierdza, że młodzi mają problem z samą definicją związku, co w pewien sposób wyjaśnia przyczynę popularności statusu „to skomplikowane”. Naukowcy odkryli, że pojęcie to dla nastolatków i młodych dorosłych (18-35 lat) jest niejednoznaczne. Jego rozumienie jest uzależnione od różnych czynników, takich jak ilość spędzanego razem czasu, emocjonalna inwestycja w więź, decyzja o przyzwoleniu na kontakt intymny z osobami spoza związku. Te różne podejścia sprawiają, że zawierane relacje są różnie definiowane, a granice między poszczególnymi modelami są dość rozmyte. W rezultacie zarówno samym parom, jak i społeczeństwu trudno jednoznacznie sklasyfikować, jaką relację tworzą.

Od wolnych związków... 

Badania dotyczące seksualności nastolatków i młodych dorosłych do trzydziestego roku życia , wskazują, że tego rodzaju związki są także w coraz większym stopniu akceptowane przez te grupy wiekowe. To cecha charakterystyczna młodszego pokolenia żyjącego równolegle w świecie analogowym i wirtualnym. Młodzi eksperymentują i angażują się w relacje poliamoryczne, wolne związki, które często określają mianem przyjaciół (friends with benefits) - nie zaś pary.

Mogłoby się wydawać, że liberalizm krajów Zachodniej Europy i przyzwolenie społeczne na eksperymentowanie w relacjach partnerskich przyczyni się do tego, że ludzie będą znacznie częściej wiązać się z nowymi partnerami. Zdaniem naukowców tak nie jest: liczba partnerów w przypadku współczesnej młodzieży jest zbliżona do tej z poprzednich pokoleń. Młodych naszych czasów odróżnia od starszych generacji jedynie mniej formalne podejście do samych relacji.

...do długotrwałych relacji

Ann Meier i Gina Allen z University of Minnesota, dowiodły, że niezobowiązujące relacje w życiu młodych wchodzących w dorosłość i młodych dorosłych, pełnią funkcję kamieni milowych. Dzięki nim nastolatki i młodzi do około 30 roku życia uczą się i sprawdzają, co oznacza bycie w związku. Zdaniem badaczek, młodzież zaczyna od krótkich i niezobowiązujących relacji, następnie przechodzi etap coraz dłuższych związków i ostatecznie w okresie wczesnej dorosłości decyduje się na relację z jednym partnerem. Oznacza to, że chociaż młodzi na początku nie wybierają tradycyjnej drogi budowania relacji, ostatecznie decydują się na model monogamiczny wzorem starszych pokoleń.

Czy możemy więc spodziewać się znaczącego upowszechnienia związków należących do kategorii „to skomplikowane”? Tak, jeśli mówimy o młodych wchodzących w dorosłość i młodych dorosłych, którzy dopiero poszukują swojej drogi. Nie, jeśli odnosimy tę kategorię do osób dorosłych, które mają ten okres za sobą. Dokonanie innego wyboru życiowego przez osoby dojrzałe wbrew pozorom nie jest łatwe, ponieważ jak twierdzą autorzy badania „Attached to monogamy?” opublikowanego w Journal of Social and Personal Relationship, społeczeństwa zachodnie mimo otwartości i liberalizmu, uważają, że monogamia jest najbardziej pożądanym modelem związku.

 

258 michal pozdal

O autorze

mgr Michał Pozdał – psychoterapeuta. Zajmuje się pracą z osobami oraz parami doświadczającymi trudności w swoim życiu seksualnym. Od kilku lat prowadzi spotkania psychologiczne w ramach projektu Strefa Młodzieży Uniwersytetu SWPS. Miesięcznie spotyka się z około tysiącem licealistów z całej Polski, ich nauczycielami i rodzicami.

Życzliwość. Czym jest? Większość z nas, całkiem intuicyjnie powie, że to zrobienie czegoś miłego. Czegoś dobrego. Dla innych. Niektórzy zwrócą uwagę, że można być życzliwym i dobrym także dla samego siebie. Czy życzliwość jest trudna? Nie. Jest łatwa. Jest tak łatwa i często tak prozaiczna, że zupełnie o niej zapominamy. O małych prostych gestach i o ich niesamowitej sile opowiada psycholog Anna Cwojdzińska.

Empatia i współczucie

Czym życzliwość jest? Wg Random Acts of Kindness Foundation, amerykańskiej fundacji, propagującej ideę życzliwości, jest to „naturalna właściwość, wyrażana poprzez akty dobrej woli, odzwierciedlające troskę o siebie i innych”. Jednym z jej głównych źródeł są empatia i współczucie – te, które odczuwamy w stosunku do innych, ale także takie, które jesteśmy w stanie skierować do siebie samych.

W niektórych formach terapii, na przykład w Terapii Akceptacji i Zaangażowania (ACT) pojawiają się konstrukty, jak self – compassion, czyli zdolność do życzliwego dbania o siebie. Zdolności te są uznawane za kluczowy czynnik dla psychologicznego i społecznego dobrostanu, dodatkowo empatia jest ujemnie skorelowana z agresją i przemocą (Arbour, Signal, & Taylor, 2009), co oznacza, że im bardziej jesteśmy empatyczni tym mniejsze mamy skłonności do krzywdzenia innych.

Zdrowie

Chodzi jednak i o zdrowie jednostki. W badaniu skuteczności programu rozwijającego zdolność współodczuwania z sobą samym „Making friends with yourself” (Zostań swoim przyjacielem) okazało się, że wśród uczestników zanotowano poprawę w zakresie objawów obniżonego nastroju, niższy poziom lęku i niepokoju oraz niższy spostrzegany poziom stresu, za to wyraźnie wzrosła nie tylko zdolność współodczuwania z sobą samym oraz poziom satysfakcji z życia (Bluth, Gaylord, Campo, Mullarkey, & Hobbs, 2016). Poczuli się lepiej, gdy nauczyli się, że warto się sobą zaopiekować, gdy otrzymali wiedzę na temat tego, jak to zrobić.


Celowe życzliwe działanie na rzecz innych i zauważanie życzliwości w zachowaniach innych osób ma pozytywny wpływ na poziom zdrowia psychicznego, włączając w to zmniejszenie objawów depresyjnych, zwiększenie subiektywnie spostrzeganego poziomu szczęścia oraz satysfakcji z życia.

Wdzięczność

Za jedną z odsłon życzliwości można uznać także wdzięczność. Może to życzliwe podziękowanie w stosunku do świata? W każdym razie jest ona silnie powiązana z życzliwością i ma podobny efekt. Badania wskazują, że wyrażanie wdzięczności podnosi poziom dobrostanu (Froh et al., 2014), zwłaszcza w przypadku osób, które nie są w zbyt dobrym nastroju (Froh, Kashdan, Ozimkowski, & Miller, 2009).

Robienie dobrych rzeczy dla wielu z nas jest też po prostu okazją do zrobienia czegoś nowego. To sprawia, że fundujemy sobie trening elastyczności, zwiększa się nasza zdolność adaptowania się do zmieniających warunków. Obie te rzeczy – dobro i rzeczy nowe w odpowiednim natężeniu, także podnoszą poziom satysfakcji z życia (Buchanan, 2010). 
Literatura dotycząca rozwoju sugeruje, że trening współczucia i uważności w okresie dorastania może promować zachowania prospołeczne, empatię, zdolność przyjmowania perspektywy innych osób, oceniania siebie i innych ze współczuciem oraz wpływają korzystnie na zdolność samo-regulacji i świadomość emocji. Wdzięczność natomiast ma zarówno natychmiastowe, jak i długoterminowe skutki powiązane ze wzrostem optymizmu, dobrostanu, poczucia satysfakcji z życia (Kaplan, deBlois, Dominguez, & Walsh, 2016). Podejmowanie zachowań prospołecznych podnosi także stopień w jakim jesteśmy akceptowani przez grupę oraz, co w tym kontekście dość zrozumiałe zwłaszcza przypadku osób w okresie dorastania - subiektywny dobrostan (Layous, Nelson, Oberle, Schonert-Reichl, & Lyubomirsky, 2012).

Życzliwość a poczucie szczęścia

Badania z udziałem osób dorosłych pokazują, że celowe życzliwe działanie na rzecz innych i zauważanie życzliwości w zachowaniach innych osób ma pozytywny wpływ na poziom zdrowia psychicznego, włączając w to zmniejszenie objawów depresyjnych, zwiększenie subiektywnie spostrzeganego poziomu szczęścia oraz satysfakcji z życia. Praktykowanie współczucia natomiast powiązane jest ze zwiększeniem poziomu pozytywnego afektu, poczucia łączności z innymi oraz podniesienia poziomu osobistych zasobów, jak zdrowie somatyczne, poczucie sensu życia, samoakceptacji, uważności i pozytywnych relacji z innymi (Kaplan et al., 2016).

Zarazić życzliwością?

Nie od dziś w psychologii wiadomo, że zarażamy się złymi emocjami (Dishion & Tipsord, 2011) – czy jesteśmy w stanie zarażać się także tymi dobrymi?

W dużym stopniu tak. Rodzina, na przykład, ma wpływ na kształtowanie postaw. Wiemy, że styl wychowania wpływa na zdolność do regulacji emocji (Morris, Silk, Steinberg, & Robinson, 2009), a postawa uważności i zaangażowania może mieć pozytywny wpływ na radzenie sobie w rodzinie z trudnymi zachowaniami dzieci (Bögels, Hellemans, van Deursen, Römer, & van der Meulen, 2014). Zgodnie z teorią modelowania społecznego, dzieci obserwujące życzliwe zachowania rodziców, same mają większą tendencję do ich podejmowania. Co więcej – jeśli w ich szkole, klasie, grupie kolegów obowiązuje podobna norma, sprawia to, że działanie na rzecz dobra innych staje się wręcz oczywistością.

Dla wielu rodziców ważne jest to, jak ich dzieci radzą sobie w szkole. Okazuje się, że rozwijanie kompetencji społeczno – emocjonalnych jest kluczem do sukcesu w szkole i w życiu. Liczne badania wskazują, że wysoki poziom kompetencji społecznych i emocjonalnych jest powiązany z wyższym poziomem dobrostanu i lepszymi wynikami w nauce, podczas gdy trudności w tym zakresie mogą prowadzić do całej gamy problemów osobistych, społecznych i związanych z nauką (Durlak, Weissberg, Dymnicki, Taylor, & Schellinger, 2011). Dzieci, które są empatyczne i troskliwe, podejmują aktywności prospołeczne, lepiej wypadają w czasie oceny dojrzałości społecznej i poziomu umiejętności społecznych, badane następnie testami gotowości szkolnej są też oceniane jako bardziej „poznawczo gotowe” do podjęcia nauki szkolnej (Hyson & Taylor, 2011). Jest to jeden z powodów, dla których rośnie zainteresowanie nauczaniem życzliwości w szkołach (Kaplan et al., 2016).

Wiedza o tym, że czynione dobro do nas wraca nie jest niczym nowym. Ludzkość wie to od tysięcy lat. Mówią o tym religie, zwraca na to uwagę filozofia. Teraz także nauka dostarcza nam dowodów na to, że dobre uczynki, przyjazne nastawienie, życzliwa troska o siebie i innych są tym, co czyni nasze życie pełnym, sensownym, tym co sprawia, że czujemy się dobrze. Wystarczy miłe słowo. Wystarczy uśmiech. Wystarczy spojrzenie. I możemy zmieniać świat.

 

258 anna cwojdzinska

O autorce

Anna Cwojdzińska - psycholog, terapeuta, pracuje z dziećmi, młodzieżą i rodzinami. Absolwentka UAM w Poznaniu, obecnie doktorantka Uniwersytetu SWPS w Warszawie i wykładowca Uniwersytetu SWPS w Poznaniu, członek Association for Contextual Behavioral Science (ACBS), prezes zarządu Stowarzyszenia KIND Kolektyw, propagującego ideę życzliwości w Polsce

Bibliografia

  • Arbour, R., Signal, & Taylor, &. (2009). Teaching Kindness: Th e Promise of Humane Education. Society and Animals, 17, 136–148. http://doi.org/10.1163/156853009X418073
  • Bluth, K., Gaylord, S. A., Campo, R. A., Mullarkey, M. C., & Hobbs, L. (2016). Making friends with yourself: A mixed methods pilot study of a mindful self-compassion program for adolescents. Mindfulness, 7, 479–492. http://doi.org/10.1007/s12671-015-0476-6
  • Bögels, S. M., Hellemans, J., van Deursen, S., Römer, M., & van der Meulen, R. (2014). Mindful parenting in mental health care: Effects on parental and child psychopathology, parental stress, parenting, coparenting, and marital functioning. Mindfulness, 5(5), 536–551. http://doi.org/10.1007/s12671-013-0209-7
  • Buchanan, K. E. (2010). Acts of Kindness and Acts of Novelty Affect Life Satisfaction, 150(3), 235–237.
  • Dishion, T., & Tipsord, J. (2011). Peer contagion in child and adolescent social and emotional development. Annu Rev Psychol, (62), 189–214. http://doi.org/10.1146/annurev.psych.093008.100412.Peer
  • Durlak, J. A., Weissberg, R. P., Dymnicki, A. B., Taylor, R. D., & Schellinger, K. B. (2011). The impact of enhacing students’ social and emotional learning: A meta-analysis of school-based universal interventions. Child Development, 82(1), 405–432. http://doi.org/10.1111/j.1467-8624.2010.01564.x
  • Froh, J. J., Bono, G., Fan, J., Emmons, R. A., Henderson, K., Harris, C., … Wood, A. M. (2014). Nice thinking! An educational intervention that teaches children to think gratefully. School Psychology Review, 43(2), 132–152. http://doi.org/10.1007/s10902-005-3648-6
  • Froh, J. J., Kashdan, T. B., Ozimkowski, K. M., & Miller, N. (2009). Who benefits the most from a gratitude intervention in children and adolescents? Examining positive affect as a moderator. The Journal of Positive Psychology, 4(February 2013), 408–422. http://doi.org/10.1080/17439760902992464
  • Hyson, M., & Taylor, J. L. (2011). Caring about caring: What adults can do to promote young children’s prosocial skills. YC Young Children, 66(4), 74–83.
    Kaplan, D. M., deBlois, M., Dominguez, V., & Walsh, M. E. (2016). Studying the teaching of kindness: A conceptual model for evaluating kindness education programs in schools.
  • Evaluation and Program Planning, 58, 160–170. http://doi.org/10.1016/j.evalprogplan.2016.06.001
  • Layous, K., Nelson, S. K., Oberle, E., Schonert-Reichl, K. A., & Lyubomirsky, S. (2012). Kindness Counts: Prompting Prosocial Behavior in Preadolescents Boosts Peer Acceptance and Well-Being. PLoS ONE, 7(12), 7–9. http://doi.org/10.1371/journal.pone.0051380
  • Morris, A. S., Silk, J. S., Steinberg, L., & Robinson, L. R. (2009). The Role of the Family Context in the Development of Emotion Regulation Amanda. Soc Dev, 16(2), 1–26. http://doi.org/10.1111/j.1467-9507.2007.00389.x.The

Wolimy dawać prezenty czy je otrzymywać? Czy istnieje prezent uniwersalny odpowiedni dla każdego? O naszych problemach, wyborach i motywacjach związanych z obdarowywaniem bliskich mówi dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS.

Prezenty nie do kupienia

Zróżnicowanie preferencji, upodobań, gustów, marzeń i potrzeb sprawia, że znalezienie idealnego prezentu pasującego do każdego wydaje się niemożliwe. Zadanie to staje się jeszcze trudniejsze, gdy weźmiemy pod uwagę realia względnego dobrobytu, które pozwalają zaspokoić znaczącą większość ważnych życiowych potrzeb. Prezenty, które przekazujemy sobie z okazji Świąt, w coraz większym stopniu przestają pełnić funkcję uzupełniającą stan gospodarstwa domowego i stosunkowo rzadko służą wspieraniu rodzinnego budżetu.

W czasach, gdy większość towarów jest łatwo dostępna, dobrem, którego brak odczuwamy coraz mocniej staje się bliskość i uwaga. Doświadczamy deficytów dotyczących przede wszystkim dostrzegalnych wymiarów pozytywnych uczuć takich jak dotyk, przytulenie, możliwość bycia razem i spędzania ze sobą czasu.

Oczywiście wiele osób ma konkretne pragnienia dotyczące np. nowego modelu telefonu czy torebki, jednak niejednokrotnie w toku rozmowy o rzeczywistych potrzebach okazuje się, że o wiele lepszym pomysłem na prezent będzie wspólny bilet do kina, wyjazd lub spacer. Również dzieci warto wcześniej zapytać jakiego rodzaju prezenty niepochodzące ze sklepów chciałaby otrzymać. Kolejnym krokiem może być sporządzenie listy tego rodzaju podarunków i ustalenie, które z nich są dla córki lub syna najważniejsze i dlaczego.

Radość obdarowującego

Otrzymywanie prezentu często wiąże się z uczuciem radości u osoby obdarowanej. Jednak wyniki badania przeprowadzone przez psycholog Larę Aknin z Simon Fraser University w Kanadzie jednoznacznie wskazują, że w sytuacji, gdy dochodzi do wręczenia prezentu, o wiele większego zadowolenia doświadczają wręczający podarunek.

W celu zbadania poziomu satysfakcji obu grup, badaczka przeanalizowała wyniki Światowego Sondażu Gallupa przeprowadzonego w latach 2006 – 2008 na próbie 234 917 osób reprezentujących 120 państw. Wyniki otrzymane przez jej zespół wskazują, że niezależnie od regionu, pochodzenia i posiadanych dochodów, samopoczucie badanych było lepsze, gdy przeznaczali swoje pieniądze na potrzeby innych, a nie zaś na własne.

Gdy prezent jest nietrafiony lub zbyt drogi

Choć nie wydaje się to oczywiste, radość z otrzymanego prezentu może łatwo zastąpić przykrość, jeśli podarunek przewyższa możliwości finansowe osoby obdarowanej. Efekt ten wynika m.in. z silnie zakorzenionej w życiu społecznym reguły wzajemności. W sytuacji, gdy otrzymujemy zbyt drogi podarunek odczuwamy dyskomfort i napięcie związane z kulturową zasadą odwdzięczenia się ofiarodawcy równie wartościowym prezentem. Pojawia się poczucie winy i uczucie przykrości wynikające z faktu, że nie stać nas na równie drogi dar.

Nietrafiony prezent wyzwala innego rodzaju reakcje i wiąże się przede wszystkim z ujawnionym lub zatajonym niezadowoleniem. Do pewnego wieku najmłodsi odbiorcy prezentów świątecznych, nie kryją się z wyrażaniem emocji i opinii, gdy podarunki nie spełniają ich oczekiwań lub są zupełnie inne niż te opisane w liście do Świętego Mikołaja. Z czasem jednak dzieci przyswajają zasady życia społecznego w tym zakresie i uczą się ukrywania uczucia zawodu lub niechęci. To na ile dorośli decydują się na ujawnienie prawdziwych uczuć w sytuacji otrzymywania niechcianego prezentu, zależy od rodzaju relacji z ofiarodawcą.

Najtrudniej tego rodzaju sytuacje znoszą osoby, które łączy silna więź oraz przekonanie o znajomości gustów np. matki i córki. Rozczarowanie spotyka zarówno matki, które są pewne swoich wyborów gwiazdkowych dotyczących np. odzieży, biżuterii dla córek, jak i córki, które były pewne, że ich podarunki z pewnością ucieszą mamy. Złotym środkiem pomiędzy bezpośrednią krytyką nietrafionego prezentu, a radością pokrywającą niezadowolenie jest dyplomacja. Warto zadbać o to, aby pozostać w zgodzie z własnymi odczuciami, a jednocześnie wyrażać je z szacunkiem wobec dobrych chęci i intencji ofiarodawcy. Zawsze warto dziękować, jak również nadmienić, że w razie czego, następnym razem, służymy pomocą w zakresie wyboru wymarzonego prezentu.

Prezenty z serca

W przypadku problemów z podjęciem decyzji odnośnie prezentu świątecznego, wybierzmy to, co najlepiej wyraża naszą miłość do drugiej osoby. Postarajmy się ofiarować innym ciepło, bliskość, zrozumienie i akceptację – tego rodzaju prezenty nigdy nie wychodzą z mody, pasują do każdego. Okazujmy sobie miłość, nie tylko na Święta ale każdego dnia.

 

258 ewa jarczewska gerc

O autorce

Dr Ewa Jarczewska-Gerc – zajmuje się psychologią motywacji, efektywnością i wytrwałością w działaniu oraz symulacjami mentalnymi. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi seminarium magisterskie oraz zajęcia z zakresu psychologii emocji i motywacji, psychologii różnic indywidualnych, zdrowia behawioralnego, stresu i rozwoju kompetencji społecznych i osobistych. Jest praktykiem łączącym w swojej pracy wiedzę naukową z doświadczeniami wynikającymi z bezpośredniego kontaktu z rzeczywistością biznesową. 

Wyobraź sobie, że ktoś prosi Cię o wzięcie udziału w badaniu marketingowym. Ten ktoś pewnie wie, że trudno będzie Cię do tego namówić. Perspektywa czasu straconego podczas badania, niechęć wobec ujawniania swoich przekonań, podejrzenia, że wyniki tych badań zostaną wykorzystane w tworzeniu marketingowych kampanii, które poprzez kłamstwo i manipulację będą wpływać na zachowania konsumentów. Powodów uzasadniających odmowę może być sporo. W badaniu, które przeprowadzili San Bolkan i Peter Andersen, taką prośbę zgodził się spełnić co trzeci klient galerii handlowej.

A teraz wyobraź sobie, że podchodzi do Ciebie ankieter i zadaje pytanie: „Czy uważa się pan (pani) za osobę uczynną?”. Jest dość prawdopodobne, że odpowiesz twierdząco. I dopiero teraz pojawia się prośba o wzięcie udziału w badaniu marketingowym. Powody do odmowy spełnienia prośby nie zmieniły się, a jednak trzy czwarte indagowanych zgodziło się spełnić prośbę o wzięciu udziału w badaniu. Co takiego się stało? Preswazja (tu nie ma literówki!) okazała się skuteczna.

Dlaczego ulegamy prośbom

W swojej najnowszej książce, zatytułowanej Pre-swazja, Robert Cialdini demonstruje i wyjaśnia działanie wielu technik, które zwiększają szansę na skuteczne oddziaływanie – spełnienie prośby, oddanie głosu czy podjęcie decyzji o zakupie. Preswazja ma na celu zwiększenie szans na spełnienie prośby, przygotowanie adresata do zaakceptowania tej prośby i, co ma znaczenie kluczowe, pojawia się zanim złożona zostanie prośba, której spełnienie jest faktycznym celem proszącego.

Robert Cialdini jest uznanym autorytetem w nurcie badań nad technikami wpływu społecznego i cenionym popularyzatorem wiedzy o wpływie społecznym. W mistrzowski sposób łączy w swojej najnowszej książce teorię (oraz wyniki badań naukowych) z praktyką, po raz kolejny dowodząc, że nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria. Zrozumienie mechanizmów psychologicznych, które odpowiadają za naszą reakcję na wpływ społeczny, pozwoli nam zrozumieć, dlaczego sami ulegamy prośbom innych.

Cialdini preswazja 400Książka ukazała się nakładem Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego. Publikacja została objęta patronatem Uniwersytetu SWPS.
więcej o publikacji »

Jak obronić się przed manipulacją?

Istnieje oczywiście ryzyko, że wiedzę tą wykorzystają ludzie, którzy zawodowo zajmują się – sprzedawcy, politycy, specjaliści od reklamy. I tego rodzaju wątpliwości sprawiają, że niektórzy czytelnicy mogą uznać książkę Cialdini’ego za niebezpieczną. Osobiście nie podzielam tych obaw. Po pierwsze, dlatego, że wiele z opisanych w książce technik zawodowi praktycy wpływu i tak już stosują. Robert Cialdini bogato ilustruje możliwości praktycznego wykorzystania tych technik przykładami z życia. Uważny obserwator życia społecznego z łatwością znajdzie analogiczne przykłady wokół siebie.

Po drugie, popularyzacja wiedzy dotyczącej wpływu społecznego wśród potencjalnych adresatów tego rodzaju oddziaływań buduje wiedzę i świadomość, których konsekwencją będzie, przynajmniej potencjalnie, zmniejszenie skuteczności tych działań. W końcu ostrzeżony, to w połowie przygotowany. I ni chodzi tu o to, by podejrzliwie rozglądać się wokół w poszukiwaniu pułapek zastawionych przez przebiegłych naciągaczy. Zresztą, nawiązując do jednego z wielu przykładów opisanych w książce, proponowanie ludziom ciepłej kawy czy herbaty zwiększa szanse na pozytywną ocenę z ich strony. Czy to oznacza, że każdego, kto zaproponuje nam kawę należy traktować podejrzliwie?

Chodzi raczej o to, żeby lepiej rozumieć to, co wpływa na zachowania, nasze i innych ludzi. Żeby mieć świadomość, że zrozumienie powodów naszego zachowania opierało się także na analizie tych nierzadko trudnych do uchwycenia czynników, które na co dzień ignorujemy. Robert Cialdini przedstawia w swojej książce szeroki wachlarz subtelnych oddziaływań, które w znaczący sposób odmieniają nasze zachowanie.

 

258 jaroslaw kulbat

O autorze

dr Jarosław Kulbat – psycholog społeczny, konsultant i trener, wykładowca wrocławskiego wydziału Uniwersytetu SWPS, popularyzator nauki, autor bloga Korporacyjne piekło.

„Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość…” Nie tylko porzekadła i mądrości ludowe, ale też liczne badania naukowe dowodzą, że już obserwując zachowanie nawet czteroletnich dzieci można wiele powiedzieć o ich przyszłym życiu. Zapewne również twórcy filmu „Dzieciństwo wodza”, który właśnie wchodzi do kin, wyszli z tego samego założenia. Akcję osadzono pod Paryżem, tuż po I wojnie światowej. Film opowiada historię chłopca, którego ojciec jest amerykańskim dyplomatą, zaś matka to sfrustrowana kosmopolitka i konserwatywna protestantka w jednej osobie. Uwagę poświęca chłopcu jedynie guwernantka. Wysokie IQ podszeptuje mu coraz bardziej radykalne formy buntu - obserwujemy narodziny dyktatora… Co się takiego stało w najmłodszych latach życia, że ktoś potem zostaje wielkim przywódcą, autorytarnym władcą albo satrapą?

Jak wychować lidera? Relacje z dzieckiem w pierwszych latach życia

Filozofowie, psychologowie i socjologowie od lat zadają sobie pytania związane z przejmowaniem ról liderskich: Czy jednostki zmieniają bieg dziejów (Nietzsche) czy są raczej wytworem dziejów (Marks)? Czy istnieją cechy człowieka (osobowościowe), które podnoszą jego szansę wyłonienia się jako przywódcy? Jakie wnioski płyną z tych badań? Co powinniśmy wiedzieć jako rodzice, aby budować w naszych dzieciach odpowiedzialność za losy innych, a nie tylko za własne powodzenie; aby kształtować przywództwo, ale skoncentrowane na czynieniu dobra, a nie zła. Jednocześnie należy pamiętać, że są kwestie, na które jako rodzice nie mamy wpływu.

Wiele praktycznych wniosków przynoszą badania dotyczące stylów przywiązania czyli relacji, która nawiązuje się między dziećmi i rodzicami, a zwłaszcza dzieckiem i matką w pierwszych latach życia. Osobowość wprawdzie kształtuje się również w dorosłości, ale to pierwsze doświadczanie relacji z bliskimi kształtują nasze nastawienie i przekonania na temat innych i siebie w tych relacjach. Dziecko uczy się, czego może oczekiwać od innych oraz wytwarza schemat własnej osoby jako tej, która zasługuje (lub nie) na zainteresowanie, opiekę, zrozumienie i wsparcie innych.

Jak pokazują badania psychologów, większe znaczenie dla rozwoju dziecka ma zapewnienie bezpieczeństwa oraz ochrona przed lękiem i napięciami, niż stosowanie określonych metod karmienia czy treningu czystości.

W filmie „Dzieciństwo wodza” obserwujemy matkę usiłującą przed wszystkim wprowadzić dyscyplinę i porządek w relacji z dzieckiem. Tymczasem, jak pokazują badania, reagując w określony sposób na potrzeby dziecka i sygnały niepokoju, dorosły kształtuje specyficzny rodzaj więzi emocjonalnej z dzieckiem, która staje się prototypem innych relacji społecznych. To rodzaj relacji wyuczonej w pierwszych dwóch latach życia sprawia, że taki sam wzorzec stosujemy w późniejszych relacjach. To, jak zachowuje się znaczący dorosły, stanowi dla dziecka pewien fundament bezpieczeństwa i zaufania, a to ułatwia dziecku, a następnie wyrastającemu z niego dorosłemu, budowanie bliskich relacji z innymi, otwartość na świat, albo owocuje niepewnością, lękiem przed innymi, niechęcią poznawania świata i jego różnorodności.

Różne style budowania relacji dorosłego z dzieckiem

W wyniku eksperymentów naturalnych (w których obserwowano relację matki z dzieckiem) zarówno w sytuacjach naturalnych, jak i w sytuacjach zmiany otoczenia, zaobserwowano trzy różne sposoby zachowania dziecka, które nazwano trzema stylami przywiązania. Każdy z nich wiązał się z określonym sposobem budowania relacji dorosłego z dzieckiem.

Styl bezpieczny charakteryzuje dzieci, których opiekunowie w pierwszych kilkunastu miesiącach życia byli stale obecni, dostępni dziecku oraz reagowali na jego potrzeby i wyrażali swoją miłość słowami oraz poprzez kontakty fizyczne. Dzieci wychowywane w ten sposób zdają się myśleć: ja zasługuję na wsparcie i inni mi to wsparcie dają.

Lękowo-ambiwalentny styl przywiązania przejawiają dzieci, których opiekunowie w codziennym życiu niespójnie i niekonsekwentnie reagowali na potrzeby dziecka: czasem byli niedostępni fizycznie, czasem nie reagowali, ale bywali także nadmiernie opiekuńczy. Dzieci wychowywane w ten sposób mogą myśleć o sobie i innych: ja jestem tym, który nie zasługuje na wsparcie, inni odrzucają moje potrzeby lub wspierają mnie, ale ja na to nie zasługuję.

Lękowo-unikaniowy styl przywiązania charakteryzuje dzieci, których opiekunowie w codziennym życiu konsekwentnie nie okazują przywiązania i bliskości, wyrażają negatywne emocje przy próbach fizycznego zbliżania się dziecka do nich. Matka i syn w „Dzieciństwie wodza” wydają się prezentować taki styl przywiązania.

Twórcy filmu ukazują wiele scen symbolicznej przemocy i prób zdominowania dziecka i nie reagowania na jego potrzeby lub reagowania w sposób zimny bez akceptacji, bez miłości. Ciepło i bliskość oferuje kilkuletniemu chłopcu jedynie guwernantka, która zostaje przez matkę zwolniona - podobnie jak służąca, która również darzy chłopca czułością. Takie zachowania wobec dziecka mogą stać się podstawą następującej samooceny: „jestem wartościowy i zasługuję na wsparcie, ale inni są obojętni i w związku z tym nie zasługują na moją uwagę”. Psychologowie próbowali również ustalić jakimi zachowaniami, postawami i przekonaniami owocują nabyte w dzieciństwie style przywiązania. Tak się składa, że styl odrzucający (charakterystyczny dla osób o pozytywnej samoocenie, negatywnie oceniających innych ludzi) najsilniej wiąże się z wartością władzy. Władza nad innymi może być tutaj próbą kompensacji braku akceptacji ze strony znaczących dorosłych. Czy to nie z tego właśnie powodu chłopiec z filmu w dorosłym życiu sięga po władzę?

Cechy osobowości a rola lidera

Czy tylko wychowanie w rodzinie ma wpływ na nasze wybory w dorosłym życiu? Oczywiście, że nie. Najnowsze badania pokazują, że wpływ na nasze dzieci mają bardziej nasze geny niż nasze wychowanie. Analizy psycholożki Judith Harris pokazują, że rzeczywiście dzieci są podobne do swoich rodziców, ale w większym stopniu w wyniku podobieństwa genetycznego niż poprzez określony sposób wychowywania.

A jeśli geny, to czy są cechy osobowościowe, które zwiększają szansę wyłonienia się osoby w roli przywódcy. Początkowo uważano, że nie, ale nowe sposoby badań tzw. metaanalizy pokazują, że tak i wskazują na pięć ważnych cech osobowości, które wiążą się z przyjmowaniem ról przywódczych. Wśród tych cech najważniejsza jest inteligencja, cecha charakteryzująca chłopca z filmu. A obok niej znaczenie mają: męskość, ekstrawersja, przystosowaniedominacja.

Metoda wychowania a kształtowanie osobowości autorytarnej

Na naszą osobowość i funkcjonowanie w relacjach z innymi wpływają więc geny i pierwsze relacje zawiązywane z dzieckiem przez znaczących dorosłych, ale wpływa też sytuacja i potrzeby grupy. Grupa bowiem wyłania lidera, gdy potrzebuje np. w sytuacji zagrożenia. W różnych sytuacjach i gdy grupa ma różne potrzeby wyłania różnych liderów.

Mogą to być np. osoby o osobowości autorytarnej, która rozwija się, gdy potrzeby emocjonalne dziecka nie są zaspokajane, a rodzice często stosują kary jako środek wychowawczy. Dziecko wtedy zaczyna odczuwać wrogość wobec rodziców. Tak właśnie było z głównym bohaterem „Dzieciństwa wodza.” Nie doświadczał on prostej przemocy, ale był surowo karany albo nagradzany za podporządkowanie się ich decyzjom. Film pokazuje, jak podatny na wpływy chłopiec, poprzez napady wściekłości i próby sił z dorosłymi, stopniowo stacza się w otchłań socjopatii. W końcu, podczas drugiej wojny światowej, staje się toksycznym dowódcą. Adorno i jego współpracownicy doszli do przekonania, że do kształtowania osobowości autorytarnej najsilniej przyczyniają się konserwatywne metody wychowawcze, w których utrzymuje się surową dyscyplinę i kary za niepożądane zachowania. Miłość i nagrody ze strony rodziców uzależnione są od podporządkowania się dziecka woli rodziców.

Chwalić i czy karać dziecko?

Jak zatem chwalić i czy karać dziecko? Chwalić za wysiłek i pokazywać, ze nasza miłość nie jest uzależniona tylko od pożądanych efektów, ale że dostrzegamy wysiłek, jaki dzieci wkładają w osiąganie celów i je za ten wysiłek nagradzamy.

Czy karać? Raczej przedstawiać niepożądane skutki pewnych zachowań i ich konsekwencje. Jeśli zatem nastąpi to niepożądane zachowanie, oznacza to wyciągnięcie konsekwencji. Np. jeśli umawiamy się z dzieckiem, że za obrażanie i uderzenie koleżanki/kolegi podczas zabawy przerywamy zabawę i wracamy do domu, to zapowiedź takiej konsekwencji musi zostać wyegzekwowana. Po zabraniu dziecka do domu, warto powiedzieć o tym, że w kolejnym dniu będzie miało znowu szansę spotkać się z kolegami i wówczas będzie znowu miało wpływ na tę sytuację i jej zakończenie. To buduje odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale też wobec innych.

 

258 dorota wisniewska black

O autorce

Dr Dorota Wiśniewska-Juszczak – z wykształcenia, pasji i doświadczenia jest psychologiem społecznym. Wykłada psychologię społeczną, także w praktyce jako trener biznesu. Fascynuje się władzą w relacjach i budowaniem pozycji lidera w organizacji. Najnowszą wiedzę naukową implementuje w biznesie. Na Uniwersytecie SWPS koordynuje moduły: „Od wrogości do życzliwości” oraz „Twórczy lider”, a także prowadzi zajęcia dotyczące efektów sprawowania władzy.

Pielęgnowanie pamięci o zmarłych skłania do zadawania pytań o własne miejsce w świecie, podsumowania osiągnięć i zastanowienia się nad przyszłością. W jaki sposób historie przodków i zmarłych bliskich budują naszą tożsamość? - wyjaśnia Małgorzata Godlewska, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS.

Czas wspomnień

Na to, jak przeżywamy Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, wpływ mają przede wszystkim czynniki indywidualne: światopogląd, religia oraz aktualna sytuacja życiowa danej osoby. Katolicy obchodzą ten czas zgodnie z tradycją. Oddają cześć zmarłym odwiedzając miejsca ich spoczynku, przynoszą kwiaty, zapalają znicze, modlą się przy grobach i biorą udział w uroczystościach kościelnych. Osoby nieutożsamiające się tak silnie z tradycją, spędzają ten dzień zgodnie z własnymi odczuciami i potrzebami. Przykładowo decydują się na wyjazd w rodzinne strony, przeglądanie albumów ze zdjęciami i rozmowę o bliskich, którzy odeszli.

Społeczeństwo w tym szczególnym czasie w roku łączy potrzeba wspomnień. Z jednej strony jest ona wyrazem szacunku wobec zmarłych, z drugiej, pełni ważną rolę czynnika budującego naszą tożsamość. Zachowanie pamięci o przodkach pomaga określić siebie w kontekście dziedzictwa swojego rodu, budować obraz siebie w oparciu o cechy, talenty czy siłę życiową charakterystyczną dla naszych przodków. Rozmyślając o życiu członków rodziny: kim byli, skąd pochodzili, jakimi byli ludźmi, dowiadujemy się czegoś ważnego także o sobie. Świadomość przynależności do grupy, której członkowie radzili sobie w niezwykle trudnych czasach lub mierzyli z sytuacjami granicznymi, sprzyja budowaniu wiary w siebie, poczucia skuteczności: “ja też sobie poradzę”.

Wspominanie wybitnych Polaków, którzy odeszli: twórców, społeczników, sportowców, osób zasłużonych dla kraju, również sprzyja umacnianiu naszej tożsamości narodowej. Odwiedzając ich groby i wracając do ich twórczości: filmów, książek, muzyki, możemy odczuwać dumę z przynależności do tej samej wspólnoty. Czerpiemy też często inspiracje z ich pracy i twórczości, jeśli podzielamy te same pasje, nabieramy wiary we własne siły i czujemy, że ktoś przed nami już przetarł szlak.

Rozmyślając o życiu członków rodziny: kim byli, skąd pochodzili, jakimi byli ludźmi, dowiadujemy się czegoś ważnego także o sobie. Świadomość przynależności do grupy, której członkowie radzili sobie w niezwykle trudnych czasach lub mierzyli z sytuacjami granicznymi, sprzyja budowaniu wiary w siebie, poczucia skuteczności: “ja też sobie poradzę”.

Konfrontacja z własną śmiertelnością

Jednym z najtrudniejszych doświadczeń, z jakim mierzymy się obchodząc świadomie Święto Zmarłych, jest konfrontacja z własną śmiertelnością. Tego rodzaju doświadczenie najczęściej staje się udziałem osób, które doświadczają własnej ciężkiej choroby, wspierają terminalnie chorą osobę w swoim otoczeniu lub doświadczyły straty kogoś bliskiego. To często ważny moment w rozwoju człowieka, ponieważ czasami ludzie otwierają się na życie nie dlatego, że są szczęśliwi, ale dlatego że cierpią. Ból przesuwa granice obszaru Ja i skłania do wyjścia poza bezpieczne, określone ramy.

Skonfrontowanie z własną śmiertelnością wpływa na wizję własnego życia, hierarchię wartości oraz cele, ponieważ nie chcemy już tracić czasu na rzeczy i sprawy, które nie są wystarczająco ważne, czy wartościowe. Zmiany, które zachodzą w wyniku tego procesu zazwyczaj dotyczą najważniejszych aspektów naszego życia: związków, relacji z bliskimi, wykonywanej pracy, domu rodzinnego. W ten sposób myśl o własnej śmierci staje się początkiem nowego etapu życia. Jak pisał Stephen Levine – konfrontacja ze śmiercią, jednoczy nas z życiem.

 

258 Małgorzata Godlewska

O autorce

Małgorzata Godlewska - psycholog społeczny, wykładowca Uniwersytetu SWPS. Zawodowo przede wszystkim interesuje się tym, jaką rolę w naszym życiu odgrywa wiedza, którą posiadamy i wykorzystujemy, nie zdając sobie z tego sprawy (tzw. nieuświadamiane i intuicyjne przetwarzanie informacji).

Co czwarta osoba korzystająca z internetu padła ofiarą hejtera, a ponad 11 proc. użytkowników przyznaje się do obraźliwego komentowania innych ludzi, zjawisk i wydarzeń – tak wynika z badań SW Research z 2014 na temat zjawiska hejtu. Skala ta niepokojąco rośnie każdego roku. O konsekwencjach dyskursu nienawiści mówi Jakub Kuś, psycholog nowych technologii z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu.

Dlaczeg „hejt”?

„Ja tylko hejtuję jej idiotyczne poglądy”, „Shejtowałem mu posta” – przejawy dyskryminacji i negatywne komentarze w sieci są w mowie potocznej definiowane jako hejt, a nie jako agresja czy nienawiść. W jaki sposób hejt zastąpił nienawiść? Czy zastosowanie tego zapożyczenia z języka angielskiego, zmieniającego wydźwięk samego działania, ma wpływ na jego percepcję? Autorzy krzywdzących wypowiedzi określając swoje zachowanie mianem „swobodnego hejtu”, tłumią przykre dla nich uczucie napięcia, wynikające ze zderzenia pozytywnej samooceny z negatywnym i niepożądanym społecznie działaniem, które podejmują.

Teoria dysonansu społecznego utworzona przez Leona Festingera zakłada, że wszyscy posiadamy silną potrzebę zgodności myśli i sądów, a także myśli i postaw. Jeśli jednak elementy te są ze sobą sprzeczne wówczas organizm reaguje silnym napięciem i dążeniem do natychmiastowej redukcji przykrego stanu emocjonalnego. Jednym ze sposobów radzenia sobie w takiej sytuacji jest przeformułowanie znaczenia wypowiedzianych słów lub przyjętej postawy. Innymi słowy znacznie łatwiej jest się przyznać, nawet samemu przed sobą, że „hejtuje” się daną osobę czy grupę społeczną, niż że się ją nienawidzi.

Hejt – odbiór społeczny

To, że hejt w odbiorze społecznym nie ma tej samej wagi co nienawiść, wynika ze specyfiki samego internetu. Zdaniem badaczy nowych technologii, internet znacząco wpłynął na percepcję tego, co jest i nie jest dopuszczalne, a nawet etyczne. Zmienia myślenie ludzi zarówno o nich samych, niekiedy ingeruje w osobowość i tożsamość, a tym samym prowadzi do przedefiniowania tego, co jest społecznie akceptowalne. Już sam fakt surfowania po sieci, wejścia w komunikację prowadzoną poprzez internetowe łącza, sprawia, że znacznie łatwiej jest wulgarnie i agresywnie obrazić internautę po drugiej stronie monitora, niż sąsiada na klatce schodowej czy przechodnia na ulicy. Hejter często bezwiednie przyjmuje, że jego agresja jest też pewną wirtualną konwencją, stylem komunikacji. Konwencją, która jak się okazuje nie pozostaje bez wpływu na jej autorów.

Badania Andrei Flores i Carrie James wykazały, że bez względu na to, jakie role społeczne pełnimy, jak siebie postrzegamy i oceniamy w rzeczywistości, to w przestrzeni wirtualnej wszyscy myślimy w sposób egoistyczny i wzmacniamy w sobie podejście skrajnie indywidualistyczne. W efekcie społeczeństwo cyfrowe i jego członkowie zatracają wiele norm społecznych, które spajają grupy funkcjonujące w świecie rzeczywistym. Nowych, konstruktywnych norm kulturowych, prawnych, społecznych, które mogłyby zastąpić te odziedziczone ze świata analogowego lub już nie istniejące – na razie nie ma. Magdalena Kamińska nazywa ten moment w rozwoju sieci „cyfrowym Dzikim Zachodem”, gdzie dozwolone jest to, co internauta uważa za słuszne i daje mu wolność, a złe jest to, co w jakikolwiek sposób go ogranicza. Tego rodzaju mentalność powoduje, że nieskrępowane wyrażanie wrogości czy agresji jako metody komunikowania się z ludźmi w sieci staje się akceptowane.

Łatwość dzielenia się swoją opinią w internecie i brak zakorzenionych silnych norm regulujących zachowania w sieci, przyczynia się do ciągłego wzrostu zarówno liczby osób prześladowanych, jak i prześladujących. Dlaczego? Ponieważ pogłębiające się podziały społeczne tworzą w dyskursie publicznym coraz to nowe obszary konfliktów, w których orężem wykorzystywanym przez obie strony jest właśnie hejt.

Nienawiść internetowych “wojowników” jest wyrażana tym łatwiej, im szerzej i głębiej zachodzi u nich proces dehumanizujący ofiarę czy ofiary. Hejterzy dokonują bardzo wielu kognitywnych reinterpretacji, aby było im łatwiej jednoznacznie i deprecjonująco określić wroga.

Perspektywa internetowego „wojownika”

Przyjęcie specyficznej roli „wojownika” wzmacnia poczucie własnej wartości i sprawczości. Jest wyborem atrakcyjnym, ponieważ sprzyja zaspokojeniu potrzeby przynależności i określa cel: walkę z wrogiem politycznym lub ideologicznym. Jest również łatwo dostępny. Młodym osobom poszukującym swojego miejsca na świecie prościej jest odnaleźć się w roli wojownika walczącego w słusznej sprawie, niż pracownika etatowego, właściciela firmy, studenta, męża, matki czy ojca. Agresja przestaje być czymś zakazanym, ponieważ na wojnie dozwolone są wszystkie środki. W wielu przypadkach geneza internetowej agresji jest więc makiaweliczna: „cel uświęca środki”. Tego typu postawa sprzyja również przyjmowaniu specyficznych „filtrów poznawczych”, a logika działania i percepcji zjawisk zostaje sprowadzona do najprostszego, najprymitywniejszego poziomu.

Nienawiść internetowych wojowników jest wyrażana tym łatwiej, im szerzej i głębiej zachodzi u nich proces dehumanizujący ofiarę czy ofiary. Hejterzy dokonują bardzo wielu kognitywnych reinterpretacji, aby było im łatwiej jednoznacznie i deprecjonująco określić wroga. Możliwość prowadzenia brutalnej walki w słusznym celu, daje hejterom poczucie władzy i wzmacnia poczucie własnej wartości tym bardziej im wyższą pozycję społeczną zajmuje atakowana osoba.

Jak walczyć z tym zjawiskiem?

Mimo, że za powstrzymaniem fali hejtu opowiada się większość użytkowników polskiego intenetu, to co dziesiąty uczestnik badania SW Research uważa, że nie powinno się walczyć z agresją w sieci. Jeszcze groźniejszym zjawiskiem jest obojętność, która sprzyja upowszechnianiu się komunikacji opartej na przemocy. Ponad 20 proc. wszystkich badanych nie ma zdania na temat walki z hejterami, agresja w sieci jest im obojętna. Milczenie sprzyja normalizacji zachowań przemocowych i akceptacji norm „cyfrowego Dzikiego Zachodu”.

Jak radzić sobie z przejawami agresji i pogłębiającym się zjawiskiem hejtu? Najskuteczniejszym rozwiązaniem, które wymaga konsekwentnej pracy od podstaw, jest tzw. trening empatii. Jeżeli od najmłodszych lat będziemy uczyli dzieci w rodzinie i szkole, że cyfrowa krzywda boli analogowo, a po drugiej stronie monitora znajduje się żywy, czujący ból człowiek, to zminimalizujemy szanse na pojawienie się hejtu w przyszłości. Jeżeli tego nie zrobimy, to na własne życzenie staniemy się ofiarami cyfrowej rewolucji, którą wykreowaliśmy i nad którą nie umieliśmy skutecznie zapanować.

 

Jakub Kus

O autorze

Jakub Kuś – psycholog nowych technologii. W swojej pracy koncentruje się na tym, w jaki sposób korzystanie z internetu oddziaływuje na sferę emocjonalną, poznawczą moralną człowieka. Interesuje się również tematyką autoprezentacji w sieci.

Rozwód rodziców jest doświadczeniem, które zawsze jakoś wpływa na dzieci. Pytanie tylko, jak bardzo negatywny jest to wpływ i jak trwałe skutki może po sobie pozostawić. O tym jak minimalizować taką stratę pisze dr Magdalena Śniegulska, psycholog dziecięcy z Uniwersytetu SWPS.

Ogromna skala problemu

Obecnie szacuje się, że w krajach zachodnich doświadczenie rozwodu rodziców będzie udziałem blisko 30% dzieci przed ukończeniem przez nie 16 roku życia. Psychologowie też nie pozostawiają złudzeń. Większość dzieci, niezależnie od wieku, przynajmniej przez krótki czas, będzie odczuwało rozwód jako negatywne doświadczenie w ich życiu. Pamiętajmy jednak, że reakcje dzieci na sytuację rozwodu rodziców są bardzo indywidualne! Warto wiedzieć, co najczęściej może stanowić problem. 

Dziewczynki lepiej sobie radzą z rozwodem rodziców

Badania psychologiczne pokazują, że bezpośrednie skutki rozwodu zależą od płci dziecka. Większość dziewczynek szybciej i lepiej radzi sobie z tą trudną sytuacją. Chłopcy są bardziej narażeni na negatywne skutki rozwodu i częściej manifestują rozmaite kłopoty własnym zachowaniem. Najłatwiej radzą sobie z rozwodem dzieci, między 8 a 14 rokiem życia. Najtrudniej radzą sobie przedszkolaki i nastolatki w wieku 15-18 lat. Rozwód wpływa na relacje dziecka nie tylko z rodzicami, ale i z rodzeństwem, kolegami, nauczycielami. Po 2-3 latach od rozwodu większość dzieci zaczyna stopniowo przystosowywać się do nowej sytuacji. Ważna jest ciągłość kontaktów z rodzicem, który nie sprawuje opieki nad dzieckiem, ale i stan finansowy – jeśli sytuacja ekonomiczna wyraźnie zmienia się na gorsze – psychologiczne skutki rozwodu będą bardziej dotkliwe.

Badania psychologiczne jasno wskazują, że najgorsze jest bycie świadkiem i uczestnikiem konfliktu między rodzicami. Dzieci z rodzin rozbitych, ale bez konfliktów są lepiej przystosowane niż dzieci z rodzin pełnych, ale żyjących w ciągłym napięciu z awanturami i kłótniami.

Skonfliktowani ze sobą rodzice zmieniają swoje zachowanie w stosunku do dziecka

Jednak co w samym doświadczeniu rozwodu wpływa najbardziej negatywnie na dzieci? Wbrew pozorom, nie jest to rozstanie z jednym z rodziców. Negatywny wpływ zaczyna się dużo wcześniej niż nastąpi formalny rozwód. Badania psychologiczne jasno wskazują, że najgorsze jest bycie świadkiem i uczestnikiem konfliktu między rodzicami. Co ciekawe, także dzieci z pełnych rodzin, w których panuje konflikt przejawiają więcej problemów z zachowaniem. Dzieci z rodzin rozbitych, ale bez konfliktów są lepiej przystosowane niż dzieci z rodzin pełnych, ale żyjących w ciągłym napięciu z awanturami i kłótniami. 

Unikanie jawnego konfliktu jest najlepszym środkiem zapobiegawczym przed negatywnymi skutkami rozwodu. Dzieci, które wielokrotnie są świadkami kłótni, awantur, niestety nie przyzwyczajają się z czasem. Stają się bardziej wrażliwe, szybciej się wzbudzają, łatwiej odczuwają negatywne emocje, a taki stan może je ogarnąć na długo. Nie potrafią sobie radzić z własnymi bardzo silnymi i długotrwałymi emocjami. Reagują częstym płaczem, złością i w końcu agresją. Czasem pojawia się depresja.

Prócz konfliktów, to co jest niezwykle trudne dla dziecka to zmiany w zachowaniu rodziców, ich stosunek do dziecka, czasem zupełnie nowe i jakże często niekonsekwentne metody wychowawcze. W sytuacjach rozwodu rodzice często działają pod wpływem stresu, a wtedy relacje z dzieckiem pogarszają się. Czasem rodzic staje się bardziej dyscyplinujący, narzuca swoje wymagania, a jednocześnie w niektórych sytuacjach, okazuje dziecku mniej uczuć. Niekiedy wręcz przeciwnie – aby złagodzić skutki rozwodu staje się zbyt pobłażliwy i uległy. Czasem znów rodzice są tak pochłonięci walką, że zupełnie zapominają o swoich dzieciach…

Dziecko MUSI mieć możliwość porozmawiania z kimś bliskim o swojej trudnej sytuacji. Często trudno mu rozmawiać o tym z rodzicami. Pomocni mogą być dziadkowie, nauczyciele i koledzy. Ważne, aby nie obarczać dziecka TAJEMNICĄ i zmuszać do milczenia, samodzielnego radzenia sobie z problemem.

Lista 10 przykazań dla rodzica w trakcie rozwodu

1. Ogranicz do minimum liczbę zmian, z jakimi musi się uporać dziecko.

2. Jeśli konieczne jest rozdzielenie rodzeństwa lub dziecko ma pozostać tylko pod opieką jednego z nich zadbaj, szczególnie w przypadku nastolatków, aby dziecko zostało przy rodzicu tej samej płci.

3. Zadbaj o kontakty dziecka z drugim rodzicem. Nawet, jeśli jesteś z nim w konflikcie – zachęcaj i inicjuj kontakty z dzieckiem.

4. Konflikty z byłym partnerem redukuj do minimum. Szczególnie w obecności dzieci.

5. Nie używaj dziecka jako posłańca, szpiega, czy kontrolera.

6. Utrzymaj własną sieć wsparcia i korzystaj z niej często.

7. Dbaj o siebie i swoje potrzeby.

8. Duuuużo rozmawiaj z dzieckiem.

9. Uzbrój się w cierpliwość – to czas próby i wzmożonej agresji dziecka! Najgorszy jest pierwszy rok po rozwodzie. Pamiętaj, że czas leczy rany.

10. Podkreślaj, że rozwód dotyczy współmałżonków, a nie rodziców – nimi pozostaje się do końca życia.

 

258 Magdalena Sniegulska

O autorce

Dr Magdalena Śniegulska – psycholog, psychoterapeuta, wykładowca Uniwersytetu SWPS. Zajmuje się psychologią rozwojową dzieci i młodzieży, zaburzeniami zachowania i interwencją kryzysową. Interesuje się psychologią zdrowia i neuropsychologią.

Coraz częściej można usłyszeć hasło, że aby mieć udane wakacje należy wylogować się z rzeczywistości wirtualnej i zrezygnować z dostępu do internetu na rzecz delektowania się dobrodziejstwami realnego świata. Czy jednak to zawołanie jest słuszne i adekwatne do czasów, w jakich żyjemy? – odpowiada Jakub Kuś, psycholog nowych technologii z Uniwersytetu SWPS Wrocław.

Pokolenie Internetu

Dla coraz większej grupy internautów dostęp do sieci jest czymś absolutnie oczywistym i naturalnym. W dorosłość powoli wchodzi pokolenie, które nie zna świata bez internetu. Są to młodzi ludzie, w wieku 15-20 lat, dla których możliwość komunikacji i aktywności w wirtualnej przestrzeni jest równie oczywista, co – nie przymierzając – oddychanie. Apelowanie do nich o to, aby powstrzymali się od korzystania z dóbr nowych technologii wydaje się być rzucaniem analogowym grochem o cyfrową ścianę.

Cyfrowa demencja

Badania psychologii internetu pokazują jednak szereg zagrożeń i niebezpieczeństw związanych z niekontrolowanym korzystaniem z sieci. Wybitny niemiecki neuropsychiatra Manfed Spitzer mówi o cyfrowej demencji. Coraz częściej doświadczamy specyficznego stresu informacyjnego, w którym liczba wiadomości i bodźców, z którymi musimy się konfrontować jest po prostu za duża. Przekłada się to na problemy natury zarówno emocjonalnej, jak i poznawczej.

Badania psychologii internetu pokazują, że im bardziej będziemy koncentrowali się na tym, aby uwiecznić daną chwilę na fotografii, tym gorzej będziemy ją później pamiętali. Nasze wspomnienia zbledną i po kilku, kilkunastu miesiącach nie będziemy w stanie powrócić myślami do tych sytuacji.

Zapisane w smartfonie czy w naszej pamięci?

Jak możemy poradzić sobie z tym, aby w maksymalnym stopniu korzystać z czasów cyfrowej rewolucji, jednocześnie nie stając się jej ofiarą?

Przede wszystkim musimy uważać na to, co można by nazwać „pułapką wirtualnego archiwizatora”. Nie każde miejsce, zdarzenie czy spotkana osoba musi być bezwzględnie uwieczniona na zdjęciu i potem udostępniona na portalach społecznościowych. Pozwólmy sobie na bieżące, aktualne przeżywanie tego, co doświadczamy, bez lęku o to, jak wykadrować zdjęcie czy jak najlepiej ustawić obiektyw aparatu smartfona.

Badania psychologii internetu pokazują, że im bardziej będziemy koncentrowali się na tym, aby uwiecznić daną chwilę na fotografii, tym gorzej będziemy ją później pamiętali. Nasze wspomnienia zbledną i po kilku, kilkunastu miesiącach nie będziemy w stanie powrócić myślami do tych sytuacji.

Mamy zaś w mediach społecznościowych prawdziwy zalew zdjęć, które mają być nieustanną relacją z miejsc, które odwiedzają użytkownicy sieci. Oczywiście, wysłanie znajomym jednego czy kilku zdjęć z miejsca, w którym byliśmy nie będzie wywierało na nas żadnego dramatycznego efektu. Powinniśmy jednak robić to z umiarem i pamiętać o tym, że świat oglądany poza ekranem jest tym piękniejszy, im bardziej jesteśmy w stanie go dotknąć. Nie zrobimy tego za pomocą smartfona czy tabletu.

Media społecznościowe a poczucie własnej wartości

Andrzej Stasiuk, laureat Nagrody Literackiej „Nike”, w jednym ze swoich esejów napisał, że nasza cywilizacja coraz częściej opiera się na wysyłaniu wirtualnych dowodów na istnienie – każde zdjęcie czy wpis ma przypomnieć naszym znajomym o tym, że jesteśmy i kim jesteśmy. Niebywale niebezpieczną tendencją jest jednak uzależnianie samooceny i poczucia własnej wartości od oddźwięku jaki wywołujemy w cyberprzestrzeni. Jest to zjawisko szczególnie groźne w przypadku nastolatków, którzy dopiero formują swoją tożsamość i osobowość. Swoiste sprzężenie poczucia własnej wartości z przysłowiowymi „lajkami” na Facebooku jest drogą donikąd, której konsekwencje psychologiczne mogą być wyjątkowo dotkliwe nawet po latach. Wielkim wyzwaniem czasów, w których żyjemy jest pokazanie najmłodszym użytkownikom internetu, że – parafrazując znane przysłowie – nie wszystko złoto, co się lajkuje. Wakacje mogą być czasem, w którym rozpocznie się ta nauka.

 

258 Jakub Jus

O autorze

Jakub Kuś – Psycholog nowych technologii. W swojej pracy koncentruje się na tym, w jaki sposób korzystanie z internetu oddziaływuje na sferę emocjonalną, poznawczą moralną człowieka. Interesuje się również tematyką autoprezentacji w sieci. 

Strefa wideo

Internet jak żadne inne medium wcześniej może doprowadzać do przeobrażenia myślenia o tym, co jest etycznie i moralnie dopuszczalne. W kontekście przeprowadzonych badań warto zwrócić szczególną uwagę na to, w jaki sposób może to wpłynąć na wzmocnienie brutalności przekazów medialnych dotyczących przemocy wobec kobiet. Sama specyfika komunikacji zapośredniczonej internetowo sprzyja większej agresywności oraz skrajnemu relatywizowaniu norm moralnych – mówi Jakub Kuś, psycholog nowych technologii, Uniwersytet SWPS Wrocław.

Korzystając z internetu robimy zakupy, utrzymujemy kontakt ze znajomymi, a nawet nawiązujemy intymne relacje. Codzienne aktywności przenikają się z rzeczywistością wirtualną i analogową. Coraz częściej mówi się o tym, że granica pomiędzy tym, co jest „off-line”, a „on-line” zanika. Badania dowodzą, że internet systematycznie modyfikuje społeczno-psychologiczne funkcjonowanie coraz większego grona internautów.

Powszechny dostęp do internetu przyniósł wiele społecznych korzyści. Manuell Castells zwraca uwagę, że cyfrowa rewolucja, której jesteśmy świadkami i aktywnymi uczestnikami będzie w swoich społecznych konsekwencjach bardziej doniosła niż rewolucja przemysłowa XIX wieku. Dzięki wirtualnej rzeczywistości jesteśmy w stanie pokonać wiele barier: geograficznych, społecznych i ludzkich. Za pomocą sieci setki milionów ludzi uzyskało dostęp do wiedzy i informacji, które wcześniej były dla nich nieosiągalne. Oddzieleni od siebie tysiącami kilometrów ludzie mogą podtrzymywać i nawiązywać głębokie relacje.

Internet wpłynął na pojmowanie tego, co jest dopuszczalne, a co nie. Sherry Turkle wskazuje, że sieć zmienia myślenie ludzi zarówno o nich samych, ingerując w osobowość i tożsamość, jak i prowadzi do przedefiniowania tego, co jest społecznie akceptowalne. U progu XXI wieku Kai Sassenberg i współpracownicy uznali, że zrozumienie rewolucji cyfrowej stanie się jednym z ważniejszych zadań psychologii i nauk humanistycznych.

Internet może doprowadzać do zmiany myślenia o tym, co jest etycznie i moralnie dopuszczalne. Sama specyfika komunikacji w sieci, sprzyja agresji oraz relatywizowaniu norm moralnych. To zaś może prowadzić do akceptacji zachowań, które w rzeczywistości analogowej byłyby społecznie napiętnowane.

Sam fakt korzystania z internetu wpływa na zmianę postrzegania tego, co jest etyczne, a co takim nie jest. W badaniach Andrea Flores i Carrie James dowiodły, że internauci funkcjonując w przestrzeni wirtualnej, charakteryzują się myśleniem egoistycznym i indywidualistycznym. Wiele norm społecznych i etycznych, które spajają społeczeństwo, w sieci ulega zniekształceniu lub wręcz nie istnieje. Magdalena Kamińska zwraca uwagę, że „komunikacja zapośredniczona komputerowo stworzyła tak wiele nowych możliwości transgresji norm kulturowych, społecznych i prawnych, że jedną z najpopularniejszych reprezentacji internetu (…) jest cyfrowy Dziki Zachód”. Jeżeli internauta przyjmuje, że dozwolone jest to, co jest dla niego dobre, to od tego jest już krok do akceptacji internetowej nienawiści i agresji jako metod kontaktu z innymi ludźmi.

Pojmowanie internetu jako przestrzeni codziennego funkcjonowania jest odrębne od tego, jak postrzegana jest rzeczywistość analogowa. Jest to zjawisko wyraźne wśród najmłodszej grupy użytkowników. Dla młodych ludzi przebadanych przez Ma i Lei internet był odrębną rzeczywistością, w której panują inne zasady także pod względem moralnym i etycznym. Spójne są z tym wyniki badania prowadzonego przez Naquin, Kurtzberg i Belkin nad kłamstwem. Okazało się, że ludzie częściej oszukują i mają mniejsze wyrzuty sumienia, gdy kontaktują się ze sobą za pośrednictwem e-maila.

Internet przesuwa granice przyzwolonych zachowań, sprzyja formułowaniu kategorycznych i radykalnych sądów na temat innych osób. Odacı i Çelik wskazują, że największe predyspozycje do przejawiania zachowań patologicznych w internecie wykazują osoby agresywne oraz nieśmiałe.

Internet może doprowadzać do zmiany myślenia o tym, co jest etycznie i moralnie dopuszczalne. Sama specyfika komunikacji w sieci, sprzyja agresji oraz relatywizowaniu norm moralnych. To zaś może prowadzić do akceptacji zachowań, które w rzeczywistości analogowej byłyby społecznie napiętnowane. Obecnie trzeba podjąć próbę adekwatnej reakcji wobec problemów wynikających z upowszechniania się nowych technologii. Jeżeli w społeczeństwie wzrośnie przekonanie o tym, że pewne zachowania są do przyjęcia, to za kilka, kilkanaście lat możemy funkcjonować w świecie rządzonym zupełnie innymi zasadami.

258 Jakub Jus

O autorze

Mgr Jakub Kuś – psycholog nowych technologii. Zajmuje się wpływem wywieranym przez nowe technologie na funkcjonowanie człowieka i jego psychikę. W swojej pracy koncentruje się w szczególności na tym, w jaki sposób korzystanie z internetu oddziałuje na sferę emocjonalną, poznawczą i moralną człowieka. Interesuje się również tematyką autoprezentacji w sieci. Członek Polskiego Stowarzyszenia Psychologii Społecznej i przewodniczący Rady Naukowej Polskiego Stowarzyszenia Studentów i Absolwentów Psychologii.

Samoocena jest niezwykle ważnym aspektem w życiu każdej osoby. Ma wpływ ma ocenę swoich osiągnięć, relacji i bliskich związków. Sprawia, że w określony sposób postrzega się swoją przyszłość, ale także dzięki niej z określonym zapałem – jeśli samoocena jest wysoka – kształtuje się rozwój. Kiedy zastanawiamy się nad tym rozwojem, zwykle skupiamy się na odpowiedziach na pytania dotyczących akceptacji swojego ciała, osiągnięcia sukcesów, stania się bardziej pewnym siebie. Tymczasem, wszystkie te elementy i ich realizacja zależne są od tego, w jakim stopniu lubimy siebie.

Łatwo jest się zagubić

Łatwo jest się zagubić, kiedy media, rodzina czasem mają zupełnie inną wizję tego, jacy powinniśmy być. Kreowanie wizji wyrozumiałego partnera, skromnej córki/syna, namiętnego kochanka/ki – wedle wizji, którą ktoś przygotował  skutkuje porównywaniem się, poczuciem bycia niewystarczająco dobrym i odbiegającym od narzuconego kanonu piękna i sukcesu. Czasem będąc tak bardzo skupionym na swoich niedoskonałościach, zapomina się o tym, że aby dać coś innym, najpierw trzeba samemu to mieć. Innymi słowy, aby dać komuś na przykład poczucie bezpieczeństwa najpierw potrzeba samemu dobrze się ze sobą czuć.

Zalet lubienia siebie jest więc wprost bez liku: to wzrost akceptacji siebie, większe poczucie niezależności od innych, samodzielność i samopoznanie, a co za tym idzie większa umiejętność życia zgodnie ze swoimi wartościami.

Otwórz się na siebie

Wzrost poczucia własnej wartości to większa otwartość na siebie, co zwiększa dostęp do swoich myśli i uczuć, dając ich lepsze zrozumienie, a także umiejętność reagowania i szukania rozwiązań w adekwatny sposób. Carl Rogers, główny przedstawiciel psychoterapii humanistycznej, twierdził, że ludzie, którzy troszczą się o siebie i rozumieją własne potrzeby, są bardziej twórczy, pomocni, a także bardziej przyjaźnie nastawieni wobec innych.

Naszą negatywną samoocenę można nazwać w dwójnasób. Albo, idąc przykładem pychodynamicznym, karzącym superego, które ocenia każdą naszą aktywność, lub też wewnętrznym krytykiem, który jest przy codziennych działaniach i wiele z nich kwestionuje i neguje.

Krytyk pełni trzy role. Wewnętrzny wpływa na nasze własne przekonania, myśli, uczucia, a zewnętrzny przypisuje komuś własne obawy, postawy i uczucia. Ta trzecia rola jest pozytywną, bo krytyk wskazuje nasze błędy, zachęca do pracy i samodoskonalenia. Krytyk sprawia, że niezwykle trudno pokochać samego siebie, bo za każdym razem przypomina, jak bardzo jesteśmy niedoskonali.

Czego w sobie pokochać nie potrafię?

Zatem zamiast na pytanie, jak polubić samego siebie, warto poszukać odpowiedzi na inne: Czego w sobie pokochać nie potrafię?

Nie da się wszystkiego zmienić od razu. Tak jak nie da się zjeść dużego ciasta na raz – ale można je jeść po kawałku. Podobnie jest ze strachem przed działaniem, przed oceną ze strony innych. Nie da się pokonać go od razu, bo jest bardzo mocno zakorzeniony. Sekret leży w tym, by cały czas poszerzać swoją strefę komfortu i zaczynać robić rzeczy małe, po to, aby coraz bardziej móc je oswoić, aż staną się one dla ciebie czymś zupełnie naturalnym.

Sześć pierwszych kroków

  1. Pomyśl i wypisz swoje nawyki, a także to, w jaki sposób wpływają one na Twoje funkcjonowanie. Zastanów się, co możesz zrobić, żeby je zmienić. Pomyśl o tym, co sprawia ci trudność albo, czego się boisz. W jakich sytuacjach twój lęk paraliżuje chęci. I zastanów się, co by się zmieniło, gdybyś wykonał krok na przód, – co mógłbyś zyskać, strach zwykle wtedy minimalizuje się dając napęd do działania. Pomyśl, więc o strachu i odwadze, jak o formie linearnej: zobacz, że na jednym jej końcu jest strach, a na drugim odwaga. Nie musisz robić wielkiego skoku w kierunku odwagi, bo zwykle jest to syzyfowa praca, ale możesz zrobić kilka małych. Wtedy, jak spojrzysz wstecz, zobaczysz, że nagle oddalasz się od leku idąc ku odwadze.
  2. Pomyśl, jak się czujesz i jak siebie postrzegasz. Czy uważasz się za osobę osamotnioną albo we własnych oczach nieatrakcyjną? Zastanów się, czym to dla Ciebie skutkuje. Może to być brak chęci poznawania nowych osób, brakiem dbania o swój wygląd. Schemat jest zawsze te sam. Nieważne, jak ten problem się definiuje, ważne jest to, jak do niego się podejdzie. Czy będzie to wyzwanie do zmiany, czy może niechęć do podjęcia jakichkolwiek działań. Aby to zmienić, możesz zastanowić się, co Ty możesz zrobić, aby nie czuć się w podobny sposób. Może to być częstsza inicjatywa w podejmowaniu kontaktów, zapisanie się na kurs doszkalający lub zadbanie w wyglądzie o to, czego się nie akceptuje. Zmiana zawsze wychodzi z wewnątrz – choć zwykle najtrudniejszym do uznania jest fakt, że to nie świat ma się zmienić, aby było lepiej, tylko własne nastawienie do świata kształtuje to, jak tę rzeczywistość postrzegamy.
  3. Weź odpowiedzialność, za to, co robisz. Jeśli stoisz przed jakąś decyzją, zastanów się i zadaj sobie pytania: „czy warto to zrobić”, „jakie są korzyści i niebezpieczeństwa danego działania”, „czy jestem w stanie to zrobić?”, „co mi to da?”. I nie bój się porażek. Pamiętaj – ten się nie uczy, kto nie popełnia błędów!
  4. Pomyśl o jakiejś osobie, którą możesz nazwać swoim autorytetem. I pomyśl, o jej osiągnięciach. Na każdy sukces się ciężko pracuje i każdy kiedyś zaczynał. Steve Jobs odbił się od drzwi kilku firm ze swoimi pomysłami i miał na koncie kilka spektakularnych porażek zanim stworzył, dla wielu dziś, niezastąpione jabłko.
  5. Na koniec zastanów się, jakie role w swoim życiu pełnisz. Każdy z nas pełni ich wiele, choć czasem, w nawale obowiązków, o nich zapominamy. Jesteśmy dziećmi, rodzicami, kochankami, partnerami, współpracownikami, szefami. Narysuj wielkie koło i podziel je, jak na kawałki tortu, na tyle części, ile ról w życiu pełnisz. Każda cząstka to osobne 100%. Zastanów się, na ile procent realizujesz każdą rolę w swoim życiu i na ile daje Ci to satysfakcję. Czy czujesz, że twoi rodzice nie są ostatnio przez ciebie zaniedbywani? A co z twoimi przyjaciółmi? Czy w ferworze codziennych zadań masz dla nich czas? Czy twój partner czuje się ostatnio wysłuchany i rozumiany? Zaznacz na torcie, ile wg ciebie jest to procent, i ku czemu chciałbyś dążyć. Takie ćwiczenie zwykle daje doskonały wgląd w obecną sytuację i daje wskazówki, co warto zmienić, aby się lepiej poczuć.
  6. Jeśli zastanawiasz się, czy warto to zrobić teraz, to pamiętaj, że teraz jest ten czas. Nie jutro, nie pojutrze. Za rok od dziś, kiedy odwrócisz się, pomyślisz, że warto było zrobić to wcześniej. Do dzieła!

258 Izabela jaderek

O autorce

Izabela Jąderek - psycholog, seksuolog. Wykładowca i doktorantka na Uniwersytecie SWPS. Edukatorka seksualna, polsko-angielski trener umiejętności psychospołecznych (National Open College w Wielkiej Brytanii). Na co dzień zajmuje się poradnictwem psychologicznym i seksuologicznym, współpracuje z organizacjami pozarządowymi (Fundacja Promocji Zdrowia Seksualnego, Fundacja Trans-Fuzja, Stowarzyszenie Akceptacja), działając na rzecz upowszechniania wiedzy z zakresu zdrowia seksualnego i psychicznego, wiedzy o znaczeniu seksualności i wspieraniem osób narażonych na wykluczenia społeczne.

Dobrze przeprowadzona adaptacja kulturowa przypomina monetę. Z jednej strony niezbędna jest edukacja kulturowa przybywających do Polski obcokrajowców. Z drugiej potrzebne są szkolenia i warsztaty dla urzędników pracujących z cudzoziemcami, które pomogą im lepiej rozumieć postawy, zachowania i wartości uchodźców. Tylko połączenie tych dwóch procesów sprawi, że nowi członkowie społeczeństwa staną się naszymi sąsiadami świadomymi zalet, praw i obowiązków życia w Polsce.  Wnioski dotyczące udanej adaptacji kulturowej nowych obywateli przedstawia prof. Paweł Boski, psycholog międzykulturowy z Uniwersytetu SWPS.

Przygotować społeczeństwo na... innych

Mieszkańcy krajów ogarniętych wojną trafią do kraju dopiero za parę miesięcy, co daje władzom cenny czas, aby przemyśleć i przygotować rozwiązania, które ułatwią asymilację gości. Część z nich prawdopodobnie zdecyduje się na dalszą podróż, ale część – zostanie.

Ten czas warto wykorzystać na komunikację ze społeczeństwem, bo to właśnie postawa społeczności lokalnych, zwykłych ludzi będzie miała decydujący wpływ na to, czy uchodźcy po przebytych szkoleniach, nauce języka polskiego poczują się na tyle akceptowani, aby bez lęku zamieszkać koło polskich sąsiadów, z ciekawością wdrażać się w polską kulturę i uczyć życia w Polsce. Wiedza o kulturze nowego kraju i akceptacja nowych mieszkańców przez rdzennych obywateli, choćby w skali lokalnej, zniweluje prawdopodobieństwo tworzenia gett i odrzucania wartości, praw i porządku nowego kraju.

Życzliwość jest najważniejsza

Podobnie jak w Polsce, gościnność zajmuje specjalne miejsce w kulturze krajów muzułmańskich. Mieszkańcy krajów Azji Mniejszej bardzo dobrze rozumieją sens gościnności, bo znajduje się ona w ich kulturowym ekwipunku i są w stanie pozytywnie na nią reagować. Zwłaszcza jeśli jest to gościnność wyrażana rodzinnie, bo podobnie jak w naszym kraju – rodzina dla muzułmanów jest niezwykle ważna. W sytuacji braku wiedzy o naszym kraju i trudnościach związanych ze zrozumieniem polskiej kultury i naszych postaw, doświadczenie osobistej gościnności może okazać się kluczowe dla dobrego startu procesu adaptacyjnego obcokrajowców. Z tego względu możliwość ulokowania rodziny uchodźców np. przy parafii, gdzie opiekuje się nimi wspólnota, inna rodzina, jest bardzo dobrym rozwiązaniem.

Od czego zacząć?

Kraj przyjmujący cudzoziemców powinien zapewnić szkolenia pracownikom instytucji publicznych i pomocowych takich jak służba zdrowia i szkolnictwo. Szkolenia te powinny uwrażliwiać na różnice międzykulturowe i uczyć komunikacji z nowymi mieszkańcami społeczności. Jest to szczególnie ważne w przypadku ośrodków pomocy społecznej, ponieważ po zalegalizowaniu pobytu w Polsce, bardzo duża grupa uchodźców znajdzie się właśnie pod ich opieką. 

Ośrodki tego rodzaju w zdecydowanej większości wspierają bezrobotnych, żyjących w ubóstwie Polaków. Pomoc obcokrajowcom może być dla nich trudna właśnie ze względu na różnice kulturowe. Dużym wsparciem w procesie adaptowania nowych mieszkańców Polski będą zapewne organizacje pozarządowe oraz wolontariusze przeszkoleni w kontaktach międzykulturowych, którzy mogą być mentorami kulturowymi pomagającymi rodzinom w kontaktach ze szkołą, administracją, czy służbą zdrowia. Warto uwzględnić ich potencjał, wiedzę i doświadczenie, które może okazać się na wagę złota. Grupą zawodową, która posiada unikatowe kompetencje do pracy z obcokrajowcami są także psychologowie międzykulturowi.

Poznajmy się

Na początku edukacja powinna dotyczyć spraw naprawdę elementarnych takich kuchnia polska, zasady dotyczące higieny, ubioru, po relacje między starszymi a młodszymi, kobietami a mężczyznami, zasady komunikacji z nauczycielem, urzędnikiem, lekarzem, pielęgniarką. 

Polska ma dobre doświadczenia w prowadzeniu adaptacji kulturowej. Dla naszych repatriantów z Kazachstanu, Ukrainy oraz uchodźców z Czeczenii prowadzono w ubiegłych latach roczne kursy języka polskiego, codziennego życia oraz wynajmowania mieszkań. Lekcje języka polskiego powinny być prowadzone przez osoby mające kompetencje w zakresie nauczania naszego języka obcokrajowców.

Jednak bardzo ważne jest, aby w nauczaniu brali udział także psycholodzy kulturowi, ponieważ celem zajęć jest nie tyle nauka języka literackiego, ile codziennej komunikacji, rozumienia kontekstu i odnajdywania się w sytuacjach społecznych.

O tym, czy nowi obywatele będą mieli szansę odnaleźć się w zupełnie nowym środowisku, zdobyć pracę i nawiązać dobre relacje z polskimi sąsiadami, zadecyduje właśnie dwustronna edukacja.

 

boski

O autorze

prof. dr hab. Paweł Boski – psycholog międzykultkurowy. Prekursor tej dyscypliny w Polsce. Pracował wiele lat w Afryce (Nigeria), Ameryce Północnej i krajach UE. Badacz-ekspert w zakresie akulturacji psychologicznej osób migrujących do krajów nowego osiedlenia i relacji międzykulturowych we współczesnym świecie. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z zakresu psychologii międzykulturowej i akulturacji.

Jak skutecznie dokonać okresowej oceny pracowniczej, aby cykliczne spotkania na linii szef-podwładny owocowały sukcesem zespołu i całej firmy? Doradza dr Paulina Sobiczewska, psycholog i kierownik SWPS Training.

Jak komunikować potrzeby?

Wbrew pozorom ocenianie pracowników wydaje się prostym, przejrzystym i rutynowym zadaniem. Nic bardziej mylnego. Z własnego doświadczenia wiem, że pracodawcy przeceniają swoje umiejętności i zapominają chociażby uprzedzić zespół o ocenie okresowej. Szkoda, bo warto, aby nie była nieprzyjemnie kojarzona z niezapowiedzianą kartkówką w szkole.

Oceny roczne, kwartalne, półroczne czy miesięczne to czasami zbyt ogólne hasło dla pracowników. Warto wcześniej członkom zespołu podać kryteria oceny. Często przełożeni wynoszą ze szkoły przekonanie, że czynna obserwacja zachowań i postępów danej osoby, a niekiedy przyłapanie na gorącym uczynku jest lepszym sposobem na egzekwowanie efektów pracy niż profesjonalne wyrażenie oczekiwań i  podsumowanie ich spełniania w firmie. To oczywiście błąd.

Ludzie bardzo chętnie spełniają oczekiwania innych pod warunkiem przejrzystości zasad i rozumienia ich znaczenia. Jak zatem komunikować potrzeby? Wystarczy powiedzieć: "Proszę nie spóźniajcie się, bo nawet 5 minut dezorganizuje pracę zespołu". Podkreślenie, że nawet te kilka minut stanowi problem jest wyraźnym sygnałem dla pracownika, że każda minuta jest cenna dla przełożonego i zwraca on na to uwagę – to będzie mobilizacją do przychodzenia na czas.

Potęga informacji zwrotnej

Przy sporządzaniu oceny pracowniczej warto skoncentrować się na podstawowych pytaniach:

1. Przedmiot oceny – co będzie oceniane?
2. Czas – jak często będzie przeprowadzana?
3. Przejrzyste zasady – jak wygląda idealna sytuacja, do której powinien dążyć pracownik?

Usystematyzowany proces oceniania nie zwalnia przełożonych od udzielania bieżącej informacji zwrotnej. Z moich doświadczeń wynika, że managerowie często uciekają przed tym, zasłaniając się okresową oceną i mówiąc, że w odpowiednim momencie pracownik otrzyma wszystkie potrzebne opinie. Takie podejście działa na szkodę nie tylko pracownika, który na bieżąco nie może zweryfikować swojego zachowania, ale i firmy, która zbyt długo zwlekając z egzekwowaniem poprawy jakości pracy może doprowadzić do pogorszenia swojego funkcjonowania, a także konieczności ostatecznego rozwiązania umowy i szukania nowego pracownika.

Czasami, mimo najszczerszych chęci, trudno dostosować zachowanie idealnie do oczekiwań szefa. Właśnie dlatego każda wskazówka, jak zbliżyć się do tego ideału, będzie cenna dla pracownika, przyspieszy i usprawni ten proces.

 

sobiczewska paulina

O autorce

dr Paulina Sobiczewska – psycholog, kierownik SWPS Training na Uniwersytecie SWPS, kierownik studiów podyplomowych Praktyczna psychologia motywacji na Uniwersytecie SWPS. Zajmuje się budowaniem programów i prowadzeniem szkoleń z zakresu psychoedukacji – komunikacji, asertywności, efektywnego działania i wykorzystania czasu dla firm (Commercial Union, Media Markt, Grupa Time – Radio Eska, Mary Kay, Medicover itp.) i instytucji (Krajowa Izba Radców Prawnych, Urząd Pracy, Urząd Gminy). Naukowo interesuje się spostrzeganiem społecznym – jej praca doktorska dotyczy wpływu przekonań o własnej wspólnotowości i sprawczości na samoocenę.

Cykl tematyczny: Czerwiec 2019
Hasło miesiąca: Złość

Trudne emocje, czyli jakie? Pytani rodzice najczęściej odpowiadają: złość. Dlaczego tak nie lubimy złości wyrażanej przez nasze dzieci? Czy umiemy sobie z nią radzić? Na te pytania odpowiada psycholog Aleksandra Musielak.

Podstawowa emocja

Złość jest jedną z pięciu podstawowych emocji wyróżnionych przez psychologa Paula Ekmana, której doświadczają i którą rozpoznają wszyscy ludzie na świecie. Jedną z podstawowych funkcji wszystkich emocji jest informowanie nas o tym, co jest ważne, jaką podjąć decyzję i działania. Złość jest niezwykle potrzebna, gdyż sygnalizuje niedobre sytuacje, które sprawiają, że doświadczamy frustracji.

Złość dziecka = bezradność rodzica?

Dlaczego więc złość najczęściej określana jest mianem „trudnej emocji″? Warto zauważyć, że to nie emocja jest trudna. Rodzic nie akceptuje sposobu wyrażania swojego stanu przez dziecko. Dorośli często skupiają się na niewłaściwym zachowaniu, zapominając o uczuciach najmłodszych. Jest to prosta droga do nadania etykiety „niegrzeczne dziecko”. Opiekun postrzegający swojego podopiecznego w ten sposób uruchamia strategię, której celem będzie wychowanie dziecka „grzecznego” i „zachowującego się ładnie". W ten sposób zupełnie pominięty jest aspekt dziecięcych emocji. Dziecko nie jest zrozpaczone, bezradne ani niepewne. Według rodzica jest „niegrzeczne”, a więc złośliwe, złe, a jego zachowanie jest intencjonalne.

Dzieci często nie rozumieją emocji, których doświadczają. Nie potrafią ich nazwać, znaleźć ich źródła. Potrzebują dorosłego, który pomoże im zdefiniować co czują, opiekuna, który stanie się towarzyszem w powrocie do równowagi i zrozumieniu tego, co się z nimi dzieje.


Interpretowanie emocji

Zapominamy, że emocje to bardzo trudna i skomplikowana sprawa – również dla dorosłych. Wielu z nas ma problemy z interpretowaniem i nazywaniem własnych uczuć. Z trudem przychodzi nam ich wyrażanie w sposób akceptowany społecznie.

Dzieci często nie rozumieją emocji, których doświadczają. Nie potrafią ich nazwać, znaleźć ich źródła. Nie wiedzą, w jaki sposób sobie radzić z takimi stanami, jak gniew czy frustracja. Potrzebują dorosłego, który pomoże im zdefiniować co czują, opiekuna, który stanie się towarzyszem w powrocie do równowagi i zrozumieniu tego, co się z nimi dzieje.

Na prowadzonych przeze mnie warsztatach często proszę rodziców, aby przypomnieli sobie sytuację dla nich trudną, gdy znaleźli się „w emocjach”. Proszę, aby opisali zachowanie osoby, która była im wówczas pomocna. Najczęściej okazuje się, że towarzysz wykazywał się wyrozumiałością i zrozumieniem sytuacji.

Błędy rodziców w sytuacji złości dziecka

Rodzice najczęściej stosują cały wachlarz zupełnie niewspierających zachowań, takich jak: groźby, straszenie, nakazy i zakazy, zawstydzanie. W ten sposób właśnie, nadają dziecku etykietę „niegrzecznego”.

Takie zachowania pogłębiają frustrację rodzica i jego złość, co przekłada się na: krzyk, klaps, odrzucenie lub obrażanie. Cała gama tego typu działań powoduje, że dziecko otrzymuje bardzo silny komunikat: „Złość jest zła. Nie wolno jej wyrażać ani przeżywać”.

Skoro już wiemy, co nie działa i gdzie tkwi źródło najczęściej popełnianych błędów, zastanówmy się, co zrobić, aby wspomóc dziecko doświadczające trudnych emocji. Nauczmy je wyrażania emocji w sposób akceptowany społecznie.

Jak towarzyszyć dziecku „w emocjach”?

  • zauważ uczucia dziecka, dzięki temu wyrażasz swoją akceptację dla nich: „Widzę, że jesteś zły”,
  • nazwij to, co dzieje się z dzieckiem: „Wydaje mi, że krzyczysz bo jesteś wściekła”,
  • spróbuj nazwać uczucia dziecka, odnosząc je do konkretnej sytuacji; pomożesz mu zrozumieć, co jest jego przyczyną, jednocześnie dając dziecku możliwość innego zinterpretowania sytuacji: „Myślę, że zezłościłaś się, bo nie pozwoliłam Ci oglądać telewizji”,
  • dawaj przykład; pamiętaj, że dziecko uczy się ekspresji emocji poprzez obserwację innych, a szczególnie swoich rodziców; jeśli ty krzyczysz, złoszcząc się, twoje dziecko też będzie to robić.

Znalezione obrazy dla zapytania aleksandra musielak swps

O autorce

Aleksandra Musielak – psycholożka, absolwentka Wydziału Zamiejscowego Uniwersytetu SWPS w Sopocie. Współpracuje z Akademią Rozwoju Rodziny POZYTYWKA. Członkini Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz Zarządu Stowarzyszenia Dziecko bez Reklamy. Pracuje jako psycholog szkolny.

Obejrzyj webinar „Złość – ważna i potrzebna emocja”

Pojawia się, kiedy ktoś nas zawiedzie, okłamie, wykorzysta, obrazi, stawi opór, wywrze presję. Złość jest emocją, która pozwala nam stawiać granice, wyrażać nasze potrzeby, mówić czego chcemy, a czego nie. Jak jej używać z korzyścią dla siebie? Jakie oblicza przybiera? Czym się różni złość od agresji? Przygotowaliśmy dla Was spotkanie online, na którym psycholog Joanna Gutral gości psycholog dr Elżbietę Zdankiewicz-Ścigałę.

„Rozwój osobisty – instrukcja obsługi”

Co ma współnego "prawo walizki" z okresem światecznym? Jak porazić sobie z emocjami w czasie spotkań rodzinnych? - opowiada prof. Katarzyna Popiołek psycholog z Uniwersytetu SWPS. 

Na początku przywołajmy "prawo walizki"

Prawo to, choć nigdy nie uczono go w szkole, jest nam dobrze znane z autopsji. "Prawo walizki" składa się z kilku twierdzeń:

  1. Z walizki możemy wyjąć tylko to, co zostało do niej wcześniej wrzucone.
  2. Walizka w miarę dopakowywania różności staje się coraz bardziej wypchana.
  3. Nadmiernie naładowana traci swój początkowy kształt.
  4. Staje się niewygodna w niesieniu i coraz trudniej ją dźwigać.
  5. Rozepchana ponad miarę, prędzej czy później pęknie.
  6. Stanie się to w nieoczekiwanym przez nas momencie.
  7. W konsekwencji zawartość walizki wysypie się i odsłoni (często przed przypadkowymi widzami).
  8. To, co z niej wypada, nierzadko nas dziwi, a przy okazji zawstydza.
  9. Wolelibyśmy, żeby wielu rzeczy teraz tak widocznych, w ogóle tam nie było.

Skąd te rozważania o walizce?

Z powodu świątecznych porządków. Przez całe życie pakujemy swój bagaż doświadczeń. Robimy to w sposób przemyślany odrzucając to, co niepotrzebne, albo też wrzucamy wszystko chaotycznie, jak leci i choć coraz bardziej nam ten bagaż pęcznieje, wleczemy go dalej.

Z reguły wolimy do niego nie zaglądać. Zróbmy to jednak teraz, przepakujmy walizkę zanim sama pęknie i zaleje nas powodzią schowanych dotychczas negatywnych emocji i zaległych urazów. Tak się często dzieje pod wpływem złej chwili, czy też jednego kieliszka za dużo.

Co się wtedy wysypuje? Wspomnienie złych związków, niewybaczone krzywdy, kłopoty, jakie stały się kiedyś naszym udziałem, popełnione błędy, zawiedzione oczekiwania. Trudno to wszystko nieść. Dlatego odpuśćmy sobie i wybaczmy innym.

Nikt nie jest doskonały. Stale uczymy się na własnych błędach, inaczej się nie da. Postępujmy więc jak Edison, który po setkach nieudanych prób skonstruowania żarówki powiedział: to nie były porażki, to były setki cennych informacji, jak nie robić żarówki.

Trudno nam zapomnieć przykrości wyrządzone przez innych

Otóż oni też nie są doskonali. Błądzą tak jak my. Wybaczmy im więc, stać nas na to. To wszystko już było, minęło. Żyje tylko dlatego, że nie wyrzuciliśmy tego z walizki i ciągle rozdrapujemy rany. Po co?

Nikt nie obiecywał, że życie będzie ogrodem różanym, a inni krążącymi po nim aniołami. Ale tak czy inaczej wędrówka przez życie sama w sobie jest ciekawa. Musimy to przyznać. Wiele nieoczekiwanych zdarzeń, jak w przygodowym filmie. Raz na wozie, raz pod wozem - naturalna kolej rzeczy.

W złych momentach schrońmy się, jak w piosence, "pod dach przyjaciół" i powtarzajmy za Szymborską: "Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne". Dobrymi zaś chwilami dzielmy się z innymi.

Czas świąt bywa piękny, ale bywa też trudny, bo niekoniecznie musi toczyć się tak, jak na lukrowanych obrazkach w mediach. Zawsze jednak może być magiczny, jeśli postaramy się, by w stosunku do jednej choć osoby wykonać jakiś miły gest, wysłać ciepły sygnał. Nie zniechęcajmy się, jeśli nie będzie oczekiwanej odpowiedzi. Próbujmy dalej, ktoś odpowie. Zwracajmy się do tych, którzy mają mniej niż my, potrzebują nas.

Nie sądźmy, że tylko trwały, szczęśliwy związek jest źródłem szczęścia. Ulotne chwile prawdziwych spotkań, wymiany ciepła i myśli z przypadkowymi czasem osobami, żyjącymi poza naszym kręgiem codzienności, są wiele warte, tylko trzeba umieć je docenić. Jeśli nam ciężko, brak dobrych perspektyw, działajmy zgodnie z zasadą głoszoną przez Wiktora Frankla: "zamiast pytać, czego możesz jeszcze oczekiwać od życia, pytaj, czego życie oczekuje od ciebie". Wtedy pojawia się szerokie pole możliwości, naprawdę!

Przepakowujemy więc walizkę doświadczeń, wyrzucamy niepotrzebne ciężary i z lżejszym o wiele bagażem wkraczamy w święta w rytm wiersza Andrzeja Poniedzielskiego:

To już ładnych parę lat
jak do życia się przymierzam nie wiem nic
nie umiem żyć
a zamierzam, a zamierzam
Kreślę znów południk Greenwich i od nowa włączam czas
i jak dziecko na huśtawce wołam
Panie jeszcze raz
jeszcze raz!

 

Tekst został opublikowany w Śląskim Magazynie STYLE.

258 Katarzyna Popiolek

O autorce

dr hab. Katarzyna Popiołek, prof. Uniwersytetu SWPS – Psycholog społeczny, wykładowca, dziekan katowickiego wydziału Uniwersytetu SWPS. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki relacji międzyludzkich, sposobów udzielania pomocy i wsparcia, uwarunkowań funkcjonowania w bliskich związkach. Prowadzi także badania nad percepcją czasu i jej konsekwencjami. Wiele uwagi poświęca zachowaniom człowieka w sytuacjach kryzysowych. Jest autorką ponad 100 publikacji naukowych. Stale współpracuje z mediami jako popularyzatorka wiedzy psychologicznej, ekspert i komentator bieżących wydarzeń.
Angażuje się w rozwiązywanie trudnych spraw Śląska i jego mieszkańców, za co została nagrodzona w roku 2012 „Platynowym laurem Pro Publico Bono”. W Plebiscycie na najbardziej wpływową kobietę regionu w roku 2016 ulokowała się w pierwszej dziesiątce.

Różnego typu doświadczenia dzielą nam życie na to, co było przed nimi i po nich. Jeden z takich mini podziałów dotyczy czasu przed urlopem i po. Przed urlopem jesteśmy najczęściej zmęczonymi wędrowcami z trudem doczołgującymi się do oazy, po nim zaś czujemy się przedwcześnie z niej wyrzuceni. Czyli tak źle i tak niedobrze, w skrócie: samo życie - pisze prof. Katarzyna Popiołek, psycholog, dziekan katowickiego wydziału Uniwersytetu SWPS. 

Czy to prawda? Nieprawda? Urlop zostawia ciekawe ślady, trzeba tylko je wytropić. Przyjrzyjmy się najpierw toksycznym modelom powrotu.

Model pierwszy – czyli „Adam i Ewa wyrugowani z raju”

Było cudownie, bajkowo, świeciły nam słońca południa, a powrót do szarej rzeczywistości działa jak zimny prysznic. Wyjdźmy spod niego i zobaczmy, ile przybyło nam wrażeń, tych wspaniałych ładunków energii. Nie chowajmy ich do zamrażalnika, odświeżajmy. Są ciągle w nas, jeśli tylko będziemy umieli podtrzymać ich trwanie.

Model drugi – czyli „czas stracony i pieniądze też” 

Znowu nieprawda. Tu działa mechanizm trafnie rozpoznany przez Szekspira, który twierdził, że życie nie jest złe, tylko różne od naszych o nim wyobrażeń. Tak też było z urlopem – miało być słońce, plażowanie, wycieczki, a było zimno i deszczowo. Jednak z pewnością udało się nam wyspać do syta, poczytać zaległe lektury, pogadać z innymi, marznącymi w tym samym deszczu, pograć w karty, powspominać stare czasy, przemyśleć wiele rzeczy. Wynudziliśmy się? To dobrze. Tym chętniej wrócimy do niewidzianych długo przyjaciół i miejskich rozrywek.

Nie rozmawiajmy z zazdrośnikami, posiadaczami wybujałego ego, konkurującymi z każdym w każdej sprawie. Nie dzielmy się wrażeniami z ludźmi lubiącymi prowadzić powakacyjne przesłuchania.

 

Giełda pourlopowa - czyli jak zepsuć wspomnienia

Sztywny model urlopu – rajska pogoda, szaleńcze przeżycia i zachwycający brąz skóry nie zawsze pasuje do rzeczywistego obrazka, którego nie doceniamy, bo zabija go niedościgły wzór.

Mam koleżankę, która gdziekolwiek by nie była, wraca z mnóstwem wrażeń, uchwyconych pamięcią drobiazgów. I sądzę, że więcej zebrałaby wspaniałych przeżyć z deszczowego pobytu w Rudzie Śląskiej niż inni z wyprawy na Wyspę Wielkanocną.

I tu dochodzimy do ważnego punktu, kształtującego w dużej mierze nasze powakacyjne nastroje – tak zwanej giełdy pourlopowej. Wypytujemy się nawzajem, sumujemy opowieści, wspominamy, przechwalamy się (a jakże), narzekamy (to także), rysujemy obrazy minionego urlopu. Ich klimat zostaje przetworzony przez opinie i oceny znajomych. Porównując się do nich („ci to mieli wakacje, nie to co my” albo „kudy im do nas”) utrwalamy werniksem urlopową kompozycję.

Uwaga na rozmówców, którym prezentujemy swoje wrażenia. Są bowiem wśród nich joy-kilerzy, czyli bezkarni mordercy radości:

  • Byliście na Dominikanie? Ależ tam nudno! Jeżdżą tam tylko snoby i drobnomieszczanie.
  • Wakacje pod Żywcem? Nie mogliście wziąć pożyczki, zamiast siedzieć w tym grajdole?
  • Miałaś wakacyjnego wielbiciela? Ależ Cię teraz obrabia w gronie kolegów!
  • Nic nie przywiozłaś? Ja sobie kupiłam boski naszyjnik!
  • Te pamiątki z Karaibów robią w Chinach. Po co wyrzuciłeś tyle pieniędzy.
  • Byłeś w Prowansji i nie widziałeś tego zamku? To po co tam w ogóle pojechałeś?
  • To, co mi pokazujesz, można zobaczyć na zwykłych pocztówkach. Ja zawsze szukam czegoś niezwykłego.
  • Tak, tak, to wszystko mój drogi jest papką dla turystów, blichtr i chała.

Może to wszystko i prawda, ale po co zabijać powakacyjne uniesienia. Każdy się cieszy na swój sposób i ma własne upodobania. Nie rozmawiajmy z zazdrośnikami, posiadaczami wybujałego ego, konkurującymi z każdym w każdej sprawie. Nie dzielmy się wrażeniami z ludźmi lubiącymi prowadzić powakacyjne przesłuchania – co, z kim, gdzie i jak – zakończone wydawaniem ostrych wyroków. A jeśli już wpadliśmy w objęcia takiej żmijki lub węża, to zaserwujmy im z rozmarzonym uśmiechem tajemniczą pointę „no cóż, było jeszcze trochę różnych drobiazgów, ale to już zostawmy poza opowieścią”. Z pewnością zakłócimy w ten sposób toksycznemu rozmówcy sen na parę nocy.

Wspominaj z prawdziwymi przyjaciółmi

Komu więc można powierzyć urlopowe przeżycia? Osobie, która umie słuchać, doceniać naszą radość i łagodzić frustrację, życzliwie zainteresowanej nami i ciekawej świata, taktownej i ciepłej.

My z kolei rewanżujemy się tym samym, a jeśli tego lata byliśmy wybrańcami losu nie zalewajmy potokiem zachwytu tych, których nie było stać na wyjazd. Tak czy inaczej wypijmy z przyjaciółmi toast za pięknie odchodzące lato.

 

Tekst został opublikowany w Śląskim Magazynie STYLE.

258 Katarzyna Popiolek

O autorce

prof. Katarzyna Popiołek – psycholog, dziekan katowickiego wydziału Uniwersyetu SWPS. Zajmuje się problematyką relacji międzyludzkich w bliskich związkach oraz sposobami udzielania pomocy i wsparcia w sytuacjach kryzysowych. Prowadzi badania nad percepcją czasu i jej konsekwencjami.

Gdzie tkwi sekret ludzkiego szczęścia? Jak żyć, aby osiągnąć powodzenie w pracy zawodowej i stworzyć szczęśliwą rodzinę? W ostatnich latach uwaga psychologów skupiła się znaczeniu inteligencji emocjonalnej. O tym, komu potrzebna jest inteligencja emocjonalna, pisze dr Dorota Szczygieł, psycholog z Uniwersytetu SWPS w Sopocie.

Grupy zdolności dotyczących emocji

Inteligencja emocjonalna to pewien rodzaj inteligencji mającej znaczenie w przetwarzaniu informacji o emocjach. Jako pierwsi zasugerowali to prof. John D. Mayer z Uniwersytetu w New Hampshire i prof. Peter Salovey z Uniwersytetu Yale. Zgodnie z ich podejściem inteligencja emocjonalna obejmuje 4 grupy zdolności. 

  • Rozpoznanie emocji. Emocje spełniają ważne funkcje. Informują nas o ważności zdarzeń dziejących się wokół nas i mobilizują do działania. Aby rozumieć sytuacje, w jakich się znajdujemy i skutecznie porozumiewać z innymi ludźmi, musimy precyzyjnie rozpoznawać cudze emocje oraz przekazywać i wyrażać własne. 
  • Używanie emocji. Emocje wpływają na nasz sposób myślenia, przygotowują do określonych działań i ukierunkowują nasze procesy myślowe podczas rozwiązywania problemów. 
  • Rozumienie emocji. Emocje nie pojawiają się przypadkowo. U ich podstaw zawsze leżą konkretne przyczyny. Emocje zmieniają się zgodnie z określonymi regułami, które można zrozumieć i wykorzystywać przy rozwiązywaniu problemów pojawiających się w relacjach społecznych.
  • Zarządzanie emocjami. Emocje dostarczają nam ważnych informacji o świecie oraz ukierunkowują nasze myślenie i działanie. Aby jednak korzystać z dobrodziejstwa emocji, musimy inteligentnie włączać je do naszego rozumowania i zachowań. Każda emocja jest dobra, pod warunkiem jednak, że jej jakość i intensywność są odpowiednie do okoliczności. Nadmiernie stłumione emocje wywołują apatię i zbytni dystans wobec otaczającej rzeczywistości, kiedy jednak wymkną się spod kontroli i przybiorą skrajną postać, to przynoszą więcej szkody niż pożytku. 

Wpływ inteligencji emocjonalnej

Dysponujemy już dość dużą pulą rzetelnych danych empirycznych wskazujących na znaczenie inteligencji emocjonalnej dla dobrostanu człowieka. Wyniki badań wskazują, że dzieci o wyższej zdolności rozpoznawania stanów emocjonalnych własnych i innych osób lepiej radzą sobie w relacjach społecznych i wykazują mniej zachowań agresywnych, są bardziej popularne wśród rówieśników i wykazują większą gotowość do działania na rzecz innych. Pracownicy o wyższej inteligencji emocjonalnej wykazują większy poziom zachowań kooperacyjnych i prospołecznych. Ponadto sprzyja poczuciu więzi z miejscem pracy oraz wydajności pracowników, a także chroni przed stresem i wypaleniem zawodowym. 

Poziom umiejętności wchodzących w skład inteligencji emocjonalnej jest w dużym stopniu uwarunkowany doświadczeniami z dzieciństwa. Szczególne znaczenie mają postawy rodziców wobec emocji dziecka. Jak wskazują wyniki badań, możemy rozwijać naszą zdolności rozpoznawania stanów emocjonalnych także w okresie dorosłości. 

 

258 dorota szczygiel

O autorce

dr Dorota Szczygieł – psycholog, pracuje na Wydziale Zamiejscowym w Sopocie Uniwersytetu SWPS, kierownik studiów podyplomowych Inteligencja emocjonalna w praktyce. Zajmuje się uwarunkowaniami i konsekwencjami regulacji emocji w pracy zawodowej. Jest współautorką Skali Pracy Emocjonalnej, służącej do pomiaru strategii regulacji emocji w zawodach usługowych, oraz Skali Poziomów Świadomości Emocji, narzędzia do diagnozy inteligencji emocjonalnej.

Zmieniłaś fryzurę, założyłaś nowe buty. Dlaczego nikt tego nie zauważył? Dlaczego nikt nie pochwalił? Przecież tak się starałaś, żeby dobrze wypaść, żeby zrobić na innych wrażenie. Albo dla odmiany wyobraź sobie, że masz na czole rozmazany tusz od długopisu albo resztki szpinaku między zębami. I odkrywasz to (z przerażeniem) po powrocie do domu. I chwilę potem dociera do ciebie, że chodzisz tak od wczesnego popołudnia. Co za żenada! Co ludzie sobie pomyślą? Skąd się bierze przekonanie, że wszystkie oczy są zwrócone na ciebie tłumaczy dr Jarosław Kulbat. 

Iluzja spostrzegania społecznego

W relacjach społecznych myślenie o tym, jakie wrażenie robimy na innych ludziach pojawia się nieuchronnie i nie wymaga specjalnych starań. Dla jednych uczucie bycia w centrum uwagi jest źródłem stresującej presji, żeby zyskać akceptację albo żeby się nie zbłaźnić. Inni z kolei nie mogą się obyć bez audytorium, którego aprobata i podziw motywuje albo staje się podstawą poczucia własnej wartości. Niezależnie od znaczenia, jakie ma dla ciebie bycie w centrum uwagi, warto zadać pytanie, czy jesteś w stanie ocenić, jak duże jest to zainteresowanie? 

Przekonanie, że gdy przebywamy wśród innych, uwaga otoczenia jest skoncentrowana na naszej osobie jest powszechną iluzją spostrzegania społecznego. Polega ona na tym, że człowiek przecenia: 

  • ilość poświęcanej mu przez innych uwagi, 
  • nastawienie innych na ocenianie,
  • ilość zapamiętanych przez innych ludzi szczegółów własnego zachowania czy wyglądu. 

Konsekwencje tego przekonania widać wyraźnie w oczekiwaniu, że inni ludzie uważnie obserwują, jak się zachowujemy, co mówimy czy jak wyglądamy. Tak naprawdę inni ludzie nie zwracają na nas szczególnej uwagi. Przynajmniej dopóki nie zrobimy czegoś, co ich uwagę przyciągnie. A nawet jeśli już zwrócą na nas uwagę, to możesz bezpiecznie założyć, że dość szybko zapomną większość z tego, co zobaczyli. 

Skąd przekonanie, że wszystkie oczy są zwrócone na ciebie? 

Po pierwsze, wydaje się nam, że inni ludzie spostrzegają rzeczywistość tak samo, jak my. Skąd bierze się ten naiwny realizm? Z przekonania, że to, jak spostrzegamy rzeczywistość jest jej obiektywnym odzwierciedleniem, a nie subiektywną interpretacją. A jeśli widzimy świat takim, jaki on naprawdę jest, to inni ludzie też powinni go tak spostrzegać. W odniesieniu do opisywanego tu zjawiska, w związku z tym, że nasze tarapaty czy sukcesy wizerunkowe wydają się nam oczywiste i jesteśmy ich świadomi zakładamy, że dla obserwatorów jest to równie oczywiste. 

Po drugie, w wyjaśnieniu iluzji bycia w centrum uwagi pomocne może być zjawisko odnoszenia do siebie. Polega ono na spostrzeganiu zjawisk czy działań innych jako powiązanych z własną osobą. Jeśli masz wrażenie, że koleżanki szepczące w kącie stołówki obgadują twoje podpuchnięte oczy albo szef zwraca się do ciebie z pytaniem, bo zauważył, że jesteś dziś w kiepskiej formie, to prawie na pewno ulegasz temu złudzeniu. Podobnie, jak opisany wcześniej naiwny realizm, efekt odnoszenia do siebie jest konsekwencją asymetrii w dostępności informacji na temat motywów, myśli czy uczuć własnych oraz innych ludzi. 

 

Tekst pochodzi z bloga autora Korporacyjne piekło.

258 jaroslaw kulbat

O autorze

dr Jarosław Kulbat – psycholog społeczny, konsultant i trener, wykładowca na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu, popularyzator nauki i początkujący bloger (Korporacyjne piekło).

Cykl tematyczny: Wrzesień 2019
Hasło miesiąca: Samotność

Psychologowie zwracają szczególną uwagę na wymieniane w codziennych kontaktach wsparcie społeczne, z którego czerpiemy siłę. Każdy z nas ma większą lub mniejszą sieć powiązań z innymi, którą buduje przez całe życie. I to właśnie ona sprawia, że pewne kłopoty w ogóle nie mają do nas dostępu.

Z kolei w sytuacjach kryzysowych jest bezcennym zasobem, do którego możemy sięgnąć po ratunek. Co więcej, wzajemna wymiana wsparcia odbywa się najczęściej w sposób naturalny "raz ty mnie, raz ja to tobie" i nie wymaga upokarzających próśb. Tak się dzieje pod warunkiem, że o te kontakty dbamy i podtrzymujemy je. Budowanie sieci wsparcia dopiero wtedy, gdy wpadliśmy w tarapaty, jest mocno spóźnione i najczęściej mało skuteczne.

Wspracie, którego nie dostrzegamy na co dzień

Jesteśmy społeczeństwem dość zasiedziałym, a środowisko, w którym się obracamy, jest najczęściej dość stabilne i możemy nie zauważać, jak wiele energii i wsparcia płynie do nas z bliskiego otoczenia. Rozpieszczeni tym faktem możemy bagatelizować znaczenie otaczjących nas ludzi. Zauważamy to dopiero, gdy po jakiejś dużej zmianie (np. miejsca zamieszkania, rozwodzie) znika bądź ubożeje to dotychczasowe zaplecze w postaci rodziny, kolegów, życzliwych sąsiadów. Wówczas tracimy związane z nim poczucie bezpieczeństwa i trzeba budować nowe więzi.

Braki wsparcia odbijają się na sile życiowej ekspansji, nastroju, zdrowiu. Zbadali to dokładnie Amerykanie, którzy statystycznie 17 razy w ciągu życia zmieniają miejsce pobytu.

Ważne jest więc, aby umieć dobrze działać w obszarze tego, co nazywam wsparciem, trafnie go udzielać, we właściwy sposób przyjmować i umiejętnie z niego korzystać. I zadbać o zachowanie wzajemności.

Rodzaje wsparcia

Pod pojęciem wsparcia mieszczą się różne jego rodzaje:

  • wsparcie emocjonalne – tworzące klimat troski, ciepłych uczuć, dzięki niemu nie czujemy się samotni, ktoś umie podtrzymać nas na duchu, pocieszyć, pobyć z nami, można mu zaufać i zwierzyć się.
    Odpowiada na hasło „ratuj, jestem w dołku”;

  • wsparcie informacyjne – pozwala na lepszą orientację w naszej sytuacji i otaczającym świecie. Dzięki niemu możemy popatrzyć z innej strony na nasze problemy, przekonać się o trafności naszych sądów, przedyskutować ważne sprawy. Udziela nam go ten, kto ma cierpliwość wysłuchać i zrozumieć nas.
    Odpowiada na hasło „nie wiem, co się ze mną dzieje, na jakim świecie żyję”;

  • wsparcie wartościujące – podtrzymujące poczucie własnej wartości, będące źródłem uznania i akceptacji, pomagające w dobrym pełnieniu ról społecznych, w ocenie ludzi i zjawisk.
    Odpowiada na hasło „jestem beznadziejny i do niczego”;

  • wsparcie instrumentalne – tu mieszczą się różne rodzaje instruktażu, jak sobie radzić, postępować w określonych sytuacjach, skąd wziąć potrzebną informację, gdzie i do kogo się zwrócić, jakim sposobem załatwiać pewne sprawy.
    Odpowiada na hasło „nie wiem jak się do tego zabrać”;

  • wsparcie rzeczowe – tu mieszczą się wszelkie wymiany usług, przekazywanie dóbr materialnych, ratowanie finansów, udzielanie pożyczek.
    Odpowiada na hasło „nie mogę się wyrobić”.

  • wsparcie towarzysko-rekreacyjne – polega na wspólnym spędzaniu wolnego czasu, uczestnictwie w rozrywkach, wycieczkach, pobudzaniu do aktywności przynoszącej odprężenie.
    Odpowiada na hasło „jestem zmęczony, zabiegany, mam dosyć, jakie to życie monotonne”.

Wzajemność i szacunek

Jak widać, we wsparciu mieści się odpowiedź na wiele naszych potrzeb. W praktyce poszczególne jego rodzaje czerpiemy od różnych ludzi. Jeśli mamy tzw. swoją paczkę, w ramach której możemy otrzymywać to wszystko, to wspaniale. Bywa też, że mamy taki skarb w jednej osobie - dmuchajmy i chuchajmy na nią, ale też bierzmy poprawkę na to, by jej nie zamęczyć, lub co gorsza, nie mieć za złe, gdy w jakiejś chwili własnego wyczerpania osłabi działania w naszym kierunku. Najważniejsze, by pamiętać o zwrotnym przekazywaniu wsparcia. Tu nie chodzi tylko o równowagę relacji, ale także o to, by móc czuć się potrzebnym.

W prawdziwie dobrych, wspierających relacjach odczuwamy więc wzajemną troskę, zrozumienie i poczucie współodpowiedzialności. Wydaje się, że to w zasadzie wystarczy. Jednakże wszystko to może przerodzić się w kontrolę, dominację i chęć posiadania, a nawet zawłaszczenia drugiej osoby. Dzieje się tak wówczas, gdy w naszych relacjach brak wzajemnego szacunku, ktoś przyjął zamiast akceptującej, ciepłej postawy "do" postawę "nad" i ma poczucie władzy, wie lepiej, co dla nas dobre i egzekwuje wykonywanie swoich poleceń. W takiej sytuacji wsparcie może okazać się toksyczne. Słowo szacunek zostało nieco zapomniane, czasem sprowadzone do zasad savoir vivre’u. Tymczasem ma ono głęboką psychologiczną treść. Szacunek jest sprawdzianem naszego stosunku do innych, dostrzegania wartości w każdym człowieku. Szczególnie często zapominamy o nim w relacjach z dziećmi, których problemy lubimy bagatelizować, a ich samych traktować jak ludziki z plasteliny, które można formować zgodnie z naszymi chęciami i potrzebami chwili.

Zacznij budować sieć wsparcia

Wsparcie jest opoką, na której opiera się nasz codzienny dobrostan. Rozgrywa się na drodze dobrego komunikowania się z innymi i wrażliwości na ich potrzeby, a także umiejętności wyzwolenia się z egoizmu i egocentryzmu, traktowania siebie jako pępka świata. Zmiana wektora na skierowany ku innym jest łatwiejsza, niż się wydaje, i przynosi wiele radości i satysfakcji. A co najważniejsze: powoduje, że otoczenie zaczyna nas dostrzegać. Ktoś musi zrobić pierwszy krok i to możemy być właśnie my. Niezależnie od tego, czy jesteśmy w związku, czy też żyjemy w pojedynkę, sieć wsparcia jest nam potrzebna. Budujmy ją i dbajmy o jej wzmacnianie.

 

Tekst został opublikowany w Śląskim Magazynie STYLE.

258 Katarzyna Popiolek

O autorce

dr hab. Katarzyna Popiołek, prof. Uniwersytetu SWPS – Psycholog społeczny, wykładowca, dziekan katowickiego wydziału Uniwersytetu SWPS. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki relacji międzyludzkich, sposobów udzielania pomocy i wsparcia, uwarunkowań funkcjonowania w bliskich związkach. Prowadzi także badania nad percepcją czasu i jej konsekwencjami. Wiele uwagi poświęca zachowaniom człowieka w sytuacjach kryzysowych. Jest autorką ponad 100 publikacji naukowych. Stale współpracuje z mediami jako popularyzatorka wiedzy psychologicznej, ekspert i komentator bieżących wydarzeń.
Angażuje się w rozwiązywanie trudnych spraw Śląska i jego mieszkańców, za co została nagrodzona w roku 2012 „Platynowym laurem Pro Publico Bono”. W Plebiscycie na najbardziej wpływową kobietę regionu w roku 2016 ulokowała się w pierwszej dziesiątce.

Konflikty, kłótnie, spory i sprzeczki z najbliższymi pojawiają się w życiu większości z nas. Zaskakuje niewielka wiedza, jaką mają ludzie odnośnie genezy, dynamiki i rozwiązywania konfliktów interpersonalnych, a zwłaszcza tych, których doświadczamy w bliskich związkach. O zawodzącej metodzie rozwiązywania konfliktów opowiada dr Jarosław Kulbat.

Intencje a ich konsekwencje

Wśród wielu nieporozumień dotyczących konfliktów, jednym z dość powszechnych jest założenie, że tzw. „ciche dni” są najlepszą metodą zażegnania sporu. „Ciche dni” to popularne określenie zjawiska, które w psychologii nazywamy ostracyzmem społecznym. W praktyce polega na drastycznym ograniczaniu kontaktów z drugą osobą, zarówno częstości oraz ich jakości.

Do wykorzystywania „cichych dni” w kontekście interpersonalnych konfliktów z partnerami przyznaje się w Polsce 1 na 4 osoby. W badaniach amerykańskich, do wykorzystywania tej formy (braku) komunikacji przyznaje się 7 na 10 respondentów. Istota nieporozumienia dotyczącego znaczenia „cichych dni” dla dynamiki konfliktów interpersonalnych sprowadza się do rozbieżności pomiędzy intencjami – tego, kto ciche dni inicjuje, a ich potencjalnymi konsekwencjami dla osoby, która jest celem takiego oddziaływania.

Dla tych, którzy „ciche dni” inicjują mają one pełnić funkcję kary (czy zemsty) za zachowanie adresata tego działania. Te chwile oznaczają w końcu brak możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb psychicznych człowieka: przynależności, samooceny, szacunku czy kontroli. W konsekwencji pojawia się, raczej wcześniej niż później, frustracja, której mogą towarzyszyć negatywne emocje takie jak: gniew, złość, poczucie winy czy smutek.

Bycie odbiorcą takiej komunikacji jest dla człowieka doświadczeniem nieprzyjemnym i na tym ma polegać jego karząca funkcja. I tu może pojawić się problem. Znaczenia nabiera to, w jaki sposób adresat „cichych dni” poradzi sobie ze stresem, jakiego doświadcza w tych warunkach. Może to zrobić na co najmniej dwa sposoby:

  • Próbować odzyskać kontrolę nad zaspokajaniem kluczowych potrzeb poprzez pojednawcze zachowania, które mają złagodzić lub rozwiązać konflikt. 
  • Gdy zagrożone są potrzeby szacunku czy kontroli, które mają na celu odzyskanie pozycji w związku, mogą pojawiać się zachowania prowokacyjne czy aspołeczne, które konflikt interpersonalny będą eskalować.

Gra na czas

Ludzie wykorzystują „ciche dnie”, żeby zyskać na czasie potrzebnym do uspokojenia się, odzyskania kontroli nad własnym wzburzeniem, które jest integralną częścią interpersonalnych konfliktów. W tym przypadku, problem polega na tym, że adresat zazwyczaj nie jest świadomy tych intencji. Dla niego jest to czas odczuwania negatywnych emocji i myślenia o naturze sporu. I tak, brak komunikacji zamiast obniżać poziom negatywnych emocji w konflikcie, może przyczyniać się do ich zwiększenia.

Gdy ludzie mają poczucie, że konflikt urasta do coraz większych wymiarów albo do niczego nie prowadzi, wykorzystują „ciche dni” do zarządzania dynamiką konfliktu. W tym sensie są pseudorozwiązaniem, bo w końcu to, że o konflikcie nie rozmawiamy, nie oznacza że go nie ma. Zwłaszcza że w kontekście „cichych dni”, gdy między skłóconymi partnerami zapanuje cisza, może to oznaczać, że nadciąga burza.

 

258 jaroslaw kulbat

O autorze

dr Jarosław KulbatKorporacyjne piekło).

Walentynki to, co by nie mówić, miły obyczaj i nie wiem dlaczego niektórych tak oburza. Że zapożyczony? Przepraszam, a czy inne zwyczaje są ewidentnie nasze, polskie i czy takie rzeczywiście być muszą? Zresztą w warunkach polskich działania walentynkowe nabrały innego charakteru. Zawęziły nieco swój zakres i obejmują raczej partnerów związków, podczas gdy w innych krajach są sposobem żartobliwego sygnalizowania zainteresowania wobec rożnych osób płci przeciwnej, niekoniecznie tych, z którymi jesteśmy związani lub bardzo tego chcielibyśmy.

Komercyjne święto?

Gotowe karteczki z napisem na jednej stronie „jesteś jedną z najbliższych mi osób” z dodatkiem na drugiej „to znak, że powinienem koniecznie poszerzyć kontakty” pokazuje, że Walentynka nie musi być wyznaniem miłości, ale rodzajem towarzyskiej zaczepki bez głębszych konsekwencji.

I znowu, tak jak stało się już ze wszystkimi świętami, to również strasznie się skomercjalizowało. Drogie prezenty i luksusowe wycieczki powodują, że Walentynki zaczynają się dzielić na te pierwszej i drugiej kategorii. Z internetu spłynęła do mnie lawina tego typu propozycji. Zastaw się a postaw się. Im będzie drożej, tym będzie lepiej.  Tymczasem oczywiście wcale tak być nie musi. 

Walentynka ma być leciutka jak piórko, zabawna i bez konsekwencji.

Spontaniczność, pomysłowość, humor

Walentynki powinny być jeszcze jednym sposobem okazania sobie nawzajem ciepłych uczuć, miłej pamięci, wykazania się fantazją, pomysłowością i wdziękiem. Zrobieniem wysiłku, by przerwać monotonię często duszącą wzajemne relacje. To robi dobrze i przyjaźni, i parom w związkach. Zauważmy się od nowa, przypomnijmy sobie, że coś nas łączy i wyróżnia, a przy okazji, jak można zawołać za dawną piosenką Agnieszki Osieckiej, śpiewaną brawurowo przez Marylę Rodowicz: „nie czekajmy do pierwszego, zróbmy wszyscy coś głupiego”. Bo Walentynki mają być roześmiane i traktowane pół żartem, pół serio, no i oczywiście nie obowiązkowe, tylko spontaniczne. Raz wysyłam karteczki, a raz nie. Raz dostaję, a raz nie. I tak ma być. Mają ubarwiać życie i zaskakiwać, a nie być jak wyczerpany goździk na niegdysiejszy Dzień Kobiet.

Walentynka ma być leciutka jak piórko, zabawna i bez konsekwencji. Dlatego wysyłajmy śmiało walentynkowe karteczki do osób, które się tego nie spodziewają, a z każdą otrzymaną  przesyłką nie wiążmy od razu matrymonialnych nadziei.

 

258 Katarzyna Popiolek

O autorce

dr hab. Katarzyna Popiołek, prof. Uniwersytetu SWPS - psycholog, dziekan katowickiego wydziału Uniwersytetu SWPS. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki relacji międzyludzkich w bliskich związkach, sposobów udzielania pomocy i wsparcia, zachowań w sytuacjach kryzysowych. Prowadzi badania nad percepcją czasu i jej konsekwencjami. Lubi przekładać wiedzę naukową na język praktyki: prowadzi działalność popularyzatorską i szkoleniową. Jako katowiczanka angażuje się w sprawy ważne dla Śląska i jego mieszkańców („wszędzie jej pełno”, jak mówią przyjaciele) – jest współzałożycielką Fundacji Pomocy „Gniazdo”, a także Instytutu Współczesnego Miasta. Stale współpracuje z mediami, w których jako psycholog komentuje wydarzenia, działa też w teatrze, prowadząc autorskie warsztaty psychologiczne z widzami.

Artykuły

Zobacz także

Group 426 Group 430 strefa zarzadznia logo 05 logo white kopia logo white kopia